środa, 24 lutego 2016


WSZYSTKIE BARWY MORZA I TĘCZY …


Kaszubskie uroki odkrywane w podróży przez Polskę, radość, którą dzielą się przyjaciele. To przykład dobrej pamięci, odruchu serca, przypomnienia wspólnie spędzonego czasu przy ognisku, gawędzie, zauroczeniu potęgą oceanu czy leśnego strumienia leniwie toczącego swoje wody wśród łanów dojrzewającego zboża. A to Polska właśnie, urodziwa, niepowtarzalna, jedyna, najdroższa. Pocztówka dziś właściwie anonimowa, z podpisem : Dwaj Panowie A. Ileż treści mieści w sobie to jedno rozbudowane zdanie :
“Pozdrowienia z letniej nieplanowanej włóczęgi po zachodnich i północnych rubieżach”. Przyjaciele znad morza nie zapominają o moich morskich pasjach i to jest dla mnie wartość bezcenna. Spóźniony romantyzm ? Precyzyjne zdefiniowanie istoty zjawiska czy procesu ma wtórne znaczenie. Mędrca szkiełko i oko przegrywa z autentyzmem uczuć i doznań. To jeszcze jeden akord w bogatej melodii życia.



WYRÓŻNIENIE SZKOŁY. 
MEDAL Z HELU DLA BOLESŁAWIECKIEJ “8”.

Uchwałą MRN w Helu bolesławiecka Szkoła Podstawowa nr 8 została wyróżniona medalem “600-lecia miasta Hel” za zasługi dla rozwoju tego morskiego grodu. Cenne trofeum zostało przekazane szkole w rocznicę Zwycięstwa - 9 maja. To już 25 kolejne odznaczenie bolesławieckiej placówki oświatowej.

Gdzie Hel, gdzie Bolesławiec, skąd zatem niecodzienne wyróżnienie? Przed gmachem Tysiąclatki wznosi się symboliczny obelisk ku czci bohaterskich żołnierzy Września 1939 r., którzy przez 32 dni bronili ostatniej morskiej reduty Rzeczypospolitej. Na wniosek szkoły jedna z ulic i największy park miejski otrzymały imię Obrońców Helu. W Izbie Pamięci Narodowej spoczywają liczne pamiątki z Wybrzeża, w tym również urna z ziemią pobraną z mogiły poległych na półwyspie bohaterów. Utrzymywane też są żywe kontakty z helskim garnizonem Marynarki Wojennej, niebawem jedna z sal lekcyjnych przekształci się w muzeum poświęcone dziejom walk Polaków na morzach i oceanach świata w czasie ostatniej wojny. To uzasadnia otrzymanie przez szkołę zaszczytnego wyróżnienia.

Przed kilkoma dniami - w ramach obchodów 40-lecia PRL i jubileuszowego roku 20-lecia szkoły - kolejna sala otrzymała imię Kazimierza Burży, uczestnika walk Samodzielnej Grupy Operacyjnej “Polesie” gen. Franciszka Kleeberga, który postać patrioty i ostatniego żołnierza regularnej armii polskiej w tragicznym wrześniu 1939 r. zbliżył bolesławieckiej młodzieży. W ten sposób uhonorowano zasługi wielkiego mecenasa i przyjaciela szkoły, który przybył na wzruszającą patriotyczną uroczystość z Warszawy, z udziałem miejscowych kombatantów. /PS/







OBJĘLI PATRONAT NAD M/S”BOLESŁAWIEC”


Ostatnio patronat nad statkiem przejęło Towarzystwo Miłośników Bolesławca, które powołało odrębną sekcję morską jako filię Ligi Morskiej. Przygotowało już kolejny dar dla załogi : zestaw książek beletrystycznych, regionalnej grafiki i ceramiki. Obok zdobiącego wnętrze jednostki handlowej gobelinu z motywem bolesławieckiego ratusza, będą to dalsze akcenty regionalne.

Delegacja TMB oczekuje na zaproszenie z PŻM, żeby przekazać upominki i zapoznać się z życiem załogi na pokładzie m/s “Bolesławiec”. /PS/

PS. Niestety - sprawy morskie w nikłym stopniu zainteresowały na dłużej działaczy regionalnych, wierna “wilkom morskim” pozostała jedynie młodzież szkolna rywalizujących ze sobą dwóch “morskich” szkół nr 4 i nr 8, które sam stworzyłem i “wyspecjalizowałem” w sferze wychowawczej, koncentrując działania wokół atrakcyjnej dla młodzieży problematyki morskiej. Ta przygoda trwała ponad 30 lat i przyniosła wiele laurów i satysfakcji uczniom, nauczycielom i mnie osobiście. Rozsławiłem także tą drogą imię miasta, a o naszych dokonaniach pedagogicznych wiedziała cała Polska. Echa tych wydarzeń trwają do dzisiaj, zwłaszcza na Wybrzeżu pozbawionym stoczni i potężnego przemysłu stoczniowego. 









KAPITAN Ż. W. TADEUSZ KALICKI MA GŁOS
Gdańsk dnia. 7.o6. 1978



Kochani !

W Gdańsku wylądowaliśmy bez większych przygód, przed godziną dziewiątą. Nie wiemy, jak wyrazić swoją wdzięczność za tak wspaniałą wizytę u Was w pięknym Bolesławcu. Byliśmy podejmowani po królewsku, nie zapomnieliście o żadnym nawet szczególe, aby uprzyjemnić nam te chwile. Jesteśmy ciągle pod wrażeniem spotkania z Wami i bardzo cieszymy się, że mogliśmy się poznać bliżej. Pamiętajcie, że macie w nas oddanych przyjaciół i zawsze będzie nam bardzo miło gościć Was w Gdańsku.

Paweł ! - Twoja szkoła to jest coś ! Wiele człowiek widział już w życiu i ma porównanie. Przy Tobie można nabawić się kompleksów - Twoja żywotność, pomysłowość, talent i smak we wszystkim co robisz, Twoja pracowitość i energia - są godne podziwu. Szczerze gratulujemy Ci tych sukcesów i życzymy wytrwania na dalszej wytyczonej drodze! Danusi życzymy szybkiego i pomyślnego zakończenia studiów.

Serdecznie Was ściskamy i pozdrawiamy, jeszcze raz dziękując !

Marta i Tadeusz


Przyjaźń z Tadeuszem - to jak czarowna baśń z arabskiego zbioru klechd i barwnych opowieści ludów Wschodu i Południa. Pedant o wysokiej kulturze osobistej, mądry człowiek, ekspert w swoim zawodzie, życzliwy ludziom przełożony na statku, ogromny autorytet, życzliwy doradca, człowiek otwarty, pracowity, szczery, z sercem na dłoni. 


POWRÓT DO “PIERWSZEJ MIŁOŚCI …”
W bolesławieckiej “czwórce”
OGROMNE ŻÓŁWIE, KRABY, MUSZLE I PAPUASKI KATAMARAN


Chlubą Szkoły Podstawowej Nr 4 w Bolesławcu /którą sam organizowałem w 1958 r. i kierowałem nią przez 14 lat otwierając miasto na morze - przypisek PS/ jest bogate w eksponaty muzeum morskie - efekt współpracy z załogą statku PLO m/s “Jan Matejko”, a później m/s “A. Grottger”. Statków już nie ma, ale pozostało blisko 3 tysiące bezcennych eksponatów, z których wiele ma wartość historyczną i unikatową.

Zaczęło się wszystko na początku lat sześćdziesiątych, kiedy na morze trafiły pierwsze listy dzieci z Bolesławca, adresowane do marynarzy. Potem z dalekiej Chalny /dawny Pakistan Wschodni/ przywędrował telegram z zaproszeniem na statek. Na spotkanie trzeba było poczekać kilka tygodni, gdyż dziesięciotysięcznik / m/s “Jan Matejko” / miał do pokonania jeszcze kilka tysięcy mil morskich, nim trafił do Gdyni.

