wtorek, 30 czerwca 2015

LISTY BEZ KOMENTARZA



Na odwrotnej stronie fotografii odręczna dedykacja Mistrza :
“Kochanym Pawełkom /włączył do tego tytułu także moją Żonę Danusię - przypisek PS/ wdzięczny i szczery Wujek Tibor Csorba”. 27. 05. 1980.


Autor listu -Tibor Csorba
Kochany Pawełku!

Sprawiłeś nam wielką radość wiadomością, że jesteś, zostałeś oficjalnie Korczakowcem. Vivat! Szczere gratulacje i dzielimy się Twoją, Waszą radością! Nikt tak na to nie zasłużył jak Ty! O tym jesteśmy przekonani. To najmniej co Ci mogą dać za Twoją pracę wychowawczą, organizatorską, za Twój humanistyczny stosunek do życia, szkoły i świata. Cieszymy się z Wami, Kochani. Nawiązując do dalszych słów Twojego listu / za co też serdecznie dziękujemy /, chcę Ci powiedzieć, że w obliczeniu wychodzi iż rok 1979 - to pół wieku, że działam /!?/ jako malarz i jako pedagog. Co prawda tu nie ma zwyczaju z takiej okazji dać “złoty dyplom” /u nas na Węgrzech jest to miłym wydarzeniem/, ale może to pośpieszyć wykonanie zaplanowanego tak pięknie przez Ciebie medalu. Chyba projekt tego i katalogu mi pokażesz? Będę rad.
Tyle, lecz odwrotną pocztą z powodu wielkiej naszej radości, z gratulacjami, życzeniami dalszych sukcesów i trzymania się z nami.

Ściskam serdecznie, do miłego -

C. Tibor, wujek

Warszawa, 17. XI. 1978 .

Mokotowska 26 m 64

Kochani nasi, Kochany Pawełku!

Najserdeczniejsze gratulacje - odznaczenie jest wyjątkowo piękne i szlachetne i cieszymy się, że przypadło Tobie w udziale. - Być w pochodzie życia Korczakowcem - to bardzo wiele, bo droga ta prowadzi na najwyższe wyżyny człowieczeństwa. Człowiekiem stajemy się na każdym kroku naszego życia - nie rodzimy się gotowi, dowodzimy swoim postępowaniem jakie horyzonty obejmujemy, jakie szczyty na tej drodze zdobyliśmy, a jest ich wiele. Korczak to w istocie jeden z najwyższych szczytów. Cieszymy się, że środowisko pedagogiczne /?/ to dostrzegło i że ogłosiło innym - oto człowiek-Korczakowiec - Paweł Śliwko !!!

Przyjaciele cieszą się z tego faktu najmocniej, węgierscy przyjaciele z Vac też się ucieszą jak im o tym napiszemy! Takie radości w życiu to najpiękniejsze kwiaty i gwiazdy! Zdobywaj dalsze wierzchołki niebosiężne.

Twój przyjaciel Tibor też jest takim zdobywcą. Jego droga życiowa jest już dłuższa - ale wciąż bardzo piękna.

Wszystko co robisz dla innych - dla szkoły - warte jest jak największego poparcia, owoce będą pełne witamin, serca dla naszych najmłodszych.

Wszystkiego najlepszego na tej drodze. Co pisałeś o przeszłości to bardzo wzruszające, jeszcze nigdy tego nie opowiadałeś.

Ściskamy Was i serdeczności -

Hanna Csorba 

Wzorowe, kochające się małżeństwo





00-561 Warszawa

Mokotowska 26 m 64

1985. 05. 10

Kochani Nasi, Pawełku i Danuśko!

Wyobraźcie sobie że Wasz wspaniały, pełen szczerego współczucia list z 25 marca, biorąc kilkakrotnie do rąk, przeczytać mogłem dopiero dziś. Dziękuję Wam bardzo. Jest to głos prawdziwego przyjaciela, który wszystko rozumie, co się wokół mnie stało. Wyciągam go z setek listów i depesz i włożę do albumu obok depeszy Jabłońskiego i innych. I tym razem nie zawiodłeś Pawełku !!! 

Serdecznie za to ściskam Was !

Trudno i bardzo boleśnie przyzwyczaić się do tego wymiaru.

Dobrze, że wiara mówi, że to jest tylko zmiana wymiaru i że jest z nami każdy, kto odszedł … Czuję to bardzo, a jednak … Są rzeczy, które powinny nieco pocieszać lub co najmniej uspokoić.Nie trwało to długo, to odejście. Dwa tygodnie, a pół wieku Pan Bóg pozwolił, że była z nami, nasza na co dzień. Od wielu lat dziękowałem za to Panu Bogu, bo to był dar Boski, ukoronowanie harmonijnego, radosnego, twórczego szczęścia i współpracy.Przerwało się nagle … Chcę dopisać i zakończyć, co razem rozpoczęliśmy…

Tydzień temu zmarł nam dobry braciszek na Węgrzech. 15 będą go chowali w Rad obok Rodziców. Pojechać nie możemy. To kłopotliwe. W sierpniu wybieram się znów na Węgry, a teraz byłem przez cały miesiąc. Jest ze mną siostrzyczka Alidka do końca maja i pomaga tu w codziennych sprawach. Dużo jeszcze administracyjnych spraw do załatwienia. Braciszek był też 70 lat naszym z nami !

Tyle na dziś z gorącym ucałowaniem Was wszystkich, a Ciebie i Danusię szczególnie.
 Do miłego - wujek C. Tibor + Alidka

PS. Kolega był i zgłosił się !




Mój krótki komentarz. Rozpacz po śmierci ukochanej żony Heleny kumuluje się w każdym słowie i napisanym zdaniu. Byli wzorowym małżeństwem - jakby żywcem wyjętym z filmowego serialu. Żyli tylko dla siebie, wspólnie tworzyli piękny, niepowtarzalny świat zdominowany miłością i pracą, apoteozą twórczego życia. Dobrana para naukowców i dobrych ludzi wzbogacających życie wszystkimi barwami otwartego altruizmu. Kochani, wielcy Przyjaciele, niedościgły wzorzec idealnego małżeństwa.

Tibor nie mógł pogodzić się ze śmiercią żony i wkrótce także On odszedł na drugą stronę życia podziwiać niebiańskie dzieło Stwórcy.Bardzo boleśnie przeżyliśmy z Danusią to rozstanie i bezpowrotną stratę Przyjaciół - mądrych, szczerych, otwartych, niezawodnych, bardzo kochanych, szanowanych i podziwianych. Bezinteresownych i wiernych. Aż trudno uwierzyć, że mogliśmy poznać takich pięknych, wspaniałych ludzi.

