piątek, 28 lutego 2014

KILKA OSOBISTYCH PRZEMYŚLEŃ

K i l k a    o s o b i s t y c h    p  r z e m y ś l e ń .
Rzadko gościliśmy w naszym prywatnym, skromnym mieszkaniu dostojnych gości. Nie mieszkaliśmy w pałacu, nigdy nie było nas stać na luksusy, a największą troską było
wychowanie dzieci. Jeśli ktoś z ważnych gości szkoły czy jakiś dziennikarz przyjeżdżał do naszego grodu na spotkanie ze mną - rozmowę odbywaliśmy w którejś z sympatycznych kawiarni lub w szkolnym Klubie Neptuna. Długoletni przyjaciele mieli oczywiście zawsze wstęp wolny i lampkę słodkiego wina /tylko takie preferowaliśmy z żoną w ramach rzadkich okazjonalnych degustacji/.
Tymczasem warszawski pisarz zupełnie nas zaskoczył ; przyjechał dzień wcześniej, zameldował się w hotelu ‘Piast’ i stąd ruszył na poszukiwanie śladów mojej pracy, trafiając prosto do Muzeum Morskiego w ‘Czwórce’. Jak przyznał póżniej w rozmowie przy domowej kawie, torcie i lampce wina - zrobiło na nim piorunujące wrażenie ; nie spodziewał się spotkać w prowincjonalnym, oddalonym o setki kilometrów od Wybrzeża mieście tak bogatego skarbca Neptuna. Ponieważ była to sobota, nie zdążył już odwiedzić szkoły nr 8.
A szkoda, bo tam zdziwienie pisarza byłoby jeszcze większe …
Dlatego też pisząc pean na moją cześć nie wspomina o perle w koronie grodu nad Bobrem, jaką była w tym czasie ‘moja’ Tysiąclatka. Ten mankament uzupełnili szybko inni
dziennikarze. nie wyłączając czasopism ogólnopolskich.
Tymczasem przemiły gawędziarz, gość z Warszawy, z hotelu poprosił telefonicznie o możliwość spotkania w domowych pieleszach, w  rodzinnej atmosferze i uzyskanie materiału ilustracyjnego do eseju literackiego, który miał być celem ekspedycji. Żona była w takich sytuacjach zawsze niezawodnym mistrzem ceremonii, tworzyła wspaniałą atmosferę rozbrajającym uśmiechem, żywym słowem, życzliwością, otwartością, pogodą ducha. Imponowała kobiecą urodą, dyskretną elegancją, poczuciem humoru. Długa i wielowątkowa konwersacja przeciągnęła się do wieczora.
Wielka Powszechna Encyklopedia PWN poświęca pisarzowi następujący akapit:
Strumph Wojtkiewicz Stanisław, ur. 21. VI. 1898 w Warszawie, powieściopisarz, publicysta i tłumacz, od 1939 oficer prasowy naczelnego dowództwa armii polskiej, m.in. w ZSRR, Palestynie i Anglii, 1945 powrócił do kraju. Dokumentalne powieści historyczno - biograficzne, m.in. ‘Generał Komuny’ /1950/, ‘Sierakowski’ /1954/, ‘Traugutt’ /1957/, prace hist. ’Powstanie styczniowe’ /1963/, ‘Książka szła za emigrantem’ /1963/, powieści, szkice i wspomnienia z II wojny światowej, m.in. ‘Gwiazda Władysława Sikorskiego /1946/,
‘Sikorski i jego żołnierze’ /1946/, ‘Agent Nr 1’ /1959/, ‘Wbrew rozkazowi’ /1959/, ‘Tiergarten’, /1966/, przekłady z literatury rosyjskiej /Puszkin, Gorki, Erenburg i inni/.
---ooo0ooo---
Można zasadnie chlubić się taką znajomością / przyjaźń to chyba nieuzasadnione, pełne pychy przeświadczenie .../. Ktoś wypowiedział trafną myśl ;
‘Czas jest nieubłaganym sędzią ; orzeka, kogo czeka nieśmiertelność, a kogo zapomnienie.’
Myślę, że wielkiego pisarza, którym bez wątpienia był Stanisław Strumph  Wojtkiewicz czeka pośmiertna sława i nie dlatego bynajmniej, że był odkrywcą zasług
mojej jednej czy drugiej szkoły. Składam  mu hołd za pracowitość, talent literacki, wielki
patriotyzm i wierność głoszonym i uznawanym przez siebie ideałom do ostatnich chwil
życia. A są to wartości przez wielu pogardzane i zapomniane w życiowej codzienności;
---ooo0ooo--


wtorek, 25 lutego 2014

PRZYJAŹŃ Z PISARZEM

S t a n i s  ł a w    S t r u m p h - W o j t k i e w i c z

Cytuję list otrzymany od pisarza kilka dni po jego wizycie w moim mieszkaniu, jeszcze przed ukazaniem się artykułu w druku. Podaje w nim swój warszawski adres i numer domowego telefonu. Już nie pamiętam powodu, dla którego nie byłem w obiecanym czasie w stolicy, chociaż przebywałem tam często, m.in. w redakcji ‘mojego’ pisma ‘Wychowanie’ /później przemianowanego na ‘Oświatę i Wychowanie’/, spotykając się z profesorem Tiborem Csorbą czy Kazimierzem Burżą, - moimi serdecznymi przyjaciółmi. Bywałem nader często przy okazji zaproszeń na spotkania laureatów licznych konkursów, w których brałem udział, przez dwie kolejne kadencje zasiadałem w Krajowej Radzie Postępu Pedagogicznego jako jedyny przedstawiciel Dolnego Śląska. Warszawa nie była więc mi obca ; tutaj zamierzałem studiować /zostałem przyjęty na Uniwersytet Warszawski, ale w końcu wybrałem jednak Kraków/, tutaj też związałem się z Instytutem Badań Pedagogicznych z rekomendacji macierzystej redakcji z nadzieją - zupełnie realną - na napisanie rozprawy doktoranckiej. Niestety, codzienna aktywność zawodowa i społeczna w środowisku oraz rozbudowa budynku szkoły stanęły na przeszkodzie w realizacji ambitnego celu.
Wracam do listu życzliwego i niekonwencjonalnego pisarza. Cytuję pismo /maszynopis/ w całości;
Warszawa, 16 . 10. 72 .
Drogi Panie Pawle,
Artykuł o Panu napisałem i jest przyjęty, pójdzie. Ale Pan zrobił małą dywersję Naczelnemu, nie zjawiając się na zebraniu, a przecież Wojciech Pomykało od dawna walczy o takich, jak Pan, pedagogów z prawdziwego zdarzenia. Poznałem i ja chciałem Pana zobaczyć, skoro mi Pan powiedział o tym, że 15 b. m. spotkamy się w Warszawie.
Niech Pan jakoś naprawi wynikłe nieporozumienie tym bardziej, że nikomu z nas nie brakuje takich czy innych przykrości, nie wyłączając tych, o których się sądzi, że są nietykalni i wszechmocni.
Ściskam dłoń miłej Pańskiej rodzinie, przesyłam serdeczne pozdrowienie. Łączę też kopię artykułu i wyzyskane materiały.
/odręczny autograf/
Stanisław Strumph Wojtkiewicz
Słowackiego 4. m. 8 Warszawa 32
tel. 33 - 24 - 30