Gościna ludzi morza nie miała sobie równych, a spanie w marynarskich kojach stanowiło nie lada atrakcję. Takie spotkania odbywały się później po każdym rejsie, czasem udawało się spędzić na pokładzie statku /stojącym w macierzystym porcie - PS/ kilka tygodni wakacji. Z każdego rejsu wędrowały do szkoły cenne eksponaty z krajów Dalekiego Wschodu, Australii, Japonii, Indonezji, Indii, z Egiptu i basenu Morza Śródziemnego. Najpierw muzeum morskie mieściło się w jednej salce, potem zajęło trzy dalsze sale ekspozycyjne, z trudem mieszczące okazy fauny i flory morskiej - olbrzymie żółwie, wypchane ryby, szczęki z uzębieniem ryb-pił, rozgwiazdy, kraby i imponujące rozmiarami oceaniczne muszle.

Kolekcji rzeźb ludów nadmorskich Azji i Oceanii może pozazdrościć niejedno muzeum profesjonalne, podobnie jak licznych modeli statków i okrętów, a wśród nich oryginalnej łodzi typu katamaran współczesnych Papuasów z Nowej Gwinei. Wydrążono ją w jednym pniu drzewa, a na statek trafiła prosto z oceanu. Nieobecnośc na niej rybaka do dziś pozostaje tajemnicą - być może rozegrała się na niej tragedia w walce z wodnym żywiołem, tak częsta w tamtej strefie geograficznej?

W muzeum są szczątki barku “Otago”, którym dowodził polsko-angielski pisarz i żeglarz Józef Conrad Korzeniowski, a także cenna kolekcja pereł / wśród nich najcenniejsza czarna perła /, azjatyckie ludowe instrumenty muzyczne, oryginalne ubiory tubylców Azji, interesujące naczynia, fragmenty mebli z Egiptu / w tym komplet 4 dekoracyjnych puf i stolik z miedziowym blatem ozdobiony ornamentem z motywami typowymi dla wizerunku faraonów i hieroglificznymi napisami /, kolekcja metalowych, drewnianych i wykonanych w lace posążków faraonów, władców egipskich. Muzeum morskie chlubi się posiadaniem zapewne jedynym w kraju zbiorem znaczków pocztowych i pamiątek ze statków “Djak-Bier” /kto dziś pamięta, że dwa polskie statki - m/s “Djakarta” i m/s “Bolesław Bierut” zostały uwięzione w Kanale Sueskim podczas wojny izraelsko - egipskiej i trwały tam wiele miesięcy połączone burtami i wspólnym losem marynarzy?/.

Każdy eksponat ma pasjonującą historię i pachnie morzem, stąd unikatowość muzeum i jego niecodzienna ekspozycja w głębi kraju, daleko - kilkaset kilometrów od morza. 

I jeszcze ciekawostka. Kiedyś załoga przywiozła dzieciom z Indii żywą małpkę, małego rezusa. Dzieci natychmiast nazwały go Koko i omal nie zagłaskały na śmierć. Niestety, dzikie zwierzątko nie umiało dostosować się do nowych warunków życia i chłodnego klimatu, zaczęło chorować i trzeba było je oddać do zoo w Oliwie. Odtąd żywych prezentów marynarze już nie przywozili. Natomiast za własne oszczędności kupowali dzieła sztuki ludowej, które można w “4” podziwiać do dzisiaj.

/PS/

PS. Jeden z pierwszych dowódców m/s “Jan Matejko” Kapitan Ż. W. Jan Wiśniakowski na wniosek szkoły otrzymał godność Honorowego Obywatela Bolesławca. 

Interesująca jest prekursorska droga ku morzu młodzieży szkolnej z lądowego grodu nad Bobrem. Pasjonaci ukończyli wyższe morskie uczelnie, pomogłem kilku w znalezieniu miejsca w WSM w Gdańsku i Szczecinie. O wszystkim decydowała fama o fenomenie morskiej edukacji i legenda o królestwie Neptuna nad Bobrem. 

Dziesiątki ludzi morza otrzymało z naszej inicjatywy wiele symbolicznych odznaczeń i wyróżnień. Cytowany wyżej Kapitan Tadeusz Kalicki został Kawalerem “Orderem Uśmiechu,” podobnie wielu innych przyjaciół dzieci i szkoły. Wszystkich sympatycznych faktów, wydarzeń i osiągnięć - po wielu latach milczenia - nie da się odtworzyć. A szkoda.

III Szanty nad Odrą
NAJLEPIEJ ŚPIEWAJĄ BOLESŁAWIANIE


Niedawne III spotkanie z piosenką żeglarską “Szanty nad Odrą”, którego gospodarzem była wrocławska szkoła nr 3 im. Generała Mariusza Zaruskiego przyniosła sukces młodzieży Bolesławca.

Wśród blisko 20 zespołów wokalnych i solistów pierwszą lokatę wywalczył zespół “Ra - III” ze szkoły nr 8 w Bolesławcu, który przygotowała opiekunka koła Ligi Morskiej mgr inż. Aldona Świtalska. 8 dziewcząt przy akompaniamencie gitary zaprezentowało rodzime szanty i starą pieśń eskimoską, wyśpiewując cenne nagrody ufundowane przez Kuratorium i Okręgowy Związek Żeglarski : worki żeglarskie, śpiewniki, organki ustne i dyplomy. Prawdziwą gwiazdą piosenki żeglarskiej została Celestyna Górczyńska, która zajęła II miejsce jako solistka, zdobywając jednocześnie trzy nagrody. Wśród młodzieży szkół średnich I lokatę wywalczyła reprezentacja Liceum Ogólnokształcącego z Bolesławca.

Dwa zwycięskie zespoły z grodu nad Bobrem wyjadą latem na Mazury. Poznają uroki żeglowania i wezmą udział w II etapie turnieju piosenek żeglarskich.
/PS/
PS. Z perspektywy czasu, w ćwierć wieku od rozstania się z “Ósemką” wyraźniej widać zasługi i dorobek grona nauczycielskiego. Gratuluję autorce sukcesu, szkolnej koleżance, która nie lubiła wychodzić przed szereg, ale identyfikowała się z pracą i nauczycielskim powołaniem bez reszty, o czym najpełniej i najlepiej świadczą konkretne, ściśle wymierne, wielkie osiągnięcia. Dziękuję i przepraszam, jeśli zbyt skąpo mówiłem o efektywności efektownej i pięknej pracy w krzewieniu wiedzy o morzu i marynistyce pojmowanej najszerzej.

środa, 17 lutego 2016

DZIEJE SZKOŁY W PRASIE



KURT WALDHEIM ODPOWIEDZIAŁ NA LIST UCZNIÓW Z BOLESŁAWCA

Doniosłość polskiej “Deklaracji o wychowaniu społeczeństwa w duchu pokoju”, o której przewodniczący XXXIII Sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych Indalecio Lievano powiedział, że jest “kamieniem milowym w historii naszej organizacji” znajduje potwierdzenie w różnych formach.

Ostatnio wśród licznych dowodów uznania i satysfakcji szerokich kręgów polskiego społeczeństwa z powodu przyjęcia przez Zgromadzenie Ogólne tej deklaracji znalazł się list uczniów i grona nauczycielskiego Szkoły Podstawowej nr 8 im. Bojowników o Wolność i Demokrację w Bolesławcu do Sekretarza Generalnego ONZ, Kurta Waldheima.

Wraz z listem przekazany został K. Waldheimowi specjalny dyplom medalu “Primi Inter Pares”, który bolesławiecka szkoła przyznaje za wybitne zasługi dla sprawy dzieci i wychowania.