Zaskoczył mnie akapit listu, w którym Profesor mój manuskrypt stawia w albumie kondolencyjnym obok kondolencji Przewodniczącego Rady Państwa prof. Henryka Jabłońskiego. Gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Bolesławiec? Jeśli coś w moim piśmie było autentycznego - to ból i smutek, zrozumienie istoty ludzkiego dramatu, tęsknoty, samotności i oczekiwania na bezlitosną i nieuniknioną śmierć. Bo nawet nie pamiętam, czy znalazłem - po tym wstrząsie - dostatek słów pocieszenia.




00 - 561 Warszawa

ul. Mokotowska 26 m 64

7. II. 1977





Kochany Pawełku !

Kochana Młodzieży !

Znów piękne uznanie naszej ładnej nagrody, pracy i przyjaźni ! Dziś otrzymałem dziennik wojewódzki / … / Lud Pelofiego, a w nim o naszej galerii ! Autor uważa, że ten polski przykład powinno się naśladować. Cały artykuł zachowajcie. Przy okazji przetłumaczę go Wam.

Lublin się udał /wystawa malarska - PS/. Wybieram się na parę dni do Krynicy, jeżeli będzie tam miejsce.

Dużo serdeczności, ściskam Was i pozdrawiam - wujek Cz. Tibor

Dopisek - na tej samej pocztówce, jak zwykle, Małżonki Mistrza :

Listy, które przychodzą pisane przez Pawełka są na tak wysokim szczycie emocjonalnym, że wzruszają niepomiernie. Tacy ludzie jak Pawełek mogą góry przenosić i dęby przesadzać ! Wszystko na pochwałę pięknego i wyższego życia. Najlepsze pozdrowienia i uściski dla wszystkich - H. Csorba




Krótki komentarz. To słowa wybitnej humanistki, lekarza, profesora medycyny, mądrej kobiety i szlachetnego człowieka, której przyjaźnią mam prawo szczycić się do dzisiaj. Do dzisiaj pamiętam Twoje życzliwe spojrzenie, Twoje serdeczne słowa, urok osobisty i bogatą wiedzę - tę książkową i tę o realnym życiu. Taką wpisałaś się w moją świadomość - byłaś kimś niezwykłym, przebogatą osobowością i oceanem życzliwości, dobroci, opiekuńczości. Mimo upływu wielu lat - nie spotkałem więcej ludzi Twojego formatu. Tym boleśniej przeżywam Twoje odejście, niepowetowaną stratę Kochana Hanno. 

Są ludzie, których nikt i nic nie jest w stanie zastąpić …


Przy okazji nawiążę do innego epizodu związanego z historią mojej szkoły. Któregoś dnia sensację w mieście wzbudził wóz transmisyjny węgierskiej telewizji, który stanął przed gmachem “Ósemki” bez wcześniejszej zapowiedzi. Wizyta węgierskich pobratymców i przyjaciół znad Dunaju była dziełem naszego mecenasa i opiekuna profesora Tibora Csorby. Fachowi dziennikarze z kamerą zajrzeli w każdy kąt szkoły uzewnętrzniając wszystkie skarby mozolnie gromadzone przez długie lata : odkryli tu morze i przebogate królestwo Neptuna, znaleźli historię średniowiecznych gwarków - kopaczy złota, zadziwili się ilością kilkudziesięciu medalowych odznaczeń placówki oświatowej, wyszukali rodzimy polski folklor i egzotykę sal Indyjskiej, Indonezyjskiej,rosyjskiej, jugosłowiańskiej czy niemieckiej. Wypili herbatę z samowara w szkolnej białoruskiej herbaciarni, zjedli ciasto przy kawie w Klubie Neptuna, sfotografowali przebogate wnętrza Izby Pamięci Narodowej. Urzekł ich system pracy wychowawczej szkoły, kilkanaście sal - muzeów z tysiącami eksponatów, pomniki przed gmachem Tysiąclatki i przebogata galeria obrazów im.Prof. Dr Tibora Csorby oraz galeria rzeźb ludów Afryki i Azji.

Tak powstał najdłuższy, kilkuodcinkowy reportaż telewizyjny o życiu i pracy nietypowej szkoły autorstwa węgierskich dziennikarzy, dzieło kompleksowe i unikalne. Nasza TV centralna i wojewódzka we Wrocławiu przybywały tu dziesiątki razy, ale zawsze były to wycinki tematyczne, rozproszone, ciekawe, ale wyczerpujące tylko cząstkę problemów z większej całości. Może ktoś pokusi się o napisanie pracy magisterskiej na ten temat, bo warto. W ogóle dzieje i doświadczenia tej szkoły są prawdziwą kopalnią doświadczeń nie do powtórzenia, ale do przypomnienia działań i nowatorskich doświadczeń ambitnych nauczycieli w drugiej połowie minionego XX wieku. Warto im się przyjrzeć i odkurzyć, przywrócić dawny blask na zasadzie ochrony i obrony myśli pedagogicznej przed zniszczeniem i zapomnieniem. Bo nowatorstwo i innowacja rodziły się nie tylko w Warszawie, co udowadnia zainteresowanie prowincjonalną szkołą w Bolesławcu w dumnej stolicy i na dalekim Wybrzeżu, a nawet na Węgrzech.

Pomijam moją prywatną satysfakcję - ta legła w gruzach wraz z harakiry dokonanym na “Ósemce” i skutecznym zrealizowaniu przez złych ludzi u steru władzy hunwejbinowskiej zasady : zniszczyć do fundamentów przeszłość, budować nowy świat. Nie będę rozwijał tematu. Bo to jest Polska właśnie ...A ja mam już 80 lat długiego życia.


W innym miejscu cytowałem roboczy fragment korespondencji ze znanym pisarzem Stanisławem Strumph Wojtkiewiczem, który odwiedził mnie w Bolesławcu dla napisania eseju na zlecenie redakcji “Oświaty i Wychowania”. Ograniczę się zatem jedynie do zaprezentowania skanu krótkiego tekstu /widzieliśmy się później wiele razy w stolicy, łączyły nas także więzi korespondencyjne do chwili śmierci autora wielu mądrych książek/. Mogę mówić o czymś więcej niż zdawkowa sympatia, zrodziła się też dojrzała męska przyjaźń i to jest piękne w odkurzonych wspomnieniach.