Wymieniliśmy ze sobą kilka dalszych listów, które nie zachowały się w domowym archiwum. W czasie aktywnego życia zawodowego napisałem zapewne tysiące maszynopisów i manuskryptów listowych do różnych mniej lub bardziej bliskich mi osób, nie wyłączając ludzi o znanych nazwiskach. To była wyjątkowo efektywna forma realizacji planów i zamierzeń związanych z tworzeniem uniwersalnego modelu szkoły malowanej sercem. W ten sposób idea nierealna stała się słowem i ciałem, czymś trwałym i namacalnym. To był prawdziwy sukces i spełnienie, klucz otwierający ludzkie serca dla działań pro publico bono.
Pisarz wymienił w swoim liście nazwisko profesora Wojciecha Pomykało. Gdzie Warszawa i Bolesławiec ; chyba lata świetlne dzielą te dwa miasta. A jednak w jakiejś mierze ten mądry, starszy ode mnie o wiele lat człowiek był bratnią duszą, nadawaliśmy na tych samych lub zbliżonych falach. Chyba cenił we mnie polot i konsekwencję w działaniu, bo namawiał do pracy etatowej w redakcji ‘Oświaty i Wychowania’. Odbyłem nawet miesięczny  staż kandydacki jako dziennikarz na wakacjach. A jednak nie potrafiłem zrezygnować z miłości do dzieci i szkoły sercem malowanej. Redaktor Naczelny uhonorował mnie członkostwem w Radzie Redakcyjnej, ufundował dla mnie z żoną oraz dla innych swoich przyjaciół i współpracowników 10 - dniową wyprawę kulturalno - wypoczynkową do Moskwy i Leningradu /Petersburga/, dzięki czemu poznaliśmy m.in.: słynne w świecie galerie sztuki - Tretiakowską i Ermitaż, poznając prawdziwy areopag najwybitniejszych naukowców - pedagogów rosyjskich. Zapamiętam do końca moich dni - dwukrotne witanie Nowego Roku w moskiewskiej restauracji ‘Sierebrannyj Bor. wg. czasu rosyjskiego i później - polskiego. I tę rosyjską gościnność. kiedy zapraszano nas na lampkę szampana do sąsiadujących z nami stolików. Piękny czas, piękne wspomnienia, piękni, mądrzy i życzliwi ludzie. Wojciech Pomykało napisał wiele dzieł naukowych i gdyby nie nadmiar w nich rozważań ideologicznych - miałyby w sobie aktualne ponadczasowe treści przydatne każdemu myślącemu człowiekowi od zaraz. Odszedł wraz ze swoją epoką, z którą identyfikował się bez reszty, jak wielu ludzi jemu podobnych. I ta bezwarunkowa - choć nie bezkrytyczna - identyfikacja budzi w moich oczach szacunek, chociaż wybrałem inny światopogląd i inną drogę życia.