Chociaż sekretarz generalny ONZ odpowiada osobiście na nieliczne tylko z setek listów skierowanych do niego z różnych stron świata, miłe posłanie z Bolesławca potraktował w sposób szczególny. W liście do dyrekcji szkoły wyraża m.in. głębokie zadowolenie, że gest jej uczniów i pedagogów wobec jego osoby zbiegł się “z inauguracją Międzynarodowego Roku Dziecka”.

K. Waldheim przekazał również szkole w Bolesławcu swój portret ze specjalną dedykacją.

Zaprzyjaźniona z naszą redakcją Szkoła nr 8 w Bolesławcu jest kierowana przez p. Pawła Śliwko, laureata Orderu Uśmiechu, jest też ona inicjatorem klubu kawalerów tego odznaczenia w Bolesławcu.







“Dolny Śląsk wrasta w morze”

MIŁA UROCZYSTOŚĆ W BOLESŁAWIECKIEJ “8”

DALSZE PATRONATY NAD STATKAMI PLO

Uczniowie znanej na Dolnym Śląsku z morskiego wychowania Szkoły Podstawowej nr 8 w Bolesławcu przeżyli kolejną, a pierwszą w tym roku “morską przygodę”. W poniedziałek odwiedził ich szkołę przedstawiciel Polskich Linii Oceanicznych, naczelnik Wydziału Ogólnego Dyrekcji PLO w Gdyni, związany z polską flotą od kilkudziesięciu lat, Henryk Sikorski. Nie była to wizyta przypadkowa.

Wysłannik najstarszego polskiego armatora przybył, aby porozmawiać z bolesławiecką młodzieżą o statkach, marynarzach i naszej rozbudowującej się flocie oraz zapoznać się z morskim wychowaniem i działalnością w tej szkole. Przywiózł także upominki - eksponaty PLO do szkolnego muzeum morskiego : fotografie z biografiami statków, które przestały już pływać, kompas szalupowy, lampę okrętową, paterę i morskie kalendarze. A od dyrektora naczelnego PLO Tadeusza Grembowicza - osobiste pismo do dyrektora bolesławieckiej “8” Pawła Śliwki, w którym powiadamia go, że “doceniając Wasze inicjatywy na rzecz umiłowania morza wśród dzieci, młodzieży i społeczeństwa Waszego regionu” wyraża zgodę na objęcie przez tę szkołę patronatu nad budującym się 17-tysięcznikiem, który będzie się nazywał “Gen. F. Kleeberg”.

Jest to duże wyróżnienie dla uczniów i grona nauczycielskiego tej szkoły. Obecnie sprawują patronat nad statkiem “Pekin” i “Gen. F. Kleeberg” byłby ich drugim statkiem patronackim. Żadna szkoła w kraju nie dostąpiła dotąd tego zaszczytu, jedynie miasto Tarnów ma pod opieką dwa statki PLO. a w ogóle będzie to czwarty statek “bolesławiecki”, bo - przypomnijmy - szkoła miejscowa nr 4 ma patronat nad statkiem “Matejko”, a miasto nad “Bolesławcem” / i jeden i drugi statek patronacki to moja zasługa /przypisek PS, 11 lutego 2016 r. O szczegółach napisze w oddzielnych notatkach/. Uroczystość przejęcia patronatu nad “Gen. F. Kleebergiem” odbędzie się niebawem w Stoczni im. A. Warskiego w Szczecinie, gdzie statek jest budowany i będzie wodowany. Podniesienie bandery na nim ma się odbyć w 45 rocznicę zakończenia II wojny światowej. Statek będzie pływać na liniach dalekowschodnich.

Podczas poniedziałkowego spotkania z przedstawicielem PLO Henrykiem Sikorskim w Bolesławcu otrzymał on od władz miejskich odznakę “Za zasługi dla Bolesławca”, którą wręczyła zastępca naczelnika Krystyna Wawrzynowicz oraz honorową odznakę “Przyjaciel Dziecka” przyznaną przez Zarząd Główny TPD. Za przybliżanie dzieciom i młodzieży spraw polskiego morza, rozwijanie akcji patronackich i kontaktów z ludźmi morza. Ta akcja będzie rozszerzona w najbliższym czasie na wieś, w tym także dolnośląską.

Jak dowiedzieliśmy się, zakłady “Bielbaw” w Bielawie otrzymają także patronat nad nowym statkiem z serii “malarzy” - nad 16-tysięcznikiem “Chełmońskim” lub “Grottgerem”. Ostatnio delegacja zakładu pożegnała na Wybrzeżu swój dotychczasowy statek patronacki “Bielawa”, który przeszedł “na emeryturę”. U. Z. 



PRZYWRACANIE DZIECIŃSTWA

Dzieci skrzywdzone przez los, dzieci specjalnej troski. Miasto ofiarowało im stylowy pałacyk przy ul. Świerczewskiego /dziś ul. Zgorzeleckiej - PS/ wkomponowany w zieleń pobliskiego parku. Mieści aż trzy szkoły : 8-klasową podstawową Szkołę Specjalną, zawodową “wielobranżówkę” i tzw. szkołę życia dla najciężej upośledzonych.

148 uczniów z miasta i okolicy, 27 nauczycieli z sercem na dłoni, którymi kieruje mgr Stanisława Szlenzak, pedagog z powołania i z wyboru.

…Pierwszy raz przychodzą tu bez uśmiechu, nierzadko zew łzami i lękiem w oczach, z niepokojem i strachem. Dzieci odrzucone, niekochane, nieszczęśliwe. Tutaj są potrzebne, znajdują wspólny język w dialogu z wychowawcami, odnajdują własną tożsamość, zaufanie, atmosferę dla rozwoju psychicznego. Po latach wyfruwają jak ptaki z opiekuńczego gniazda w samodzielne życie. Czy sobie poradzą bez ciepła swojej szkoły, która z biegiem lat staje się drugim domem rodzinnym? Tutaj najpełniej i najpiękniej realizuje się znane hasło : “wszystkie dzieci są nasze”, które nie ma w sobie nic ze sloganu. Rejestru przyjaciół szkoły nie dałoby się spisać na wołowej skórze, ale też bez nich byłoby trudno przywrócić uśmiech dzieciństwa, tę normalność, za którą tęsknimy jak Polska długa i szeroka. Przytoczę tylko niektóre fakty.

Prezydent i Rada Miasta przekazały “Siódemce” 30 milionów złotych na wymianę naświetli obszernego gmachu. Miejmy nadzieję, że nie poskąpią dalszych złotówek na kompleksowe rozwiązanie tej kwestii. Zakłady Tkanin Technicznych “Bonitex” przekazały 5 milionów złotych. Tyle samo ofiarowała Bolesławiecka Fabryka Fiolek i Ampułek “Polfa”. Serdecznych mecenasów ma placówka oświatowa w osobach dyrektorów Tadeusza Nakoniecznego i Stanisława Kozłowskiego, wyjątkowo wrażliwych na świat potrzeb psychicznych i materialnych najmłodszych. Ludzi dobrej woli na szczęście jest więcej w grodzie nad Bobrem : Tadeusz Reguła, prezes Spółdzielni Inwalidów “Bolmet” ofiarował wrotki dziecięce i spodnie dresowe, ZCh “Wizów” proszki doczyszczenia i prania, Cech Rzemiosł Różnych zabezpieczył praktyczną naukę zawodu starszej młodzieży, nie odmawiając także wsparcia finansowego. Brygada Artylerii WP przeprowadza drobne naprawy wewnątrz budynku, tradycyjnie też organizuje grochówkę wojskową dla uczestników Wojewódzkich Igrzysk Sportowych Szkół Specjalnych w Bolesławcu, bezpłatnie przewozi uczniów na zawody sportowe. Żadna ważniejsza uroczystość nie obejdzie się bez udziału kadry oficerskiej : płk Tadeusza Żochowskiego, ppłk Kazimierza Mańkowskiego i majora Zenona Dudzińskiego.