Nie wymienię chyba wszystkich przyjaciół - tak wielu przewinęło się ich w moim długim życiu. Wspomnę w tym miejscu o pułkowniku WP Henryku Wawrzynowiczu, barwnej postaci przedwojennego oficera o nienagannych manierach, inteligentnego humorysty, który zaskakiwał nierzadko zrodzonymi na poczekaniu sytuacyjnymi dowcipami. Wyróżniał się kulturą języka i niepoprawnym życiowym optymizmem, trudno mu było dorównać w opowieściach o bogatych epizodach z własnej wielobarwnej biografii. 

Cytuję treść pocztówki wysłanej ze szpitala :

Bolesławiec, 30. 01. 1979

Drogi Pawełku !

Mogę jeszcze utrzymać długopis w ręku. Zawiadamiam Cię, że 7. 02. 79 przyjeżdża płk. Iwaszkiewicz /z Gruzji - PS/ do nas. Najgorsze mam poza sobą. Od 9. 12. 78 leczę się w szpitalach. Obecnie u p. W. Ratajskiej. Niedługo wyjdę. Serdecznie pozdrawiam i ściskam. Henryk.

PS. /na rewersie pocztówki/ Pozdrowienia dla miłych znajomych Pań i naszego kumpla płk. Romanowskiego, który otrzyma Honorowe Obywatelstwo Bolesławca.

Z tym “naszym kumplem” Henio przesadził - w kręgach wojskowych raczej nie przebywałem, zwłaszcza na imprezach towarzyskich, ale to charakteryzuje osobowość naszego bohatera - przychylić każdemu cząstkę nieba, bratać się przy kieliszku wina, otaczać się kręgiem wielu przyjaciół, być szarmanckim wobec kobiet. Zwłaszcza pięknych kobiet ...A płk. Aleksander Iwaszkiewicz tuż po wojnie otarł się o Bolesławiec i z tamtego czasu wywodzi się jego zażyłość i przyjaźń z Henrykiem. Miał zresztą domieszkę polskiej krwi w swoich żyłach, był spokrewniony z naszym pisarzem Jarosławem Iwaszkiewiczem, chociaż nigdy nie spotkali się ze sobą. Ale to już inna historia. Sala Przyjaźni w “Ósemce” nosiła imię płk. Aleksandra Iwaszkiewicza, który odwiedzał szkołę wiele razy. Otrzymywałem też od niego pisane po polsku listy i dziesiątki pocztówek z pięknymi krajobrazami Gruzji.




Warszawa, 13 lutego 2000

Bardzo przepraszam, że dopiero teraz po tak długim czasie korzystam z adresu Pana otrzymanego od Dr Niewodniczańskiego. Już dawno t. zn. zaraz po przeczytanniu “Epitafium”, kiedy mi zaświtało, że autorem może być właśnie Pan, chciałam napisać parę słów, a ostatnio przeszkodziły mi różne sprawy domowe i zdrowotne. Teraz z opóźnieniem chcę Panu powiedzieć, że popłakałam się jak bóbr czytając Pana wspomnienie. A stało się tak zanim spojrzałam na podpis, więc popłakałam się “obiektywnie”, jeżeli można w takim kontekście tak powiedzieć - było mi bardzo miło, że zdążyłam sobie skojarzyć osobę znaną mi z korespondencji z podpisem autora. Mam nadzieję, że “Trybuna” wyda kiedyś te pamiętniki w formie książki. Takie zestawienie byłoby bardzo ciekawe. Zgłosiłabym się - po pensjonarsku - do Pana po autograf na odpowiednim fragmencie.

Tyle już lat minęło i w Pana i w naszym przypadku, rany są ciągle takie same. Ze wzruszeniem wspominam Pana stosunek do Tatusia i to bardzo cenne wspomnienie w tych ciężkich czasach.

Serdecznie Pana pozdrawiam od nas wszystkich -

Ewa Wieczorek



PS. Od siebie muszę w tym miejscu dodać kilka słów wyjaśnienia. To list córki Przewodniczącego Rady Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa, który wręczał mnie w Warszawie wysokie odznaczenie - Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w dziele patriotycznego wychowania młodzieży.Obecny na uroczystości był kolejny serdeczny przyjaciel i inicjator mojego wyróżnienia - Kazimierz Burża, oficer Armii Gen. Franciszka Kleeberga w bitwach pod Kockiem i innymi miejscowościami. W kilka tygodni po moim odznaczeniu Janusz Wieczorek już nie żył : serce nie wytrzymało nagonki na dzieło prawego, zasłużonego dla ratowania pamięci historii ojczystego kraju człowieka. Wysłałem kondolencje do jego rodziny, chociaż jej bliżej nie znałem. Z pełnym szacunkiem odnoszę się do życzliwego mnie ministra, z którym utrzymywałem łączność korespondencyjną. Mieliśmy zbliżone poglądy na współczesne przemiany zachodzące w Polsce, stąd wzajemna sympatia i szacunek. 

Cytowany artykuł “Epitafium” poświęciłem zmarłemu bratu, biednemu “dziecku wojny”, który dożył zaledwie 49 roku życia. Zdolny mgr inż odlewnik, budował m.in. odlewnię żeliwa w Koluszkach koło Łodzi, wcześniej odbywając staż merytoryczny w USA, przenosząc obserwacje i nabyte doświadczenia amerykańskie na grunt Polski. Wstrząsająca opowieść wzruszyła wielu czytelników, wśród nich autorkę listu, córkę ministra.




Kolejny list ze stolicy, tym razem przedstawicielki młodego pokolenia ambitnych dziennikarzy.

Warszawa, 23. 10. 2002

Szanowny, miły Panie Pawle.

Dziękuję za odpowiedź tak sympatyczną i osobistą. Wzruszające to doświadczenie - czytać o uczuciach tak szczerych, mocnych, wiernych. Pięknie pisze Pan o żonie i o swoim przyjacielu. Takie słowa zapadają w pamięć, w kolekcję dobrych, krzepiących opowieści.