piątek, 21 lutego 2014

MŁODZI IDĄ

Artykuł z czasopisma resortu oświaty ‘Wychowanie’ Nr  19 /296/ z datą 16 - 30 listopada 1972 r. opatrzony moją fotografią i podtytułem ; Przedstawiamy naszych korespondentów’.
M ł o d z i     i d ą
‘W artykule ‘Jutro należy do młodych’ / I nagroda w ankiecie p.t. ‘Młodzi 1971’ tygodnika ‘Perspektywy’/, zamieszczonym w numerze 30/1971 Paweł Śliwko pisał na wstępie:
‘Młodość mam już właściwie za sobą. Jeśli jednak z pojęciem tym kojarzy się postawa radykalna, niekonformistyczna, dążenie do postępu, do przewartościowań myślowych schematów i uproszczeń, odwaga mówienia prawdy, wiara w realność ideałów związanych z ideologią socjalistyczną - mam prawo czuć się młodym ...’
I nieco dalej:
‘Moje pokolenie, z piętnem okupacyjnego dzieciństwa, pokolenie wyedukowane w epoce powojennych niedostatków i głodu, pokolenie rosnące jeszcze w ZMP - jest maksymalnie uspołecznione. Stąd pozostała do dziś wiara w potrzebę maksymalnej użyteczności dla innych, przekonanie o wartości humanitarnego stosunku do innego człowieka, o sensie rozumienia jego potrzeb, o szacunku dla pracy i własności społecznej,
wreszcie - organiczna, mocna więź z życiem grupowym, czy mówiąc inaczej - z życiem społecznym środowiska,’
‘Kogo może zadowolić życie jałowe...’ dziwi się autor i dalej pyta ;
‘Bez wymiany poglądów, bez krytycznej oceny dorobku, bez próby nowatorstwa, szukania nowych rozwiązań
‘Bez odwagi przekształceń, bez twórczego niepokoju, bez upartych poszukiwań
nowych wzorców działania.’
I stwierdza ;
‘Kto nie kroczy naprzód-ten cofa się w tył, zatem nie można stać w miejscu. Tej filozoficznej formuły nie honoruje się na szczeblu Polski powiatowej. Nie wolno wyrastać nad poziom innych - broń Boże. To zakrawa na herezję, budzi podejrzliwość i niechęć...’
Po zaiste druzgocącej /i słusznej/ ocenie niższych szczebli administracji i organizacji zawodowych /niechęć do wysiłku, schematyczność, samozadowolenie, obawa przed krytyką itd./ autor z wielką wnikliwością analizuje sytuację i postawę ‘młodych 1971’,a kończy tak ;
‘Młodzi mają ambicję - moralny obowiązek - czynnie współuczestniczyć w przeobrażeniach zachodzących w ojczystym kraju. Ale owo współpartnerstwo z dorosłymi nierzadko pozostaje w sferze iluzji i pobożnych życzeń. To wielki błąd. Psychologia wyjaśnia mechanizm  narodzin ludzkich postaw i orientacji. Młodzi czują się zepchnięci na margines koła historii, partycypują -we własnym przekonaniu - w niewielkim zakresie w tworzeniu treści materialnych i duchowych, składających się na kulturę narodu’. To nie żadna demagogia, to wywód nie do odparcia .
---oooo0oooo---
Odwiedziłem laureata ankiety. Na trasie z Wrocławia do Zgorzelca - miasto Bolesławiec. Przepełnione książkami mieszkanie, małżeństwo nauczycielskie, dwaj oczytani synowie, z którymi nie ma kłopotu, słowem - rodzina zapracowana, myśląca, wszystkim ludziom życzliwa.
A szkoła:
Szkoła Podstawowa  Nr 4 w Bolesławcu, nosząca imię Jana Matejki, jest tym szczególna, że w jej gmachu mieści się wcale niemałe, wielotematyczne muzeum morskie., że szkoła ta współpracuje ze szkołą podstawową nr 14 w dalekiej Gdyni, że nareszcie utrzymuje kontakt z załogami statków oceanicznych i różnymi przyjaciółmi na szerokim świecie. Dzieci tej szkoły noszą mundurki marynarskie, a klasy rywalizują o zdobycie ‘srebrnej kotwicy’, która jest najwyższym zespołowym trofeum. W artykule ‘Bolesławiecki eksperyment’ /’Tygodnik Morski’ Nr 8/1971/ kierownik tej szkoły mgr nauk pedagogicznych Paweł Śliwko pisał m.in. co następuje ;
‘Znajomość spraw morza jest oczywistą racją stanu. Tyle, że istnieje nadal olbrzymia dysproporcja między emocjonalnym a poznawczym stosunkiem społeczeństwa do tej kwestii. Obawiam się, że nadal brak kręgu fachowców, którzy ‘podpowiadaliby’ wielu organizacjom i instytucjom ,że sprawy morza doskonale mieszczą się w ich własnych programach merytorycznej działalności, przynosząc w  efekcie ściśle wymierne korzyści. Że warto sprawy morza umieścić we własnych budżetach na przyszłe lata, że trzeba spróbować zaznajomić z nimi grupy pracowników czy młodzieży...’
Eksperyment bolesławiecki polega na tym, że wiele zagadnień morskich załatwia się tam niejako - jak pisze dalej mgr Śliwko - ‘przy okazji’. W matematyce - przy zadaniach, a w historii, geografii, biologii i języku polskim takich okazji jest wiele.
Najpierw pobudza się zainteresowanie dziecka, za czym przychodzi kolej na wstępną wiedzę konkretną i na zajęcia plastyczne czy techniczne, a to wszystko bywa przeplatane odwiedzinami pisarzy-marynistów, produkcją muzyczną i wyprawami najlepszych  uczniów do portów.’ W Bolesławcu morze szumi od wielu, wielu lat’ - powiada
opiekun eksperymentu. Zastrzega się, że nie chodzi o jakieś szerokie uogólnienie, ale o zachęcenie do tego rodzaju prób wychowania morskiego. Zauważa ;’Pasjonująca to i przebogata sfera praktycznego działania w czasach, kiedy szkoła nie zawsze wytrzymuje rywalizację z konkurencyjnymi środkami masowego przekazu, w zestawieniu ze skromnym na ogół warsztatem nauczycielskiej pracy’’
Otóż to ; mgr Śliwko chce skromny warsztat pracy nauczycielskiej rozszerzyć, pogłębić, wzbogacić. Choćby - przez odświeżający ‘wiatr od morza’. A więc krótko powiemy, że szkoła nr 4 w Bolesławcu jest szczególna tym jeszcze, że kierownikiem jej został człowiek śmiałych inicjatyw, o cechach pioniera.
---ooo0ooo---
Każda epoka u nas miała  nauczycieli, którzy bądź wyprzedzali swój czas, bądź przynajmniej szli z młodymi, jak w Powstaniu Styczniowym czy w następnych walkach o niepodległość. Wielu z nich zginęło po klęsce wrześniowej. Przede wszystkim spojrzało śmierci w oczy polskie nauczycielstwo na Mazurach i Warmii, na Śląsku /gdzie zginęło ich około 200/, na Opolszczyźnie, na Pomorzu i w Poznańskiem, zresztą w całym podbitym kraju. Niektórzy ocaleli, jak na przykład dotychczas czynny w szkolnictwie Leon Branny, przedwojenny nauczyciel w powiecie cieszyńskim, jedna z ofiar hitlerowskiej akcji A-B, autor wstrząsających wspomnień, wydanych /w zbyt małym nakładzie.../ przez Śląski Instytut Naukowy p.t. ‘Patrzyłem śmierci w oczy’.