Dyrektor PKO mgr Julian Jamroź, człowiek o wyjątkowej wrażliwości, pośredniczy w jednaniu dobrych ludzi, sponsorów i mecenasów, przekazując równocześnie 10 mln złotych na pomoce naukowe do rewalidacji i na zakup opału. Ostatnio przybywa indywidualnych donatorów : właścicielka zakładu fryzjerskiego p. Maria Dolik wyraziła zgodę na bezpłatne strzyżenie i układanie fryzur uczniom, a członkowie Rady Szkoły p.p. Elżbieta Tor i Maciej Żytniak skutecznie organizują pomoc dla dzieci najbiedniejszych. “Ceramika Artystyczna zgodziła się na praktyczną naukę zawodu, przekazała też szkole kamionkowe naczynia i wazony. Dyrektor BOK dr Danuta Mślicka promuje szkołę w lokalnej telewizji kablowej, skutecznie pomagając w poszukiwaniu ludzi życzliwych, bezinteresownych mecenasów i sponsorów. To cieszy i satysfakcjonuje, stanowi optymistyczny akcent w szarej i trudnej codzienności.

Ciepła, przyjazna dzieciom szkoła ma swoje osiągnięcia artystyczne w szerszej niż lokalnej skali. Międzynarodowe sukcesy przyniosły konkursy plastyczne w Argentynie, Indiach, RFN i Szwecji, skąd napłynęły wyróżnienia dla uczniów z Bolesławca. Sztuka stanowi język uniwersalny i dzieci są w niej rozkochane pod kierunkiem nauczycielki plastyki p. Grażyny Kryś. Ostatnio dzieci zdobyły np. 7 wyróżnień w konkursie pożarniczym /malarskim/. Przepadają poza tym za zajęciami z muzyki i rytmiki, które po mistrzowsku prowadzi p. Janina Kunecka. Już po raz ósmy gród nad Bobrem będzie gospodarzem sportowych igrzysk wojewódzkich szkół specjalnych, które wzorcowo organizują nauczyciele kultury fizycznej Weronika Słotwińska i Wojciech Respondek 

Metoda ośrodków pracy w nauczaniu początkowym p. Teresy Rudzińskiej wzbudziła uznanie fachowców z Kuratorium, a rewalidacja w wykonaniu p. Mirosławy Czajkowskiej stanowi doskonały przykład profesjonalizmu i skuteczności. Tacy pedagodzy tworzą nie tylko postęp na niwie oświaty i wychowania. Oni z benedyktyńską cierpliwością rekonstruują zagubione dzieciństwo, budują ludzkie losy, przywracają społeczeństwu normalnych obywateli. Piękna i szlachetna to misja, twórcza praca i wyjątkowy trud, za który należy się nauczycielom “Siódemki” autentyczny szacunek i szczere uznanie. Tutaj najpełniej realizuje się mądre zawołanie Janusza Korczaka :

“Dziecko - to pełny człowiek, tylko bardziej bezbronny”.

Skrzyknijmy się ponad podziałami i pomóżmy.Wszystkie dzieci są nasze, a te potrzebują szczególnie dużo serca i życzliwości.

Paweł Śliwko, “Głos Bolesławca”


Prawdziwe dzieciństwo musi mieć warunki do emocjonalnego rozwoju i kontaktu z bliskimi sobie osobami. Przyroda stanowi wyjątkową okazję do okazywania sympatii, przywiązania, miłości i wyrażania siebie samego. Najtrafniej tę myśl ujął Janusz Korczak: "dziecko to pełny człowiek, tylko bardziej bezbronny."

W kręgu rodzinnym z żoną, synową i wnuczką

środa, 10 lutego 2016

BARWY ŻYCIA - WYDARZENIA


AMERYKAŃSKI MUNDUR W SZKOLNEJ KOLEKCJI

Tuż po zakończeniu działań wojennych na froncie irackim /wojna o Kuwejt/ do bogatych zbiorów muzeum bolesławieckiej tysiąclatki /ściślej - do kolekcji unikatów Izby Pamięci Narodowej/ trafił oryginalny mundur amerykańskiego żołnierza biorącego udział w akcji “Pustynna Tarcza” wraz z banderkami USA zdjętymi z opancerzonego pojazdu i certyfikatem potwierdzającym autentyczność pamiątek. W szkole wykonano specjalną gablotę i z eksponatami przeniesiono ją do nowej kawiarenki, gdzie znajduje się także list otrzymany od prezydenta USA, Ronalda Reagana.

Te pamiątki w bolesławieckiej szkole są zasługą znanego w kręgach marynarskich sponsora, II oficera na statkach PLO, Teofila Grydyka. Ofiarował on już tej placówce oświatowej kilkanaście tysięcy oceanicznych muszli i setki bezcennych eksponatów związanych z morzem. Ufundował nadto książeczkę mieszkaniową sierocie, dziewczynce z czwartej klasy. Pośredniczył w nawiązaniu kontaktów młodzieży z Marynarką Wojenną, był prawdziwym przyjacielem dzieci przez kilkanaście lat.

Nie doczekał się jednak Orderu Uśmiechu, mimo wielokrotnie składanych przez dzieci wniosków w warszawskiej Kapitule. Inicjatywę ponowił emerytowany dyrektor tej szkoły. Może tym razem wniosek skończy się sukcesem, bo na to słoneczne odznaczenie pan Teofil zasłużył jak mało kto z przyjaciół i mecenasów dzieci …

PS - dopisek z dnia 9 lutego 2016 r. Niestety, wyjątkowo zasłużony, legendarny altruista, człowiek czynu o wielkim, wrażliwym sercu - nie doczekał tej chwili. Zmarł niespodziewanie w “swojej” ukochanej Gdyni i już nie odwiedzi “swojej” morskiej ambasady w Bolesławcu. Dla tysiąclatki był prawdziwym darem niebios, o czym zaświadczają już tylko nieliczne pamiątki, głównie okrętowe kotwice. Jak się okazuje po latach - nie do zniszczenia. Artykuł z “Gazety Robotniczej”./PS/



ZYGMUNT WYDRYCH, LAUREAT “ORDERU UŚMIECHU”
“NADAL CHCIAŁBYM TWORZYĆ DLA DZIECI”

Bolesławiec ma szczęście do ludzi niekonwencjonalnych, niezwykłych. Należy do nich bez wątpienia Zygmunt Wydrych, emerytowany górnik i wielki przyjaciel dzieci, które obdarowały go “Orderem Uśmiechu”. Dodajmy, że tym międzynarodowym dziś odznaczeniem wyróżniono w Polsce niewiele ponad setkę osób.

- Miałem w życiu dwie wielkie pasje - mówi pan Zygmunt. - Pracę w górnictwie i malarstwo. Oddałem też serce dzieciom. Jako rencista po wypadku górniczym zacząłem malować, na co wcześniej nie miałem czasu. Spodobało się to dzieciom, więc poproszono mnie, abym ozdobił wnętrze “Tysiąclatki” i tak powstał wystrój szkoły, a wdzięcznośc uczniów wyraziła się we wniosku o słoneczne odznaczenie.