Panie Pawle - ja też boję się, że świat zmienia się w złą stronę, że brak w ludziach idei, zapału, bezinteresowności. Bardzo jednak staram się dostrzegać każdy przejaw nadziei, że może są jeszcze na świecie ludzie tacy, jak dawniej - zaangażowani, pomocni, wspaniali po prostu. Wychowana byłam w domu, w którym nigdy nie zwracało się uwagi na pieniądze, nie liczyło na zysk. Oboje rodzice pracowali naukowo. Zawsze ważniejsze dla nich było , by robić coś, co się lubi, czym można pomóc ludziom. Oczywiste było dla mnie, że w pracy liczy się dzieło, odkrycia, szacunek ludzi - a nie zarobki. Gdy siedem lat temu zaczęłam pracować zawodowo /wówczas w redakcji miesięcznika Zwierciadło/, przez pierwsze dwa lata ciężkiej pracy nie zarobiłam prawie nic. O nic nie prosiłam, nie zabiegałam, nie stawiałam warunków. Ważniejsze było to, że uczestniczę w czymś ciekawym, kształcącym, rozwijającym. Oczywiście wzbudzałam taką postawą spore zdziwienie, ale okazało się, że nawet w obecnych czasach może to być docenione. Po jakimś czasie zaangażowano mnie , z czasem stałam się kierownikiem działu. Byłam szczęśliwa, że “awans” zawdzięczam właśnie tym wartościom, które wpojono mi w domu. Część moich znajomych miała podobne losy. Są więc ludzie w młodym pokoleniu, którzy starają się nie zatracić w pogoni za pieniędzmi.

Piszę to jako luźną refleksję, która może jakoś Pana - wieloletniego pedagoga, człowieka, który całe życie wpajał młodym ludziom szczytne idee - pocieszyć i natchnąć optymizmem. Nigdy nie ginie dobro, które się ludziom ofiarowało, trud, jaki się zadało, by nauczyć ich życiowych wartości. Ci, którzy lekceważą wszelkie zasady i kierują się wyłącznie zyskiem, są po prostu głośniejsi, bardziej widoczni. Ale jest jeszcze rzesza cichych, spokojnych młodych ludzi, którzy będą się starali swoim dzieciom przekazać to, co w życiu najważniejsze.

Proszę potraktować mój list jako chęć rozmowy z Panem. Jest ona dla mnie zaszczytem i przyjemnością.

Z wyrazami szacunku. Joanna Szulc

“Poradnik Domowy”

PS. Esej i opowieść o Tiborze Csorbie z chęcią pokażę moim rodzicom, którzy znali go osobiście. Ja poznałam jego postać wyłącznie z opowieści. Gdy Pan odbierał nagrodę przyznaną przez Muzykę i Aktualności, ja miałam zaledwie rok … Byłam jednak od wczesnego dzieciństwa karmiona przez bliskich rodzinnymi opowieściami i anegdotami. Czasem czuję się, jakbym rzeczywiście w tym wszystkim kiedyś uczestniczyła.


Nie prezentuję wszystkich pocztówek od kręgu przyjaciół, które przez wiele lat napływały do domowego i szkolnego archiwum. Zajęłoby to zbyt wiele miejsca. Pisanie i odpowiedzi na nie stanowiły tytaniczną pracę, ale i urok barwnego życia, wzbogacenie jego treści. Są jak iskry strzelające z wielkiego ogniska, jak synteza myśli z wielkiego świata, w którym autorzy rzadko pozwalają sobie na dziecięcy niemal zachwyt na urodą istnienia. Przykład? Pisze Tibor z Budapesztu :

31. VII.77 Kochani !

Szczęśliwie, choć z 2 godz. opóźnieniem, ale doleciałem ! Zajadam się upałem /?/, arbuzami, cudowną papryką i owocami. Serdecznie Was ściskam, pozdrawiam -

C. Tibor

Taki promyk węgierskiego słońca przesłany do Bolesławca …

Inna pocztówka .

11. X. 83 Kochani Nasi !

To miasto i cały zakręt Dunaju Was wspomina i marzymy tutaj… Pozdrowienia, ściskam serdecznie - Wujek C. Tibor

Dopisek Hani. Kochani, reklamują Was wszyscy - dlaczego Was nie ma? W tym roku też tutaj dobrze czuliśmy się, ale jeszcze Kiskunkalos okazał się serdecznym przyjacielem. Opowiemy wszystko w Warszawie po 25. X. 83

Hanka



Mało słów, dużo treści i ta cudowna empatia, wielka życzliwość i dobroć kochających serc … Żeby o tym pisać - trzeba być poetą i to wielkim poetą. Do takiej roli nie pretenduję. Szersza interpretacja tych paru słów emanuje wielką emocjonalnością łączącą adresatów i niech tak pozostanie.                

piątek, 12 czerwca 2015

KORESPONDENCJA Z “PŁOMYKIEM”


Warszawa 06.06.75 r

Panie Dyrektorze!

Dziękujemy za ciekawy materiał o bolesławieckiej szkole. Postaramy się zamieścić go w jednym z numerów “Płomyka”, może po wakacjach. Dla zachęty - może inne szkoły też pójdą Waszymi śladami. Bo pomysł ukwiecenia szkoły - bardzo piękny.

Serdeczne pozdrowienia dla Pana i Wychowanków 

Anna Horodecka



Efekt końcowy? Wizyta w szkole warszawskiej dziennikarki, wykorzystany w druku nasz materiał i sążnisty artykuł życzliwej pani redaktor, dalsza współpraca i wiele kolejnych informacji w piśmie młodzieżowym na temat “Ósemki”. Redaktorka ze stolicy na stałe wpisała się do kręgu przyjaciół dolnośląskiej Tysiąclatki i została odznaczona medalem “Primi inter Pares”. Po wielu kolejnych latach na wniosek dzieci ta sama redakcja odznaczyła mnie odznaką “Szkarłatnej Róży”, nietypowym i pięknym wyróżnieniem, które bardzo wysoko cenię.

Kolejny list z moich rodzinnych stron, z dalekiego Augustowa. Tak rodziły się - poprzez szkołę - kolejne przyjaźnie, które przetrwały długie lata.




Augustów, 3. 12. 1974.

Szanowny Panie!

Otrzymałam dzisiaj list Pana oraz zdjęcia. Serdecznie dziękuję za miłe słowa o twórczości mojej i zainteresowanie nią. Tak jak Pan pochodzę z Białostocczyzny, właśnie z Augustowa. Malowałam również motywy pejzażu Białowieskiego. Byłam szczęśliwa, gdy na płótnie udało mi się stworzyć urok leśnych głuszy. W puszczy Białowieskiej bywają plenery artystów plastyków. U nas również w trudnym okresie mego startu wielką pomocą służyli mi pedagodzy naszych szkół. Ostatnio skończyłam cykl 10 pejzaży augustowskich dla naszego Związku Nauczycielstwa Polskiego.