Jednakże każda epoka, a więc i okres rozpoczęty w r. 1944, niesie ze sobą problemy nowe ; z końcem wojny także i szkolnictwo stanęło przed nimi. Nie chodziło teraz już o samo tylko pielęgnowanie mowy ojczystej czy obronę polskości, gdyż nowe i lądowe granice, zasadnicze przemiany ustrojowe, wreszcie i piorunujące zmiany w gospodarce i technice wymagały od początku takiej oświaty i takiego wychowania, które by mogły przygotować nowe pokolenia do sprawnego udziału w procesie budowy i rozwoju ludowej ojczyzny, Tymczasem nie tak wielu pedagogów pokolenia starszego i średniego zrozumiało charakter wielkich przemian, a w związku z tym także i odpowiedzialność własną wobec młodzieży, poza tym pewne zjawiska pierwszych lat powojennych mogły wpędzić niejednego do zakamarków bierności. W takich warunkach na wszystkich terenach polskiego życia najlepiej dawały sobie radę roczniki młodsze, z natury odporniejsze i żywotniejsze, a od początku pozostające w symbiozie z nową rzeczywistością, często zaś złączone z nią politycznie i społecznie. Oni to w swoich relacjach i publikacjach zajęli czynną, a patriotyczną i społeczną postawę, budząc w nas zarówno szacunek, jak i otuchę na przyszłość. Przykładów z dziedzin różnych byłoby wiele, ot choćby wnikliwy psychologicznie ‘Pamiętnik pilota’ Andrzeja Dobrzenieckiego /rocznik 1929/ czy śmiałe, nowatorskie publikacje młodych planistów, ekonomistów, inżynierów, w ogóle specjalistów ze wszystkich dziedzin. Do tej właśnie, nacechowanej energią, a jednocześnie wizją społeczną grupy, której młodość trwała krótko, zaliczam pedagoga, o którym mówić zacząłem. Dojrzewał, jak jemu podobni, w usilnej pracy.
Paweł Śliwko, urodzony w r.1935 pod Hajnówką, w rodzinie leśnego robotnika, zawdzięcza wszystko Polsce Ludowej ...i sobie samemu. Zdołał opanować fizyczną niemoc wynikającą z choroby Heinego-Medina. Pracując, a jednocześnie kończąc zaoczne studia nauczycielskie i pedagogiczne, uzupełniał je jeszcze studiami z zakresu rysunku i malarstwa. Stąd wiele artykułów jego pióra w czasopiśmie ‘Plastyka w Szkole’ /wkładka do ‘Wychowania Technicznego’/, w czasopiśmie ‘Życie Szkoły’ , stąd artykuł ‘O wychowaniu estetycznym w szkole podstawowej’ w książce wydanej przez ‘Naszą Księgarnię’ p.t. ‘W naszej szkole’.
Jednakże nie tylko codzienna praktyka szkolna, jej bogate formy, tudzież sposoby jej udoskonalenia są dla mgr Śliwki najbardziej charakterystyczne. Można by długo cytować tytuły jego opracowań na takie tematy, jak ‘Opiekunowie’, ‘Dorośli a młodzież’, ‘Organizacje dziecięce w życiu szkoły’, ‘Patriotyzm na co dzień’, ‘Harcerstwo jako metoda kształtowania aktywnej postawy młodzieży szkolnej’ czy ‘Dzieci zdolne - sprawa otwarta i ...zaniedbana’. Już po takich tytułach można sądzić o rozległej wiedzy pedagoga, o jego twórczych inicjatywach. Wszakże dostrzegamy w jego działalności publicystycznej coś więcej - mianowicie niemal program znacznie wyprzedzający swój czas. Realizowana dziś reforma szkolnictwa jest wynikiem takich właśnie głosów apelujących z terenu - o odnowę.
Przy okazji warto dodać, że w numerach z września i października 1972 r. wrocławskiego tygodnika społeczno-politycznego ‘Wiadomości’ napotykam pośród innych pozycji na ciąg artykułów Pawła Śliwki p.t. ‘Życiorys - polscy partyzanci druga Tito’. Jak widać, rozsiedlenie się dookoła Bolesławca reemigrantów polskich z Jugosławii, zresztą od początku interesujące pedagoga i społecznika, skłoniło go do jeszcze jednej pracowitej inicjatywy ; oto otrzymujemy przy okazji życiorysu reemigranta Józefa Doleckiego szkic żołnierskich dziejów V Kozarskiej Brygady oraz innych formacji działających w ramach jugosłowiańskiego rewolucyjnego ruchu oporu. Paweł Śliwko w jakiś szczęśliwy sposób umie łączyć obowiązki nauczycielskie i czujność wobec problemów pedagogiki z nieustającym a czynnym wkraczaniem do dziedzin społecznych i historycznych. Świetna jest również jego rozprawka o Bolesławcu p.t. ‘Dorobek XX-lecia’ Przy tak szerokim wachlarzu studiów, zawsze poświęconych ludziom i środowiskom, można - rzecz jasna - osiągnąć możliwość wzniesienia się ponad widzenie i kłopoty szarego dnia powszedniego, a i szczerze umiłowany zawód wykonywany bywa inaczej ; nie po rutyniarsku, bez nudzących ucznia stereotypów’ natomiast z ożywczą dynamiką w samym ujęciu tematu czy zakresu lekcji. Tego rodzaju pedagogom nie trzeba przypominać, że stanowisko nauczyciela to nie tylko posada, ale przede wszystkim - powołanie. A o to właśnie chodzi.
Z niedawnej wypowiedzi ministra oświaty i wychowania dra Jerzego Kuberskiego /’Wychowanie’, nr 13/1972/ wiemy, że dąży się teraz do wyrównania poziomu pracy szkół wszystkich typów, do podniesienia wyników nauczania przedmiotów matematyczno-fizycznych i przyrodniczych oraz języków obcych, a zaczynając od fundamentu - do rekonstrukcji sieci szkół podstawowych, zawodowych i przysposabiajacych do zawodu młodzież, która nie kończy szkoły 8-letniej, wreszcie chodzi o program wychowania socjalistycznego, opartego na wychowaniu przez pracę, naukę i działalność społeczną.
Minister powiedział m.in.;
‘Sprawy zatrudnienia, pracy, kształcenia i doskonalenia zawodowego nauczycieli ujęte zostały w programie naszej pracy pod nazwą ‘wdrożenie postanowień ustawy - ‘karty praw i obowiązków nauczyciela’. I dalej; ’Szkoła, nauczyciel powinni widzieć szerzej i pełniej znaczenie kształtowania postaw młodzieży...’
Tym właśnie zajmował się mgr Śliwko w ostatnim numerze ‘Wychowania’ z ubiegłego roku. Czytamy m.in.;
...wyższe studia dla wszystkich bez wyjątku pedagogów - to absolutna konieczność’.
Wydaje mi się, że coś wyraźnie zgrzyta w trybach machiny doskonalącej zawodowo kadrę pedagogów. Może wynika to z przesadnej pewności siebie, że raz nabyta wiedza ma stały charakter.’/.../