Dziś ze zdrowiem jest gorzej. Dopóki mogłem, malowałem wielkie kompozycje ścienne w klasach i na korytarzach. Współtworzyłem Izbę Pamięci Narodowej, salę “Białych Orłów”, jedyne w mieście muzeum górnicze, nadałem wystrój salom - Dalekiego Wschodu, indyjskiej, ludowej, leśnej, kaszubskiej, muzeum morskiemu i klubowi Neptuna, szkolnej herbaciarni i auli, którą ozdobiłem kolekcją dwunastu historycznych orłów - od czasów piastowskich po współczesność. Teraz już nie stać mnie na taki wysiłek. Ale dzieci o mnie nie zapomniały i bywają u mnie częstymi gośćmi. Piszę im wiersze i maluję miniaturowe obrazki w pamiętnikach. Dla nich to radość, dla mnie chwile satysfakcji …

Artykuł z “Gazety Robotniczej” /PS/



ANTARKTYDA W … BOLESŁAWCU

Aż trudno uwierzyć, że jedyne w kraju muzeum Antarktydy znajduje się w bolesławieckiej tysiąclatce. Zaświadcza o tym marmurowa tablica pamiątkowa z wyrytym imieniem pary wybitnych polskich pisarzy - podróżników i polarników, ALICJI i CZESŁAWA CENTKIEWICZÓW. Co prawda, sędziwi pisarze nigdy tu nie trafili, nie mogli też z uwagi na stan zdrowia uczestniczyć w uroczystości otwarcia muzeum, ale godnie ich reprezentował Kapitan Żeglugi Wielkiej TADEUSZ KALICKI, ówczesny dowódca statku PLO m/s “Antoni Garnuszewski”. Woził on za koło podbiegunowe polskich polarników z PAN, a do szkoły - liczne eksponaty pozostawione m.in. przez wielorybników z wyspy King George’a.

Największy z eksponatów, sześciometrowej długości żebro wieloryba trafiło tu z bazy rybackiej szczecińskiego armatora “Transocean”, kilkadziesiąt innych, w tym zakonserwowane w formalinie okazy fauny i flory z brzegów Antarktydy - przekazała zaprzyjaźniona szkoła nr 14 w Gdyni. Można więc oglądać miniaturowe ośmiornice, kraby, kryle i kolekcje egzotycznych ryb, a nawet wystrzępioną zimnymi wichrami banderę z “Garnuszewskiego”. Nie brakuje skał z brzegów kontynentu, które tylko w czasie krótkiego lata ukazują się spod gór lodowych i warstw stopionego śniegu. Oryginalny wystrój wnętrza to zasługa Kawalera “Orderu Uśmiechu ZYGMUNTA WYDRYCHA.

Z “Transoceanem” łączy się jeszcze jedna historia : armator ufundował niegdyś wzorowej uczennicy tysiąclatki ELŻBIECIE KILIMNIK bezpłatny rejs statkiem rybackim “Wineta” po wodach wokół Afryki. Podróż trwała 3 miesiące, a bohaterka pracuje dziś w tej samej szkole.

“Gazeta Robotnicza” /mój pseudonim RB-y/

PS. Nie napisałem w krótkiej notce informacyjnej, że w szkolnym muzeum Antarktydy stały spreparowane odpowiednio pingwiny, że mieściła się tu duża galeria znaczków pocztowych o tematyce morskiej /z wyodrębnionym zbiorem poświęconym zlodowaciałej Antarktydzie/, że dysponowaliśmy oryginalnym “Dziennikiem Okrętowym” ze statku m/s “Garnuszewski”, że mieliśmy tu dużą ilość unikatowych proporczyków i przedmiotów stanowiących cenne czy nawet bezcenne pamiątki. A olbrzymią przeszkloną przestrzeń klatki schodowej zdobił rodzaj malowanego na szkle pejzażu z pingwinami wśród wiecznych lodów. Piękny akcent dekoracyjny wkomponowany jako przerywnik monotonnej elewacji budynku. W niewielkiej odległości znajdowały się malowane okna Klubu Neptuna, które swoją treścią tematyczną imitowały oceaniczne głębiny. Już z daleka można było wyróżnić “morską” szkołę z szarości sąsiednich budynków.



WĘGIERSKI PATRON GALERII OBRAZÓW

Która dolnośląska szkoła może chlubić się profesjonalną galerią obrazów? Oczywiście - bolesławiecka “Ósemka”. Co ciekawsze - jest to ekspozycja międzynarodowa, z wyraźną przewagą prac malarzy węgierskich. Nosi też imię profesora dra TIBORA CSORBY, jednego z największych współczesnych akwarelistów, nie tylko węgierskich, ale i europejskich.

Skąd niecodzienna miłość, zmarłego przed kilkoma laty, sędziwego artysty, do bolesławieckiej tysiąclatki? Wszystko zaczęło się od upowszechniania plastyki w bolesławieckiej szkole jako innowacji pedagogicznej. Ukazały się na ten temat moje artykuły w nauczycielskich periodykach warszawskich, akcję podjęło Polskie Radio w audycji “Muzyka i Aktualności” /cyklicznie/ pod kierunkiem red. Ewy Skudro. Znakomity malarz i mecenas sztuki, profesor i autor licznych podręczników metodycznych, TIBOR CSORBA, oraz dyrektor bolesławieckiej “Ósemki” spotkali się przy mikrofonie w czasie wspólnej audycji radiowej. Panowie przypadli sobie do gustu, a obfita korespondencja między nimi trwała kilkanaście lat …

Do bolesławieckiej szkoły przywędrowały pierwsze prace wybitnego akwarelisty, piękne i niepowtarzalne w kolorycie pejzaże węgierskich wsi i polskiego mazowieckiego krajobrazu. Sam mistrz odwiedził szkołę, serdecznie podejmowany przez młodzież i nauczycieli. W dwa miesiące później na wakacyjny plener malarski na Węgry zaprosił na swój koszt grupę plastycznie uzdolnionej młodzieży. Wakacje w malowniczym miasteczku Vac nad modrym Dunajem weszły na stałe do tradycji szkoły. Dodatkowo każdego roku mistrz fundował nagrodę swego imienia dla najzdolniejszego ucznia-plastyka, zawsze piękną akwarelę z polskim lub węgierskim pejzażem.

A szkolna galeria? Rozrosła się do kilkuset obrazów i zajmuje dziś dwa piętra rozbudowanego z biegiem lat gmachu. Do kręgu hojnych mecenasów dołączyli nowi artyści z Czechosłowacji, Jugosławii, Niemiec i Rosji, nie wyłączając twórców rodzimych, zwłaszcza z Wybrzeża /np. prof, Śniatycki/. Gościli malarze z Dolnego Śląska - Eugenia Myssak, A. Krzetuska, Eugeniusz Niemirowski ze Lwowa, Irena Krzywińska z Augustowa.

Każdy artysta zostawił w galerii swój obraz i cząstkę serca. Krakowskie środowisko twórcze uhonorowało szkołę jako pierwszą w Polsce pięknym medalem “Mecenas Sztuki”.
/R.B-y/



NAGRODA MIASTA VAC.  PLENER NAD MODRYM DUNAJEM

Od momentu otwarcia w bolesławieckiej “Ósemce” własnej galerii malarstwa i grafiki współczesnej i nadanie jej imienia polsko-węgierskiego artysty prof. dr Tibora Csorby - rozpoczęły się ciekawe formy wychowania przez sztukę. Szkoła odniosła ostatnio kilka znaczących sukcesów w tym zakresie : I nagrodę “Muzyki i Aktualności” w ogólnopolskim konkursie wykorzystania galerii, II lokatę w konkursie redakcji “Panoramy Północy” na prace malarskie dzieci, I nagrodę redakcji “Gazety Robotniczej” w konkursie plastycznym pod hasłem “Dolny Śląsk wrasta w morze” otrzymała także uczennica tysiąclatki Alicja Skóra.

Od kilku lat najlepszy uczeń-plastyk otrzymuje nagrodę imienia profesora Tibora Csorby w postaci obrazu malarza i specjalnego pamiątkowego dyplomu. W tym roku laureaci tej nagrody spędzili wakacje w rodzinnym mieście węgierskiego malarza - Vac nad Dunajem, zaproszeni tam na 2-tygodniowy bezpłatny plener malarski przez naczelnika miasta i kierownika wydziału oświaty i kultury. W programie pobytu znalazły się m.in. wycieczki do Budapesztu, Esztergomu, Viszegradu, Zebegeny i innych miejscowości, zwiedzanie muzeów sztuki, spotkania z profesjonalnymi twórcami, podróż statkiem po Dunaju, własna praca twórcza w miejscowym domu kultury, dyskoteki, filmy i inne atrakcje.