W naszych szkołach również jest wiele moich obrazów - darów i zakupów. W Waszej szkolnej galerii chciałabym mieć coś godnego tak niezwykłego mecenatu. Mecenat nowoczesny i ogromnie pożyteczny.

Zastanawiałam się - co za pejzaż powinien tam reprezentować nasze strony i bardziej realistyczne tendencje w sztuce. Pejzaż jest ogromnie dziś przez ludzi zmęczonych życiem poszukiwany. A przez pełnych jeszcze sił kochany jako coś, co jest dziś ogromnie zagrożone, a piękne. Postanowiłam namalować fragment Puszczy Białowieskiej.

Będzie to mój dar. Potrwa to pewien czas /technika olejna długo schnie/.

Dziękuję za zaproszenie. Z Dolnego Śląska - gdzie bywałam i nawet gdzie chciałam pracować - mam miłe wspomnienia.

Łączę serdeczne pozdrowienia z życzeniami owocnej pracy i mecenatu.

Irena Krzywińska



Krótki komentarz o genezie przyjaźni, która wzbogaciła galerię malarską im. Prof. dr Tibora Csorby nie jednym, a pięcioma olejnymi obrazami życzliwej artystki, w tym tryptykiem na temat Powstania Warszawskiego. Jakie jest źródło naszej znajomości i jak rodziła się bezinteresowna przyjaźń?

W jednym z kolorowych tygodników ukazał się obszerny reportaż o malarce z Podlasia z reprodukcją kilku przepięknych obrazów jej autorstwa. Bez zwłoki wysłałem obszerny list z informacją o szkolnej galerii i folderem informacyjnym oraz prośbą o wzbogacenie kolekcjonerskich zbiorów “Ósemki”. I to był strzał w dziesiątkę.


Takich listów wysłałem zapewne około czy ponad 300, bo tyle przepięknych obrazów liczyła wielka galeria. Tylko kilka z nich pozostało bez echa. Nie siła argumentacji decydowała o sukcesie. Po prostu ludzie są dobrzy,a artyści wyjątkowo wrażliwi i serdeczni. Prawdziwi i wielcy artyści gotowi są dzielić się z drugim człowiekiem nawet ostatnią kromką chleba. I to jest piękne, to wzrusza i uszlachetnia życiową codzienność. To poszukiwacze i darczyńcy utrwalonej na płótnie czy papierze urody życia, świata otulającego nas magią kolorów. Są jak poławiacze pereł nad brzegiem bezkresnego oceanu. Oni wzbogacają świat i ludzką wrażliwość własnym talentem.



KORESPONDENCJA Z “PŁOMYKIEM”- ciąg dalszy

Warszawa, 8. 08. 1976

Szanowny Panie Dyrektorze
Artykuł o Pana szkole ukaże się chyba w paździierniku /piszę “chyba”, gdyż drukarnia bardzo opóźnia druk/. Prawdopodobnie będzie miał Pan żal do mnie, że o wielu ważnych sprawach nie napisałam, ale naprawdę trudno mi było zmieścić i tak już obszerny materiał.
Proszę o wyjaśnienie pewnych danych :
Czy delegacja z Kapitanem Kalickim odwiedziła szkołę po wizycie na statku “Dembowski”, czy też przed tą wizytą?
Którego dnia i w którym roku została w kronikarskich zapiskach umieszczona informacja o nadaniu szkole medalu “Mecenas Sztuki”?
Czy m/s “Pekin” jest drobnicowcem?
Czy Ela pisała, że ma już płetwy rekina i żebro wieloryba do zbiorów /to chyba donosiła w jednej z kartek pocztowych?/
To chyba wszystko. Zamieścimy te zdjęcia, które od Pana otrzymałam, ale jeśli znalazł Pan coś lepszego /zwłaszcza fotografię szkoły/ - to bardzo proszę przesłać.
Dziękuję jeszcze raz za miłe przyjęcie i serdecznie pozdrawiam -

Anna Horodecka


Oczywiście w zapowiedzianym terminie ukazał się sympatyczny artykuł o szkole, wcześniej odpowiedziałem na zadane pytania /w tamtej epoce mogliśmy się porozumiewać tylko listownie lub telefonicznie, komputerów nie było .../. Kapitan Ż. W. Tadeusz Kalicki odwiedzał szkołę wiele razy/ to przecież jeden z Kawalerów “Orderu Uśmiechu”/, medal “Mecenas Sztuki” krakowskiego jury związanego z Akademią Sztuk Pięknych mieliśmy od wielu lat jako pierwsza i chyba jedyna do tej pory placówka oświatowa w Polsce, m/s “Pekin” był drobnicowcem i naszym pierwszym statkiem patronackim, Ela płynąca na statku m/s “Wineta” na łowiskach afrykańskich ryb informowała szczegółowo o wszystkich “zdobyczach” z królestwa Neptuna, które trafić miały do zbiorów muzealnych “Ósemki”. To był dobry czas - prawdziwy “złoty wiek” dla naszej ambitnej szkoły. Listy kryją w swoim wnętrzu często ważne, ale już zapomniane epizody. Wynikało to z ich natłoku i tempa szkolnego życia wplątanego w wielką pasję odkrywców i kolekcjonerów tworzących “szkołę inną niż wszystkie”, co zgodnie potwierdzali wszyscy piszący o nas dziennikarze, do których ja także się zaliczałem.


Dzięki moim lapidarnym notatkom prasowym o najważniejszych wydarzeniach w Tysiąclatce - mimo niekompletności kroniki - mogę odtworzyć dużą część minionych wydarzeń i faktów. Nie wszystkich, niestety.

W tę część opracowania wplatam wątki osobistej biografii, gdyż łączą się one logicznie w całokształt mojego życiorysu związanego z pracą dla szkoły - nawet poza jej murami. Stąd pełne uzasadnienie mają kopie dokumentów /zeskanowanych/, które przybliżają zasługi z zakresu dziennikarstwa / 30 lat pisania do gazet i periodyków na forum ogólnopolskim, zasiadanie w Radach Redakcyjnych czasopisma resortu “Oświaty i Wychowania” oraz miesięcznika rzemiosła polskiego “Super Kontakty”, wreszcie funkcja społecznego rzecznika prasowego Urzędu Miasta Bolesławiec w czasie II kadencji odrodzonego samorządu - jako radny i członek Zarządu Miasta, przynależność do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Stowarzyszenia Autorów Polskich, wreszcie funkcja Redaktora Naczelnego miesięcznika “Głos Bolesławca”, który w 1996 roku zajął I miejsce w konkursie prasy lokalnej województwa Jeleniogórskiego/.