‘Znam wiele przypadków wchłonięcia nauczyciela przez środowisko, jego intelektualnej degradacji, działania mechanizmu konformistycznego, całkowitej adaptacji w znaczeniu negatywnym ...’
„...mówiąc o kształcie socjalistycznego wychowania mam na myśli zweryfikowane empirycznie twierdzenie, że nader często dochodzi do przepaści między sumą wiedzy pedagogiczno-psychologicznej lat pięćdziesiątych a współczesnym spojrzeniem na wybrane zagadnienia praktyki szkolnej starszego i nawet średniego pokolenia pedagogów.
‘Ani jeden z wiejskich nauczycieli, którzy stanęli przed obliczem komisji egzaminacyjnej przyznającej kwalifikacje zawodowe, nie odpowiedział na pytanie z zakresu dydaktyki; jakie współczynniki wchodzą w zakres pojęcia systemu dydaktycznego, co zatem decyduje o wynikach nauczania. A to przecież elementarz  nauczycielski.’
Z artykułu, który porusza ważniejsze aspekty problemów szkoły podstawowej, zacytujemy jeszcze ;
‘Eksponuję świadomie w swoich dywagacjach rolę nauczyciela, bo pozostaje wciąż centralną postacią w procesie wychowania. Ale ujmując rzecz w kategoriach naukowych - trzeba też widzieć treści, zasady, metody, organizację pracy, a więc formy uczenia się, środki dydaktyczne i bazę materialną czyli warsztat dydaktyczny  pedagoga.’
A ów warsztat ;
‘Człowiek postawił nogę na Księżycu, a tu problemem jest dymiący i walący się w gruzy piec’ - zauważa autor.
I wreszcie to, bodaj najważniejsze ;
‘My, a więc nauczyciele-praktycy wiemy doskonale, że nie wystarczy przed młodymi stawiać ambitne zadania, mówić o obowiązkach wobec ojczyzny, o pracowitości i zdyscyplinowaniu. Trzeba dążyć do tego, żeby w zakładzie pracy, zatrudniającym przyszłego absolwenta szkoły, można było na przykładach wykazać, że jedynym miernikiem oceny człowieka, prawem do szacunku współpracowników i awansu zawodowego jest rzetelna praca poparta kwalifikacjami i odpowiedzialnością, twórczy stosunek do wykonywanych zadań, przestrzeganie socjalistycznych norm współżycia. Innymi słowy - musimy na język praktyczny przełożyć    p r o c e s    k s z t a ł t o w a n i a    s o c j a l i -s t y c z n y c h   p o s t a w    m ł o d z i e ż y   w oparciu o dom, szkołę, organizacje młodzieżowe, masowe środki informacji, kluby, domy kultury, stowarzyszenia i zakłady pracy, a więc szeroko rozumiane   ś r o d o w i s k o.’
Wniosek z tego - dobitny,twardy, jeśli chodzi o nauczycielstwo ;
‘idzie o racjonalną weryfikację kadr nauczycielskich. Nie oszukujmy się ; wiele osób nie zasługuje na miano nauczyciela, niezależnie od stażu pracy, kwalifikacji formalnych czy środowiskowych zasług  pozaszkolnych.Ci powinni zmienić zawód. Nie wszyscy nadążają za postępem wiedzy, wielu ugrzęzło w drodze po laury, część obciąża dyletantyzm i apodyktyczny dydaktyzm. Młodzież z trudem znajduje nauczycieli - wychowawców, doradców i przyjaciół.’
Nie trzeba być aż w Bolesławcu, żeby dostrzec to również choćby w samej stolicy.
---ooo0ooo---
Nie tylko z wielkim zainteresowaniem, ale i z nie mniejszą życzliwością starałem się oddać w skrócie przemyślenia czy propozycje zapalonego, śmiałego pedagoga. Zagłądając po przeszło pięćdziesięciu latach pracy literackiej do własnych pobudek pisarskich, widzę podobną pasję uświadamiania czytelników, jeno w sposób pośredni, przez formy literackie. Jako pisarz miałem już wiele okazji do obserwacji, które zdają się potwierdzać główną tezę mgra Śliwki - o pilnej potrzebie właściwego rozwoju kadr nauczycielskich.
Rzecz w tym, że od r. 1947 wędrując po kraju odbyłem około tysiąca tzw. spotkań autorskich. Podczas tych spotkań - w bibliotekach, domach kultury, klubach i świetlicach - kontakt z nauczycielstwem bywał sporadyczny i wątły, choć dla wykładowców języka polskiego, literatury i historii - powieści i relacje autorskie stanowić mogły żywy materiał pomocniczy. Naturalnie w szkołach działo się inaczej, były to okazje wspaniałe dla pisarza idącego z nauczycielstwem, że tak powiem, ręka w rękę. Wszakże zapamiętałem, pośród innych epizodów, pełną salę młodzieży, ale bez ‘ciała nauczycielskiego’, jako że dyrektor tamtego liceum zapowiedział im potrącenie należności za te dwie godziny, podczas których młodzież będzie słuchała nie ich, lecz pisarza. A w innym krańcu Polski znalazł się pseudopedagog, który powystawiał uczniowskie pikiety, odwołujące spotkanie z autorem w miejscowym domu kultury. Kiedyś też, nocując w gościnnym pokoiku pewnego klubu nauczycielskiego, podziwiałem ponure kartograjstwo i jeszcze bardziej ponure postacie, beznadziejnie zapatrzone w ścianę, sfrustrowane, wyobcowane. Zresztą lepiej nie pamiętać o faktach obdarzania placówek kulturalnych i oświatowych osobami, którym odebrano etaty gdzie indziej, bo i to się zdarzało.
Oczywiście, nie brak przyczyn obiektywnych, usprawiedliwiających częstą absencję i obojętność nauczyciela czy nauczycielki wobec przyjazdu pisarza do miasta, miasteczka, wsi. Przeciążenie funkcjami zmuszające szczególnie kobiety do wyzyskania każdej wolnej chwili dla potrzeb domu - oto, co się słyszało. Wreszcie nie każdy z pisarzy mógł uchodzić za sojusznika nauczycieli i pedagogów. Bywało przecież różnie i z nami, literatami …
„Mgr Paweł Śliwko powiedział ze znajomością rzeczy, w sposób przekonywujący, to co nieraz dostrzegałem osobiście. Podniesienie na wyższy szczebel ogółu nauczycieli pod względem wykształcenia fachowego /co zostało zapowiedziane/ oraz pod względem uposażenia /co już się realizuje/, jest tak samo ważne, jak wyjście naprzeciw inicjatywom w zakresie lepszych podręczników i stosowniejszych lektur - aby tylko łatwo dostępnych. Wreszcie trzeba znaleźć formy zachęty do ambitnej pracy doskonalącej i jakieś wyrazy uznania dla postaw i wyników przodujących.
Zanim to wszystko nastąpi, proszę zatroskanych tymi problemami nauczycieli i pedagogów o wybaczenie mnie, pisarzowi, przecież laikowi, że piszę tylko tak, jak czuję, podczas gdy oni o tych sprawach dobrze …w i e d z ą .
S t a n i s  ł a w    S t r u m p h - W o j t k i e w i c z