Najciekawsze wyniki w toku pleneru osiągnęła Elżbieta Woźniewska, która zamierza w przyszłości podjąć studia plastyczne na uczelni we Wrocławiu. Plon pleneru będzie prezentowany po wakacjach w budynku tysiąclatki, a wyjazdy na Węgry uzdolnionej plastycznie młodzieży tej szkoły będą powtarzać się odtąd co roku. Kto wie, czy z czasem obydwa miasta : Bolesławiec i Vac nie nawiążą stałej współpracy w zakresie oświaty i kultury? Został wszak zrobiony dobry początek.
/PS/

ZADUMA NAD PRZEMIJANIEM


W moim matuzalemowym wieku przyjaciół i serdecznych druhów można policzyć na palcach jednej ręki. Jedni odchodzili cicho i bez łez, innym oddawano głośno honory, mnożono krąg zasług, przypisywano wiekopomne czyny. Na krótko byli wielbionymi bohaterami. Za życia otoczenie na ogół skąpiło im ciepłych słów. Pośmiertny hołd nic nie kosztuje. Wieczne znicze nie istnieją, podobnie jak wieczna pamięć.

Jeszcze młodsi duchem przyjaciele proszą o odkurzenie wspólnych wspomnień z lat minionych i uściślenie prawdy z czasów, kiedy przez 30 lat jako prasowy reporter byłem kronikarzem lokalnych dziejów. Na powtórzenie wszystkich wydrukowanych i porozrzucanych po różnych gazetach i tygodnikach tekstach artykułów i notatek nie wystarczy mi czasu, bo przemijanie stanowi przecież naturalne prawo życia. Spełniając ich prośbę sięgnę do treści, które sprowokowały mnie do pisania bloga jako dokumentu ciekawszych wydarzeń w panoramie miasta z pogłębionym odautorskim komentarzem. Może w ten sposób ocaleje pamięć o niektórych szlachetnych, zacnych i mądrych ludziach. Każdy człowiek zostawia po sobie ulotny lub trwały ślad, jeśli nie w sercu swoich bliskich - to w społecznej przestrzeni, w procesie pracy i tworzenia. Każdy życiorys może być kanwą pasjonującej powieści. Brakuje tylko autorów wielkich poematów, bo sama znajomość liter nie wystarcza, żeby zostać literatem …

Oto przykłady publikacji, które mogą skłonić do zadumy, refleksyjnego myślenia, a czasem do sprzeciwu i polemiki. Cóż - samo życie. A cała plejada greckich filozofów, poszukiwaczy prawdy, też nie odkryła jej mechanizmów. Zatem - na swoje usprawiedliwienie - zacytuję rzymską mądrość : “Errare humanum est “ /Błądzenie jest rzeczą ludzką .../.


SAGA O SMUTNEJ JESIENI / ŻYCIA / art. z “Głosu Bolesławca”.

Starość nie jest natrętna, nachalna czy krzykliwa. Kryje się po kątach w samotności, poczuciu bezradności, a nierzadko krzywdy. Ma wymiar tragiczny, barwę smutku i szarości…

Miarę poziomu cywilizacyjnego i kultury społecznej stanowi stosunek do człowieka starego, niedołężnego i bezradnego. Mistrzami w tym zakresie pozostaną zapewne Chińczycy chlubiący się sześcioma tysiącami lat doświadczeń cywilizacyjnych i oryginalną filozofią ludów Wschodu. Nasze europejskie, a już szczególnie polskie podwórko rządzi się zdecydowanie innymi prawami. Areopag starców starożytnych i demokratycznych na swój sposób Aten byłby zdruzgotany widząc obszary ubóstwa i dramatyzm współczesnych losów Polaków Anno Domini 1994. 

Truizmy? Oczywiście, ale stanowi to inwokację do opisu działań Polskiego Związku Emerytów i Rencistów, Stowarzyszenia Wyższej Użyteczności w Bolesławcu. Rozmawiamy z prezesem p. Józefem Krzosem w ciasnym pomieszczeniu / gabinet, biuro? / zawalonym w połowie starą, używaną, ale jeszcze przydatną odzieżą ofiarowaną z porywu serca przez ludzi starych innym, będącym w potrzebie, których nie stać na zakup nowej odzieży z żebraczych rent i emerytur. To nie przesada, służę przykładem. Nie tak dawno zgłosiła się do biura sędziwa rencistka w lichym letnim przyodziewku. Żyje z renty w wysokości miliona pięćdziesięciu tysięcy złotych, z trudem wiążąc koniec z końcem.

/ Konieczny przypisek wyjaśniający, rok 2016. Po zmianach ustrojowych Polacy na krótko zostali “milionerami” z pustą walutą na skutek zmiany wartości nominalnej złotówki. / Ten zabieg łączył się z tzw. reformą Balcerowicza. /PS/

Kobieta ze sterty odzieży wybrała w miarę porządny zimowy płaszcz. Rozpłakała się. Już nie będzie marzła, bo za oknami zima i chłód… Elegancja? A cóż to takiego? Oto współczesna miara ludzkiego szczęścia “złotej /?/ jesieni życia”.

Z sympatią, podziwem i szacunkiem trzeba odnieść się do społecznych inicjatyw Związku : ci ludzie nie walczą o pieniądze dla siebie, są natomiast wolontariuszami, bezinteresownymi altruistami, niosą nadzieję na przetrwanie i pomoc ludziom biednym, chorym, samotnym i starym. Tu można bezpłatnie otrzymać używany telewizor, który ktoś pozostawił po kupieniu nowego sprzętu /kilkanaście przypadków/, dziś wielu pyta o krzesła - może jakiś sklep meblowy podejmie się roli sponsora? Chętnie odnotujemy każdy przejaw dobrej woli i ludzki odruch serdeczności.

Prezes mówi o ponad 2,2 tysiąca członków, którym niesie pomoc Związek z ich własnych składek, o organizacji imprez kulturalnych, rozrywkowych i wycieczek. 60 osób otrzymało odzież, duże grupy wyjeżdżały w minionym roku do Lichenia k/Konina /miejsca kultu Maryjnego/, Trzebnicy, w góry, zwiedzało Panoramę Racławicką we Wrocławiu. Niektórzy biorą udział w spotkaniach i wieczorkach tanecznych, wielu otrzymało symboliczne zapomogi i okazjonalne paczki. Ale liczą się nawet zwyczajne wizyty i rozmowy, kontakt z drugim życzliwym człowiekiem. Na wagę jeśli nie złota to zdrowia są bezinteresowne porady lekarskie doktora Zbigniewa Babijczuka, który nie odmawia pomocy nikomu. Ponad sto osób wyjechało w roku 1993 do sanatoriów. Związek zapewnia zainteresowanym zniżkowe bilety i co ważne - nie płaci za użytkowany lokal podatku dzięki życzliwości gospodarzy miasta.
-Smutne bywają nasze wizyty u chorych i samotnych ludzi - stwierdza prezes. - Ale tego oczekują od nas. Spotykamy się z inwalidami, odbyliśmy ciekawe rozmowy z 80-latkami, tworzymy solidarną w biedzie rodzinę, jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Zamiast nostalgii ofiarujemy sobie wspomnienia o odbudowie i pracy dla miasta. Największą satysfakcję przeżyłem niedawno, kiedy grupa Niemców mieszkających tu przed wojną nie kryła zachwytu i słów uznania dla urody nadbobrzańskiego grodu. Twierdzili, że tak urodziwego i rozbudowanego, a przy tym zadbanego Bolesławca nie pamiętają z lat własnej młodości. To daje wielką satysfakcję osobistą : nie zmarnowaliśmy własnego życia, pozostawiając coś w spadku potomnym. A że “złota jesień” pozostaje szara i smutna? Cóż- nie poddajemy się, liczymy na pomoc życzliwych ludzi. Nasz adres : Plac Piłsudskiego 26.