Jestem jedynym mieszkańcem Bolesławca, który chlubi się dyplomem i tytułem “Zasłużony dla Rozwoju Kopalni Węgla Kamiennego “Nowy Wirek” w Rudzie Śląskiej i nie ma w tym fakcie przypadku, podobnie jak godność Honorowego Górnika ZG “Konrad” w Iwinach koło Bolesławca oraz otrzymanie Honorowej Szpady Górniczej i tytułu Technika Górniczego I stopnia Dolnośląskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego w Wałbrzychu. Nie ja zabiegałem o te splendory, ofiarowali je ludzie z zewnątrz, a więc obiektywni w ocenie zasług i dorobku. Czy zapomniano o szkole? Nic bardziej błędnego - po otwarciu w “Ósemce” imponującego, dwuizbowego Muzeum Górniczego zwiedzający je Minister Górnictwa i Energetyki wyróżnił naszą szkołę jako pierwszą w kraju - Honorową Szpadą Górniczą. Nasze muzeum górnicze też było pierwszym w kraju, dysponowało impoującymi zbiorami geologicznymi i historycznymi nawet z epoki gwarków średniowiecznych, stąd zwiedzający przecierali oczy ze zdumienia. Całość przypominała wnętrze kopalni rudy miedzi z tzw. chodnikiem “upadowa”, czyli skośnym zejściem w głąb kopalni. To dzieło niezapomnianego “nadwornego” twórcy dzieła - Zygmunta Wydrycha, z zawodu technika górniczego, Kawalera “Orderu Uśmiechu”.


Prezentuję w tej części opracowania kartę zaproszenia na “DNI MORZA”:87” w naszej placówce oświatowej ze względu na zakres i poziom wydarzenia, które przyciągnęło do Bolesławca gości z całej Polski, a głównie z Wybrzeża. Nie wymaga ono szerszego komentarza, może jednak zadziwiać - jeśli nie zdumiewać - ogromem faktów łączących się z harmonijnym morskim wychowaniem młodych ludzi. Przybliżę kilka szczegółów.

W samo południe odbywa się uroczystość na placu apelowym im. Marynarki Wojennej wzbogaconym wielką galą banderową rozwieszoną na wysokich masztach. Przy pomnikach Ludzi Morza sławiących ich bohaterstwo w czasie II wojny światowej - Obrońców Helu i generała Franciszka Kleeberga /patronackiego statku szkoły, największego i najbardziej nowoczesnego we flocie PLO w Gdyni/. Warty honorowe szkolnych jungów w strojach marynarzy. Uroczyste odsłonięcie pomnika ku czci Marcina Opitza, urodzonego w Bolesławcu wielkiego niemieckiego poety w służbie dyplomatycznej jedynego polskiego “morskiego” króla Władysława IV. Na białej marmurowej kolumnie stoi wykuty w miedzi żaglowiec, u stóp cokołu morska kotwica i wydobyte z wodnych głębin Bałtyku granitowe głazy. Młodzi marynarze składają wiązanki kwiatów pod pomnikami M. Opitza, Gen. Kleeberga i jego Żołnierzy, Bohaterskich Obrońców Helu i Ludzi Morza - z największą w kraju kotwicą ze statku m/s “Karkonosze”. To także wielki symbol związków szkoły i miasta z morzem.



Hymn szkolny i wyprowadzenie sztandaru. Wewnątrz gmachu - nowe przeżycia. Uroczyste odsłonięcie tablicy pamiątkowej przed Salą Kaszubską i nadanie jej imienia Zofii Świerczyńskiej.Przecięcie wstęgi pamiątkowej i oddanie do użyytku imponującej i zachwycającej urodą auli szkolnej. Otwarcie Sali Tradycji Szkoły.

W auli odbywa się program artystyczny pod hasłem SPOTKANIE Z MORZEM Imponują swoim kunsztem artystycznym szkolne zespoły artystyczne. Występuje zespól wokalny “Jantary”, laureat I nagrody w Wojewódzkim Festiwalu Piosenki Żeglarskiej ZHP, zespół wokalny “Mewy” /iii nagroda/. Imponuje album szkolnej poezji o morzu - w recytacji autorów, wreszcie koncert wokalny dedykuje ludziom morza reprezentacyjny szkolny zespół wokalno - muzyczny “Muszelki”.



Po południu SYMPOZJUM MORSKIE złożone z wielu wystąpień referentów - nauczycieli i uczniów. Program szczegółowy :
  • Wychowanie morskie młodzieży w “Ósemce” - Paweł Śliwko,dyrektor szkoły
  • Postać Marcina Opitza - G. Gzubicka
  • Nasz udział w Roku Morskim w Oświacie - M. Borowska
  • Związek szkoły z ludźmi morza - H. Hołubowicz
  • Morze i wychowanie estetyczne - R. Kasprzycka
  • Doświadczenia i perspektywy edukacji morskiej - D. Molenda H. Tarnowsk
  • Wystąpienia uczniowskie
  • Szkolna gazetka ścienna “Róża Wiatrów”
  • Formy kontaktów z ludźmi morza, szkolna obrzędowość morska, harcerstwo i morze - A. Kaliberda, przewodnicząca Samorządu Uczniowskiego.
  • Kilka fotografii prezentuje zbiory z Muzeum Morskiego, które założyłem w poprzedniej “mojej” szkole nr 4 im. Jana Matejki.


piątek, 5 czerwca 2015

W MORZU LISTÓW . KRÓTKIE KOMENTARZE - PO WIELU LATACH .

Na długiej ścieżce życia spotkałem wielu wspaniałych, nieodżałowanej pamięci ludzi. Wspaniałych, bezinteresownych, pasjonatów - altruistów skorych do dzielenia się nawet ostatnią kromką chleba. Trzeba im oddać hołd chociaż w najskromniejszym zapisie, bo pamięć ludzka bywa zawodna i szybko przemija. Hołdujemy zresztą starej jak świat zasadzie - nieobecni nie mają racji, a oni są już po drugiej stronie życia. Bez powrotnego biletu na ten śliski glob pełen łez i płaczu.