wtorek, 18 lutego 2014

WRZEŚNIOWY TRYPTYK - Gdy przyjechał generał...

G d y    p r z y j e c h a ł    g e n e r a ł ….
Generał brygady pilot dr Julian Paździor z Jeleniej Góry, prezes Zarządu Wojewódzkiego ZBoWiD, znalazł czas, by odwiedzić szkołę. Sobotnie popołudnie wypełniło się tłumem szkolnych gości - członków Koła ZBoWiD Zakładów Chemicznych ‘Wizów’ i sympatyków Tysiąclatki. Z brzękiem medali na żołnierskich mundurach zameldowali się żołnierze Września. Posiwiałe skronie, pobrużdżone twarze, ale coś pozostało w ich postawie z kawaleryjskiej elegancji i sarmackiej fantazji.
… Płyną opowieści. Skąd ta precyzja faktów, zdumiewająca pamięć epizodów kreślących wrześniową epopeję. Toż to historia najprawdziwsza, najbardziej autentyczna,
najbliższa zdarzeń.Nic nie zastąpi epiki żywych kronikarzy dziejów ojczystych, nie przemówi tak sugestywnie do dziecięcej wyobraźni. To polska kronika serdeczna i bolesna przez tragizm lat, które przeminęły z wiatrem historii.
---oooo0oooo---
Artykuł został wzbogacony fotografią uczniowskiej warty honorowej w marynarskich mundurkach przed pomnikiem Obrońców Helu i krótkim komentarzem autora ;
‘Dziecięca warta honorowa przed pomnikiem Obrońców Helu to szkoła obywatelskiego i patriotycznego wychowania’.


sobota, 15 lutego 2014

WRZEŚNIOWY TRYPTYK - Opowieść o morzu

O p o w i e ś ć    o    m o r z u .


Hel - symbol polskiego bohaterstwa, podobnie jak Westerplatte, Poczta Gdańska, Oksywie.32 dni zbrojnego oporu zdeterminowanej garstki żołnierzy.
… Na placu apelowym bolesławieckiej Tysiąclatki wznosi się granitowy pomnik; na prostokątnym cokole płaski kamienny żagiel , o który wspiera się marynarska kotwica.
I jeszcze dwa wielkie głazy - otoczaki. I jeszcze napis ;’Pamięci bohaterskich obrońców Helu, żołnierzy-patriotów walczących o wolność Polski. Społeczność szkolna Tysiąclatki’.
Pomnik budowany sercem, bez dotacji finansowych i bez projektów profesjonalnych plastyków czy architektów. Najpierw był konkurs rysunkowy na plastyczny kształt obelisku. Większość dzieci posłużyła się tworzywem kamiennym. Kilkadziesiąt miniaturowych modeli pozostało do dziś w szkolnej Izbie Pamięci Narodowej. Dyrektor Kazimierz Wójcik z Bolesławieckich Zakładów Kamienia Budowlanego pomógł wybrać materiał, emerytowany górnik Zygmunt Wydrych zmontował całą kompozycję. Tak narodził się morsko - patriotyczny akcent na placu apelowym. Tutaj stają warty honorowe młodych w marynarskich mundurkach, tutaj składane są wiązanki kwiatów w dniach uroczystych, tu zatrzymują się i są witani goście szkoły.
3 września, godz. 8,00. Uroczysty apel z udziałem ponad 800 sztubaków i setek rodziców. Nad głowami tłumu - kolorowa wielka gala banderowa. Przeważają marynarskie mundurki i haftowane kaszubskie chusty. Odświętnie i uroczyście.
Łoskot werbli, poczty sztandarowe szkolny i harcerski Szczepu im. Polskich Linii Oceanicznych. Honorowi goście przyjechali aż z Helu, z garnizonu Marynarki Wojennej: komandor por. Hieronim Rokita, por. Janusz Tomaszewski i chor. Jan Rybarczyk. Jechali całą noc pociągiem, by zdążyć na święto bolesławieckiej szkoły.
Za chwilę nastąpi moment podniosły i patetyczny. Przekazanie kompletu bander i proporców Marynarki Wojennej RP do szkolnej ekspozycji muzealnej. To duże wyróżnienie, symbol uznania i zacieśnienie więzi z ludźmi morza.
Cenny dar trafia do rąk uczniów w marynarskich mundurkach. Jest cisza - to hołd oddany pamięci poległych marynarzy poległych na rozległych morskich akwenach
I jeszcze dziecięce dłonie złożą kwiaty na cokole pomnika Obrońców Helu.




środa, 12 lutego 2014

WRZEŚNIOWY TRYPTYK - Lekcja patriotyzmu

 Przedruk artykułu mojego autorstwa z ‘Gazety Robotniczej 17 września 1979 r.