środa, 3 lutego 2016

EPILOG - JESZCZE KILKA UWAG


Nie zachowały się - niestety - żadne dokumenty, które pozwoliłyby pogłębić wiodący temat wojennej martyrologii. Z małymi wyjątkami, które przetrwały chyba cudem : mimo wielomiesięcznej podróży, kradzieży na warszawskim dworcu kolejowym “Wileński” - już po prawej stronie Wisły, bliżej przedwojennego “domowego gniazda”, którego dawno nie było /jeszcze o tym nie wiedzieliśmy/.

Szczególnie wzruszająca dla mnie jest historia dwóch fotografii wykonanych przez reportera niemieckiej gazety, który przyjechał z Berlina do Prus Wschodnich dla udokumentowania życia rodzin polskich na robotach przymusowych. Oczywiście - w ramach słynnej gebelsowskiej propagandy totalitarnego reżimu III Rzeszy. Wieści o okrucieństwie “władców Europy” coraz pełniej docierały na Zachód i wolne kontynenty, zatem próbowano różnymi sposobami skrywać prawdę o rozmiarach niewolniczego upodlenia i wyzysku, posiłkując się posłuszną prasą czy wykorzystując rozgłośnie radiowe. Zgodnie z zasadą - cel uświęca środki.

Niemiecki reporter trafił do majątku ziemskiego bauera D. Penschucka, wykonując m.in. kilka fotografii /zresztą pozowanych/ z naszą rodziną. Na pierwszej z nich pozujemy z młodszym o rok bratem przy piłowaniu drewna na tle budynku zamieszkałego przez służbę zajmującą się utrzymaniem pałacu bauera. Kazano nam przebrać się w najlepsze ubrania, ale i tak zdjęcie zostało zdyskwalifikowane : zamiast butów mieliśmy na nogach drewniane “klumpy”, a na kolanach wielkie łaty z koca, co źle świadczyło o poziomie zamożności, bo po prostu dowodziło biedy. A przecież miało to zaświadczać o normalnym, cywilizowanym życiu i skuteczności wychowania przez prace od najmłodszych dziecięcych lat. Szczyt zakłamania, fałszowanie faktów, ordynarna propaganda. To nie fantazja - tak było. Upodlenie i pogarda towarzyszyły nam na każdym kroku, ale o tym “obiektywna” niemiecka prasa nie pisała …


Na drugiej fotografii nasza mama, trzydziestokilkuletnia kobieta, przebiera na przedwiośniu zmarznięte ziemniaki ukryte w krytych słomą kopcach ziemnych. Otulona chustą, ale bez rękawic, wtłoczona w ciasne palto, skazana na całodzienne, zabójcze dla zdrowia działanie. Wygląda na staruszkę, a to przecież osoba w kwiecie wieku. Przykład praktycznego wdrażania metody “agonii na raty”, śmierci w przedłużonym czasie. Ta fotografia też nie znalazła uznania redakcyjnego i trafiła do nas nie wiem jakim sposobem. Po latach te zdjęcia ofiarowałem swoim przyjaciołom - rówieśnikom,, potem trafiły do rodzinnego albumu, a dziś pokazuję je pierwszy raz - po 70 latach - na swoim blogu.


I jeszcze jedna rodzinna fotografia z krainy szczęśliwości, z czasów krótkiego, radosnego dzieciństwa. Nasz ojciec i my, dwaj bracia, rok 1939, tuż przed wybuchem II wojny światowej, która zniszczyła rodzinę, marzenia, normalność. Jeszcze żyjemy w błogostanie niewiedzy o sobie. Jeszcze jesteśmy bardzo szczęśliwi w życiu rodzinnym. Mój braciszek siedzi na kolanach ojca, ja zamykam kompozycję fotografii zajmując miejsce na stole. Nieznany świat wydaje się ogromny i bardzo bezpieczny. To jednak tylko złudzenie Wróg i śmierć czają się za miedzą. 


Wspomniałem wyżej o epizodzie warszawskim, kiedy ktoś przywłaszczył sobie na dworcu kolejowym w Warszawie moją małą, tekturową walizeczkę, wypełnioną po brzegi kolorowymi ołówkowymi kredkami. Zbierałem je w opustoszałych niemieckich domach jako jedyne wojenne trofeum, taki dziecięcy skarb, z myślą o rysowaniu w przyszłości obrazów, zwłaszcza wojennych doświadczeń. Kiedy siedzieliśmy w tłumie przesiedleńców z mamą na rodzinnych tobołkach z pościelą /tyle nam pozostało w zbliżającej się do finału długiej wędrówki/ ktoś połakomił się na łatwą zdobycz zabierając starą, wytartą dziecięcą walizeczkę. Z uciułanymi w wielu pustych niemieckich domach połamanymi nierzadko kredkami, mój wyimaginowany warsztat malarski. Niestety. Mogę sobie wyobrazić rozczarowanie złodzieja, ale tę bezpowrotną stratę przeżyłem bardzo boleśnie.Miałem dopiero 10 lat i żadnej wizji przyszłości. O moim losie decydowała mama przyjmujące na wątłe barki rolę książkowej Siłaczki. Swój tragiczny życiowy egzamin zdała z wyróżnieniem. Mądra, dobra, prawa i biedna kobieta z piętnem samotnej odpowiedzialności w smutnym życiorysie.

Z dworca kolejowego oglądałem z przerażeniem ruiny Warszawy, a właściwie ślady po dumnym i pięknym mieście. Makabryczny pejzaż, nie do porównania ze zniszczonymi miastami niemieckimi, nierzadko spalonymi do szczętu działaniami wojennymi. Niemiecka mściwość na mieszkańcach i obrońcach stolicy miała znamiona totalnej apokalipsy. To autentyczna zbrodnia wołająca o pomstę do nieba. Poświadczam to jako nieletni widz skutków tej zbrodni, chociaż przede mną potwierdzały to setki tysięcy męczenników, hardych i bezbronnych w gruncie rzeczy. Warszawa była areną krwawego widowiska jakby zaczerpniętego z najokrutniejszych dziejowych kart ludzkiej starożytności, makabryczną kumulacją zła w jednym miejscu. Inni na to patrzyli, inni to widzieli, innych to podniecało, wyzwalało najbardziej prymitywne uczucia. Inni - to znaczy kto? Wymienię tylko naszych “przyjaciół” z Zachodu i Wschodu, których armie szczerzyły jedynie zęby zapowiadając pośmiertny odwet na ruinach polskiej stolicy. Byliśmy sami, napiętnowani wyrokiem nieuniknionej śmierci. Nie pierwszy raz w tysiącletnich swoich dziejach. Cóż z tego, że Polska - to dla mnie brzmi dumnie? Urodziłem się w złym czasie, także odchodzę w niewłaściwej chwili, powtarzając uparcie zdanie Jana Matejki, mojego patriotycznego idola: “Ziemi mojej - Polsce - miłość ma należy”. To mądre credo zadedykowałem w 1958 roku młodzieży “mojej” Szkoły Podstawowej Nr 4, którą sam tworzyłem i kierowałem przez 14 lat, szeroko otwierając okna na polskie morze. Może do tych wspomnień wrócę w odrębnym opracowaniu.

Skoro jednak wróciłem we wspomnieniach do moich historycznych fotografii, przytoczę jeszcze kilka ciekawszych epizodów, które natrętnie łączą się z tym, co było piękne i niepowtarzalne w dziecięcych przeżyciach.