Wielkim marzeniem wybitnego polskiego marynisty doktora Bronisława Miazgowskiego było utworzenie Międzynarodowego Instytutu Kultury Morskiej. Temu dziełu poświęcił dużą część własnego heroicznego życia Polaka - patrioty. Był żołnierzem tragicznego września 1939 roku, Z bronią w ręku przedzierał się na Zachód, osiadł na stałe w neutralnej Szwajcarii,po wojnie zyskał międzynarodowy autorytet jako znawca spraw morza i działacz w wielu instytucjach koordynujących w szerokiej skali problematykę morską. Odwiedził bolesławiecką “morską” “Ósemkę”, pozostawił tu swoje książki i zachowany własny orzełek wojskowy z czapki bombardiera. Szkoła zrewanżowała się odsłonięciem marmurowej tablicy pamiątkowej z rejestrem dokonań bohatera i nazwaniem muzeum morskiego jego imieniem.


Cytuję list z datą 17 marca 1978 roku przysłany z Fribourga /Szwajcaria/.

Drogi Panie,

Dziękuję serdecznie za kartkę z 1 marca br. i pakiet listów od dzieci szkolnych, którym odpowiadam oddzielnie, przede wszystkim zaś dziękuję za piękny i wzruszający list jaki otrzymałem w styczniu. Nie odpowiedziałem zaraz, to nie było konieczne, a poza tym grzęznę w trudnej i irytującej sytuacji instytutowej. W grudniu powiadomiono mnie, że władze polskie gotowe są dać Instytutowi 10 milionów złotych subwencji rocznie orz odpowiedni budynek na siedzibę, a potem - w odpowiedzi na moich 5 listów - do tej pory głucha cisza. Ucieszyłem się w grudniu podwójnie : że Instytut będzie będzie jednak w Polsce oraz że skończą się moje kłopoty finansowe, bo wprawdzie złote polskie to nie dolary, ale suma poważna, która pozwoliłaby rozwinąć wspaniałą działalność. Oczywiście można by czekać co z tego ostatecznie wyniknie, ale sprawę komplikuje fakt, że w Irlandii możemy otrzymać do dyspozycji duży / 40 pokoi / i piękny dom pod Dublinem, z widokiem na morze i ze sporym terenem /około 12 ha/, ale zdecydować się trzeba szybko, bo są inne instytucje skore do wzięcia tego domu, będącego własnością biura Robót Publicznych Republiki Irlandzkiej. Nie ma tam natomiast nadziei na pomoc finansową państwową, lecz jedynie są obietnice kilku prywatnych mecenasów, co jest zawsze zawodne. Irlandczycy sami mi napisali, że propozycja polska jest korzystniejsza.

Obawiam się, że z tej polskiej propozycji może nic nie wyjdzie, a stracimy okazję zdobycia tego domu w Irlandii. I wtedy znowu impas i niewesołe perspektywy przed ICMAR - em.

Po roku milczenia odezwał się pan Potamianos, armator grecki i wiceprezes Instytutu, ponawiając propozycję ustanowienia siedziby ICMAR-u w Pireusie, w jego gmachu. Ale prawo greckie wymaga, by członkami Zarządu byli wyłącznie obywatele greccy. Dla Instytutu międzynarodowego jest to nie do przyjęcia. Zaproponował on też odbycie następnego rejsu / na jego koszt / na jednym z jego statków, jak w 1974 roku. Ale gdy odrzucam propozycję ustalenia siedziby w Grecji, pewnie on propozycji rejsowej nie powtórzy. Szkoda! Takie następne sympozjum pływające na Morzu Śródziemnym bardzo by ożywiło działalność Instytutu.

30 marca przyjedzie do mnie na naradę p. dr John de Courcy Ireland z Irlandii. Jeśli do tej pory nie będę miał wiadomości i decyzji z Polski, zdecyduję się na wzięcie tego domu w Irlandii. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Gdy będzie nareszcie stała siedziba, może łatwiej będzie zdobyć też fundusze, niezbędny warunek dalszej działalności Instytutu.

Wczoraj nasza ambasada w Bernie powiadomiła mnie że ZBoWiD, bez żadnych moich w tej sprawie zabiegów, zaprasza mnie na kilkutygodniowy pobyt w sanatorium w Kołobrzegu /od 16 czerwca do 9 lipca/ - bezpłatny oczywiście. Otrzymałem też narazie nieoficjalną wiadomość, że Związek Literatów Polskich /po raz pierwszy w życiu spotykają mnie takie fakty/ przyznał mi 8 - tygodniowe stypendium na pobyt w kraju, po 1 tysiącu złotych tygodniowo, tj. 8 tysięcy zł. Trzeba więc skorzystać Trzeba więc skorzystać z tak niespodziewanej okazji, choć z różnych względów wyjazd do Polski tego lata jest dla mnie raczej niedogodny, nie mówiąc o tym, że na podróż lotniczą muszę wydać około 1 tysiąca franków /500 dolarów/, co nie jest dla mnie rzeczą wcale łatwą. A w jesieni trzeba pewnie będzie pojechać też do Irlandii, urządzić tę naszą tam siedzibę. Gdyby jeszcze rejs doszedł do skutku, na wyjazd do Grecji już absolutnie nie mógłbym sobie pozwolić.

Będąc w Polsce trzy miesiące, mógłbym w zasadzie pojechać do Bolesławca, pożegnać się z tą miłą dzieciarnią, nim się ona rozproszy, bo jak mi piszą, jest to ich ostatni rok w Pańskiej szkole. Ale będzie to okres wakacji, dzieci już w szkole nie będzie, a przed 10 czerwca nie mogę do Polski pojechać. Przed Kołobrzegiem zatrzymam się tylko kilka dni w Warszawie. Na wypad do Bolesławca nie starczy czasu.

Serdecznie Panu dziękuję za wyrażoną w styczniowym liście gotowość rozprowadzenia pewnej ilości mego tomiku “The Bitter Sea”. Niestety jest to nierealne. Kosztuje on 4,50 dol. Cena oficjalna dolara jest zdaje się bardzo niska, czarnorynkowa - horendalnie wysoka. W jednym i drugim przypadku musiałbym niezależnie od otrzymanych złotych - z własnej kieszeni zapłacić wydawcy sumę w dolarach. A już kupiłem 60 egz. dla polskich bibliotek, redakcji i przyjaciół. Więcej nie dam rady. Niemniej jestem wdzięczny za tę miłą propozycję.

Proszę przeczytać załączony tu mój list do dzieci i pomyślec, czy mój projekt jest realny i czy warto go zrealizować.

Przy okazji - Panu, Pańskim Bliskim i Gronu Nauczycielskiemu najlepsze życzenia z okazji Świąt Wielkanocy.