Wrześniowy tryptyk
mgr Paweł Śliwko

Telewizyjna kamera pokazuje historyczne Orły, symbol Państwa Polskiego; całą ścianę dumnych godeł narodowych - od czasów piastowskich po współczesność. Nad nimi
wymowny fragment Roty ; ‘Nie rzucim ziemi skąd nasz ród’. I teraz łagodne przejście do kolekcji historycznych sztandarów, których wisi tu aż dziesięć. Każdy ma swoje bogate i nierzadko dramatyczne dzieje splątane z losami siedzących obok ludzi. Mają żołnierskie mundury i odświętne garnitury, w klapach baretki wojskowych odznaczeń lub miniaturki ‘Polonia Restituta’. Są wzruszeni. Przeżywają spotkanie z historią, z własną młodością, z odległymi już latami żołnierskiej chwały i bitewnych partyzanckich przewag. Mają w sobie gorycz tamtego Września - pamiętnego roku trzydziestego dziewiątego.
Kamera kieruje się teraz na twarze uczniów. Ósma klasa, dorodne dziewczęta i chłopcy, skupieni, poważni. Co oni wiedzą o zawieszonych nad głowami sztandarach, jak przeżywają spotkanie z żywymi kronikarzami ojczystych dziejów, tak jeszcze świeżych i tragicznych w narodowej pamięci . O czym będą mówić i jak wyrażą swe myśli ; patetycznie i ogólnikowo czy może naturalnie i z wczuciem się w tułaczy los swoich dziadków i ojców, Czy lekcja stanie się teatralną sceną, czy może czymś więcej - głębokim przeżyciem, wstrząsem, godziną patriotycznej refleksji .
Mgr Helena Tarnowska , doświadczony historyk i świetny wychowawca, ogranicza swą rolę do inwokacji. Mówi oszczędnie, obrazowo i przekonująco. Hitlerowska agresja, faszystowskie ludobójstwo, tragizm polskiego wrześniowego losu i okupacyjna martyrologia. I zaraz prowokacyjne pytanie o sztandary. Dlaczego symbole są takie ważne. Co się za nimi kryje.
Las dziecięcych dłoni w górze. Kamera skrzętnie rejestruje ten fakt. Uczniowie nie recytują książkowych formułek, prowadzą dialog z nauczycielem, wykładają argumenty racjonalne i uczuciowe, ważkie i naiwne, ale własne. I to jest w tej lekcji piękne i wartościowe. Podobnie jak autentyzm kombatanckich wspomnień, które wypełnią czas zajęć po brzegi. Nie tylko wypełnią ; zafascynują młodych prawdą o minionych zdarzeniach, z którymi łączą się dzieje sztandarów.
Zaraz po uczennicy, która pokazuje sztandar Zgrupowania Partyzanckiego im.’Jeszcze Polska nie zginęła’, dowodzonego przez płk. Roberta Satanowskiego, głos zabiera partyzant z Podola i Wołynia, sierż. Jan Janicki. Przejmująca opowieść o chłodnych nocach , mokrych ziemiankach-okopach i wysadzanych w powietrze niemieckich pociągach, które nie dojechały na wschodni front. I znów mówią reprezentanci dwu różnych pokoleń, tym razem o zrobionym z pasiakowego płótna obozu koncentracyjnego w Ravensbruck sztandaru Związku b. Więźniów Politycznych z Bolesławca. Nie żyją już więźniarki Stefania Tajcher i Jadwiga Król, opowieść snują zgodnie Henryk Czopek i Stanisław Wasilewski. Wstrząsająca epopeja …
I jeszcze biało - czerwona flaga z czerwoną gwiazdą na płacie, symbol polskiego batalionu partyzanckiego z gór Bośni w dalekiej Jugosławii. Mówi dowódca Jan Kumosz i chorąży tego sztandaru , wówczas najmłodszy polski partyzant - Józef Dolecki. Ten znak bojowy uszyła Krystyna Rozmus. Był on świadkiem bitewnych przewag Polaków tam, gdzie w rozpadlinach skalnych na mogiłach poległych zakwitały czerwone maki, jak pod Monte Cassino. I jeszcze powstaniec wielkopolski, płk. rez. Henryk Wawrzynowicz, opowie o swoim żołnierskim losie - stojąc przy znamieniu ZBoWiD. Zdobywca Berlina, świadek i współtwórca klęski III Rzeszy niemieckiej. Wymowny końcowy akord.
… Na tablicy temat lekcji ;’Sztandary nie odchodzą w muzealną ciszę ...’W 40 rocznicę września 1939 roku.
Tę lekcję red. Teresa Sozańska zaprezentowała dolnośląskim telewidzom w programie ‘Rozmaitości’. Jej miejscem była Sala Sztandarowa ‘Białych Orłów w bolesławieckiej ‘Ósemce’.


piątek, 7 lutego 2014

Z NOTATNIKA - rok 1977 - kontynuacja


1977

Listy od przyjaciół.
Skupię uwagę na jednym z nich, od Polaka mieszkającego w tajdze ussuryjskiej na Syberii, przy chińskiej granicy. To myśliwy z profesji, Stefan Grzebień. Nie zapomniał ojczystej mowy. pisze też po polsku. Przysłał nam w paczce duże,  /nawet bardzo duże szyszki drzew iglastych, cedrowe orzeszki i kolekcję kolorowych bardzo efektownych motyli. W tworzącej się Sali Leśnej będzie to prawdziwy rarytas.
Dodam jeszcze, że 31 maja 1977 roku został oficjalnie otwarty w szkole Salon Wystawowy BWA z Jeleniej Góry z gwarancją organizowania co dwa tygodnie wernisaży i ekspozycji prac malarskich artystów, głównie z Dolnego Śląska. Swoje dzieła zaprezentowała 83-letnia malarka z Gryfowa, Eugenia Myssak. W uroczystym wernisażu wzięła też udział Bogumiła Zielińska reprezentująca Wojewódzki Wydział Kultury w Jeleniej Górze.Obie panie udekorowaliśmy medalami PiP, a wiekowa artystka w rewanżu ofiarowała 3 olejne obrazy kwiatów do szkolnej galerii.