Wielkim przeżyciem była … kąpiel w Niemnie i związana z tym historia. Ta potężna i malownicza rzeka płynęła raptem o kilka kilometrów od majątku bauera, oddzielona od nas dorodnym sosnowym lasem z oazami wiekowych świerków i zatrzęsieniem jarzębin, brzóz, pachnącej czeremchy i innych. Któregoś letniego dnia ojciec wysłany przez Niemca do lasu po drewno zabrał mnie i brata na furmankę /zapewne w roli pomocników-ładowaczy, bo na wycieczkę nie byłoby zgody/ i tak dotarliśmy do rzeki. Zdumiała nas swoim ogromem i urodą. Pływały po niej białe spacerowe statki z przystanią po drugiej stronie, ale myśmy odkryli całe ławice małych rybek w piaszczystych zatoczkach i płytkich jeziorkach budując dla nich tamy z piasku. Równocześnie skorzystaliśmy z uroków kąpieli. W majątku ziemskim mogliśmy się jedynie czasem wykąpać w zarośniętym tatarakiem i trzcina kanale.Rzadko korzystaliśmy z tego przywileju, zwykle byliśmy zbyt zmęczeni.


Pamiętam pierwsze święta Bożego Narodzenia już w Hajnówce. Zajmowaliśmy ćwiartkę zbudowanego z grubych belek czworaka z jednym pokojem, który pełnił też rolę kuchni oraz ciasną komórką stanowiącą mój “pokój”. Na choince kilka jabłek, parę twardych cukierków w przezroczystych papierkach i papierowe … samoloty z biało-czerwonymi szachownicami, które natrętnie mnie towarzyszyły nawet w snach. Szachownice miały je “odczarować”, wyeksponować polskość, zaćmić wspomnienia niemieckich bombowców - tych z Puszczy Białowieskiej i tych desantowych z Prus Wschodnich. Kilka z tych papierowych ozdób przetrwało do dzisiaj, ale to już tylko odległe echo przeszłości - nie sielskiej i anielskiej, ale brutalnej, wojennej. Święta były smutne i ciche, nie obeszło się bez łez. Nasłuchiwaliśmy każdych kroków z zewnątrz domu z nadzieją, że drzwi otworzy wracający z frontu wojny ojciec. Nie wrócił. 

Dziś mojej ukochanej puszczy, wielkiemu i pięknemu pomnikowi przyrody, grozi totalna zagłada. Kilkaset tysięcy drzew zostało zaatakowanych przez groźne korniki i po prostu wysychają. Zniszczenie tego kompleksu leśnego - jedynego tego typu, identycznego od niepamiętnych czasów - oznacza niepowetowaną stratę nie tylko dla Polski czy Europy, ale całej ludzkości. Czy współczesny człowiek przy całym swoim geniuszu - potrafi tylko niszczyć wielkie dzieło demiurga? Śmierć puszczy oznacza także moją śmierć przy całym bezsensie życia.

I jeszcze jedno wspomnienie w rozważaniach o martyrologii życia. Przeżyłem długie i piękne 44 lata wspólnie z ukochaną żoną, też dzieckiem wojny. Rodziców mojej Danusi zamordowali Ukraińcy na polskiej Rzeszowszczyźnie, kiedy była jeszcze niemowlęciem. Przygarnięta pod wiejską strzechę przez dobrych i biednych dziadków niewiele zaznała rozkoszy dzieciństwa. Była najmłodszą w Liceum Pedagogicznym w Przemyślu absolwentką szkoły i jako nauczycielka otrzymała nakaz pracy w powiecie bolesławieckim. Poznaliśmy się w małej wiejskiej szkółce i pokochali na długie lata wspólnego losu. Do tych wspomnień i uogólniających refleksji powrócę w oddzielnym odcinku rodzinnej odysei. Na przekór losowi i jego wyrokom. Znamienne, że psychicznie okaleczone dzieci wojny lgnęły do siebie na stałe, szukając szczęścia w swojej bliskości. Umiały też dzielić się szczęściem z bliskimi sobie ludźmi. Byli też asertywni, zdecydowani i stali w ocenach, nazywali rzeczy i fakty po imieniu. Nie wybaczali zbrodni, chociaż modlili się za grzeszników. Trudno zrozumieć ich psychikę, rozszyfrować kręte zakamarki podświadomości.


Wybrańcy bogów umierają młodo - twierdził jeden z francuskich pisarzy. Nie wiem, czy żona była wybrana przez bogów jako ofiara zadośćuczynienia za czyjeś grzechy, ale odeszła w zaświaty zbyt młodo. Moja samotność trwa już prawie 16 lat. Tyle ważnych rodzinnych wydarzeń zapisałem w życiowej kronice, których nie poznała kochana Danusia. To przykre i niesprawiedliwe, bolesne i przygnębiające. Dorosły nasze wnuczęta, doczekałem się dwójki prawnucząt, których żona nie poznała. Synowie, wnuczki i wnuk ukończyli wyższe uczelnie, dziewczęta zawarły związki małżeńskie, jedna jest psychologiem, druga politologiem. Mają nowe i duże mieszkania własnościowe we Wrocławiu i pracę w swoich zawodach, Wnuk zdążył przewędrować pół świata, znajdując pracę nawet w Australii i USA, ale na stałe osiadł w Londynie, kupując tutaj na własność urokliwy domek z niewielkim ogródkiem. Jest wziętym informatykiem, pracowitym fachowcem w swojej branży, robi doktorat na renomowanej uczelni. Jeszcze szuka swojej wielkiej miłości i wybranki serca, mając uwite ciepłe gniazdo domowe. Tej szczęśliwej chwili i nagrody za ofiarne i pracowite życie Danusia nie doczekała. Smutna i głęboko prawdziwa to konstatacja. Dzieci wojny umierają młodo.

Byłem dwa razy radnym / nie licząc kilku wcześniejszych mandatów za czasów PRL

w tym członkiem Zarządu Miasta. Ubolewam, że już bez żony. Antidotum na cierpienie odkryłem w powrocie do malarstwa i kilku wystawach i galeriach moich obrazów w prywatnych mieszkaniach. Starcza samotność zwykle bywa przekleństwem losu, ale jakoś udało mi się z biegiem lat uniknąć tego dramatu. Dziś lubię przebywać w cieniu, który koi rany, pozwala na szeroką autonomię i niezależność, rodzi dojrzałą refleksyjność, skłania myślenie ku filozofii, umożliwia sięganie po zatęchłe foliały zamykające złote myśli ludzkości. Czy nie brakuje mi wiernej towarzyszki życia? Bardzo brakuje. I tak już zostanie do końca moich dni. To tak, jak - powtarzając za Wyspiańskim - stracić bezcenny złoty róg.

Czy zatem można twierdzić, że wybrańcy bogów umierają młodo? A może to decyzja jedynego prawdziwego Boga, której sens poznamy po drugiej stronie życia? Dogmat wymagający naukowego rozszyfrowania? Wiem - i to jest zweryfikowany pewnik, że młodo umierają dzieci napiętnowane wojną, a mój wyjątek stanowi potwierdzenie smutnej reguły.

Podobno w “Koranie” jest zapisane zdanie :
“Wszystko co ma się z tobą stać jest zapisane w Księdze Życia, a Wicher Wieczności na oślep przewraca jej karty”.
Ładna myśl, ale czy prawdziwa?

Kilka fotografii ilustrujących codzienność życia emeryta :

Komponowanie kolejnego numeru “Głosu Bolesławca” w siedzibie redakcji /TMB/

"Agatowe Lato” we Lwówku Śląskim. Na pierwszym planie wnuk Leszek.


Spotkanie Klubu Nauczycielskiego w leśniczówce przy ognisku.


Spotkanie Klubu Nauczycielskiego - szukanie Kwiatu Paproci.

Korekta nowego numeru Głosu Bolesławca