KRONIKARSKI NOTATNIK - kolejne zapiski

Rok 1977



18 kwietnia
Udaje się mnie wywalczyć aż 6  kolejnych medali 200 -lecia Komisji Edukacji Narodowej dla Bolesławca /w sumie aż 10 do tej pory/. Aż trudno w to uwierzyć. Mam w tym określony cel w działaniu pro publico bono /sam takiego medalu nie otrzymałem jako dyrektor szkoły i wcale mnie to nie martwi/.Najlepiej moją postawę scharakteryzował prezes Spółdzielni Rzemieślniczej Wielobranżowej Edward Sobczyński, któremu wręczałem w imieniu Zarządu Głównego TPD medal im. Henryka Jordana :
- A ty gdzie masz swój medal Jordana ? Nie masz jeszcze ? To pierwszy taki znany mi przypadek, przecież w naszych czasach każdy najpierw garnie dla siebie, innym pozostawiając to, co ma na zbyciu…

KRONIKARSKI NOTATNIK - kontynuacja

4 listopada 1976
Niespodziewana wizyta ekipy Telewizji Polskiej z nagrywaniem ‘wstawki’ do Dziennika
w I programie /wieczornym, głównym wydaniu/. Temat ; edukacja patriotyczno - obywatelska młodego pokolenia Polaków urodzonego na ziemi praojców, nad Bobrem i Kwisą, Jesteśmy zaskoczeni, ale mamy już spore doświadczenie w kontaktach z dziennikarzami , powstaje więc dłuższy reportaż. To dobrze, ale ile pasjonującej wiedzy można zmieścić w kilku minutach nagrania ?
5 listopada
150 krzewów róż do zasadzenia przy szkole otrzymujemy w darze od miasta. Z radością wykonujemy zadanie i czekamy wiosny i oszałamiająco pachnących na skarpie
kwiatów, Trafna nagroda.
6 listopada
W rocznicę Rewolucji Październikowej delegacja szkolnej społeczności zostaje zaproszona do Strachowa. Jadą przede wszystkim harcerze i chór dziewcząt, powrót autokaru późnym wieczorem.
Listopad
Nasi uczniowie aktywnie uczestniczą w akcji prac społecznych  na rzecz miejscowego szpitala.

czwartek, 6 lutego 2014

WPISY Z NOTATNIKA - październik 1976


2 października
Spotkanie młodzieży z profesorem dr Włodzimierzem Kowalskim z Warszawy z inicjatywy jego krewnego - imiennika mieszkającego w naszym mieście. Wy6bitny historyk
specjalizujący się w dziejach II wojny światowej, autor wielu książek /zostawił kilka z nich
z odręczną dedykacją dla szkoły w zbiorach Izby Pamięci/ przybliżył naszym wychowankom
czas polskiego osadnictwa na Ziemiach Zachodnich, sięgając również do wydarzeń lokalnych, o które pytali najczęściej słuchacze. Młodzi poszukują okruchów wiedzy o przeszłości swojej ‘małej Ojczyzny’, z którą są związani emocjonalnie, a naszą rolą jest być przewodnikiem po pięknej krainie lat dziecinnych, wpajać miłość do rodzinnego gniazda, miejsca urodzenia, bo tu już nawet kamienie mówią po polsku.

WPISY Z NOTATNIKA - po wakacjach 1976

4 września
Dowódca Jednostki Wojskowej z Gubina prosi o zezwolenia na zwiedzenie Izby Pamięci. Trochę to nas zaskakuje, bo szkolne muzeum jest zawsze otwarte dla wszystkich
zainteresowanych, a kompetencje młodzieżowych przewodników nie budzą wątpliwości.
Sesja popularno - naukowa o obozie koncentracyjnym w Gross-Rosen w BOK.
Wygłaszam jeden z trzech referatów wraz z informacją o zbieraniu przez dzieci materiałów
historycznych od ludzi, którzy przeżyli piekło niewolniczej pracy w kamieniołomach i za
obozowymi drutami.

KRONIKARSKI NOTATNIK - kolejne zapiski

8 lipca 1976
Artykuł w czasopiśmie ‘Za Wolność i Lud’ o patriotycznej edukacji młodzieży szkolnej i fenomenie bogatych zbiorów Izby Pamięci Narodowej pod opieką samych dzieci.
Wspólny dorobek, wspólna odpowiedzialność, wspólne pasje i odkrycia.Nasi wychowankowie to prawdziwi Kolumbowie w poznawaniu ojczystych dziejów ; ciekawość doprowadziła ich do wielu zapomnianych domów prawdziwych bohaterów czasów wojny i walki o wolną, niepodległą Polskę.

KRONIKARSKI NOTATNIK – ciąg dalszy

                 

 Rok 1976

Jeszcze raz powracam do wyobrażeń o przyszłości szkoły, z którą identyfikowałem się bez reszty. Na kolejnych posiedzeniach Rady Pedagogicznej zyskiwałem pełny aplauz dla wszystkich pomysłów, bo zawsze dotrzymywałem słowa w realizacji poprzednich projektów.
Szkoła piękniała w oczach i co najważniejsze - dzieci były z niej dumne.
Spełniało się zatem pozornie nierealne marzenie, żeby przekształcić ją w pałac, prawdziwą świątynię nauki, kochaną, mądrą, podziwianą i  piękną. Utopia ? Niekoniecznie. Nawet w czasach siermiężnych istniały przeogromne rezerwy i nie brakowało ludzi dobrej woli skorych do pomocy. Pamiętam, że jako dziecko  na dalekim i biednym Podlasiu i jako
sierota po wojennej odysei - miałem dwa marzenia do spełnienia, tylko dwa skromne marzenia ; mieć dużo własnych książek i drewniany parkiet w mieszkaniu. Udało mi się dość szybko w dorosłym i samodzielnym życiu zawodowym zrealizować z nawiązką. A teraz budowałem, może ściślej - tworzyłem pałac piękna bliski setkom dzieci, których los i odczucia były dla mnie najważniejsze. Może dlatego, że fascynowała mnie psychologia  i szczególna wrażliwość estetyczna, ale przede wszystkim rozumienie wartości dzieciństwa, które zabrała mi bezpowrotnie wojna, okaleczając psychicznie i fizycznie i wypluwając jako dziesięciolatka - analfabetę bez szkoły - w zrujnowany przemocą i bestialstwem świat, nowy, wolny, ale obcy i wrogi. Rozumiałem duszę dziecka, jego tragiczne kompleksy, obawy, strach, wyobcowanie, patologie życia rodzinnego, biedę i głód, takie samotne i krzywdzone przez los istoty były mi bliskie, dla nich miałem zawsze otwarte drzwi szkolnej kancelarii.Jak pouczał mój Mistrz Janusz Korczak - bez pełnego dzieciństwa czeka człowieka kaleki los. Łatwo zweryfikować tę tezę patrząc na liczbę rozpadających się dziś młodych małżeństw i samotnych  dzieci obciążonych złymi doświadczeniami z winy dorosłych.