Łączę najlepsze życzenia, pozdrowienia i serdeczny uścisk dłoni - 

/ - / Bronisław Miazgowski


Krótkie podsumowanie. Autor listu stworzył koncepcję Międzynarodowego Instytutu Kultury Morskie. To główny - jeśli nie jedyny - konkretny realizator pięknej idei.. Siedziba organizacji znalazła się jednak nie w Polsce,a w Dublinie / Irlandia /. Po śmierci działacza ICMAR pozostaje w letargu - brakuje przewodnika i entuzjastów pożytecznego działania w skali międzynarodowej. Wielka szkoda i strata dla kultury, zwłaszcza szeroko rozumianej marynistyki. Zmarnowano prekursorską szansę na wielki sukces.




TEOFIL GRYDYK - CZŁOWIEK WIELU ZASŁUG. SPOŁECZNIK I PRZYJACIEL.

Cytuję drobne fragmenty kilku listów, które charakteryzują bogatą i złożoną osobowość niezmordowanego mecenasa, człowieka otwartego, szczerego, pracowitego, życzliwego całemu światu i ludziom w potrzebie. Dobry duch długoletniej przyjaźni i współpracy, doskonały wzorzec patrioty i obywatela, ideał altruisty i humanisty o szerokich horyzontach myślowych. Bez niego trudno byłoby wyobrazić sukcesy szkoły, którą szczerze kochał i nie krył swojej sympatii.


“Gdynia, 16 grudzień 2002 roku.

Drogi Pawle!

Dość dawno otrzymałem od Ciebie list, za który serdecznie dziękuję. Czas bardzo szybko mknie do przodu. Byłem przekonany, że na emeryturze będę miał dużo czasu wolnego i beztrosko wypoczywał. Zupełnie inaczej jest w rzeczywistości. Każdy dzień przynosi nowe problemy i wiele spraw trzeba załatwić dla Karwin /to jedna z nowych dzielnic Gdyni - przypisek PS/ i ich mieszkańców. W czerwcu b.r. zostałem wybrany do Rady Nadzorczej w naszej Spółdzielni Mieszkaniowej. Praca społeczna daje mi wiele satysfakcji i mam spore sukcesy. Natomiast w domu problemy.Kilka miesięcy temu Krystyna /żona-PS/ zachorowała i poddana została operacji chirurgicznej. /.../ Obecnie przebywa w domu, jednak nadal jest na zwolnieniu lekarskim. W tej chwili czuje się dobrze i możliwe, że za kilka tygodni wróci do pracy. /.../ Natomiast Darek /syn-PS/ rozpoczął studia na Politechnice Gdańskiej. Wszystko wskazuje na to, że zrezygnuje z tej uczelni i będzie chciał się przenieść do Akademii Wychowania Fizycznego. Czy to się uda - zobaczymy.

Robert /drugi syn-PS/ nadal pracuje w policji, obecnie ma stopień aspiranta. Chociaż w policji nie ma wysokich poborów, to jest bardzo zadowolony z pracy ze względu na stałość zatrudnienia, pozostało jeszcze trochę innych przywilejów. Wielu jego kolegów pozostaje bez pracy i są na zasiłku dla bezrobotnych. Pracowali w stoczniach Gdyni i Gdańska, zostali jednak zwolnieni, bo zatrudnienie z roku na rok maleje. 

Ja bardzo często wracam do wspomnień z czasu przeszłego, to mi daje zadowolenie i siłę do dalszej pracy społecznej. Od czasu do czasu w Trójmiejskiej prasie ukazują się artykuły na mój temat. Zwiększa to moją popularność, co ułatwia mi załatwienie wielu spraw. Utrzymuję stały kontakt ze Związkiem Zawodowym Marynarzy i Oficerów oraz z wieloma kolegami z PLO. Ostatnio spotkałem Jacka Ziemińskiego i Ryszarda Nowaka. Obaj są na emeryturze i zdrowie im dopisuje. Przesyłają Tobie serdeczne pozdrowienia. Podobnie jak Ty otrzymałem nagrodę za ładny ogródek, co mnie bardzo ucieszyło. Największą niespodzianką w tym roku była rozmowa telefoniczna z Pawłem Grydykiem, który mieszka we Wrocławiu. O moim istnieniu w Gdyni dowiedział się przypadkowo z internetu. Już nawiązaliśmy korespondencję. Tyle razy byłem we Wrocławiu i nie wiedziałem, że mieszka tam mój kuzyn.

Drogi Przyjacielu, przesyłamy Ci najserdeczniejsze pozdrowienia, życzymy dużo zdrowia, pogody ducha i wszelkiej pomyślności. 

Teofil z rodziną


Gdynia, 14. 02. 2005 r.

Drogi Pawle!

Bardzo się niepokoiłem Twoim długim milczeniem. Wreszcie 30 grudnia ub. roku nadeszła od Ciebie oczekiwana wiadomość. Jestem tym faktem bardzo uradowany. Dziękujemy za życzenia świąteczne i noworoczne oraz za zdjęcie. Cieszę się, że dopisuje Ci zdrowie, co w dzisiejszych czasach jest bezcennym skarbem. Doczekaliśmy się czasów, że leczenie stało się wielkim problemem. Natomiast martwi mnie Twoje nienajlepsze samopoczucie. Ja też nie byłem pieszczony przez życie, jednak zachowuję się jak sportowiec. Na rowerze przejechałem około 300 tysięcy kilometrów, w różnych warunkach klimatycznych i terenowych. Drogę życia traktuję jak długi “etap kolarski” na trasie którego zdarzyło się wiele wywrotek i kraks. Na szczęście nie były na tyle groźne, żebym miał raptownie zwolnić tempo życia. Przeciwnie, tempo przyśpieszyłem jak kolarz zbliżający się do mety. To przynosi mi wiele zadowolenia i satysfakcji. Nie oczekuję od nikogo uznania czy podziękowań, tym samym lepiej znoszę przykre sytuacje, które czasami się zdarzają. Radość jaką czerpię z życia i pracy społecznej - nic i nikt nie jest w stanie zakłócić. Mam bardzo wiele radosnych wspomnień, które utrwaliły się w mej pamięci i tylko takie wspominam. Często wracam do pięknych i wzniosłych przeżyć, których doznałem w Twojej “Ósemce” w Danusi i Twoim towarzystwie. Dalsze dramatyczne losy szkoły przyjąłem ze spokojem. Jednak boleję nad faktem, że po Twoim odejściu na emeryturę w krótkim czasie “Ósemka” została zlikwidowana a eksponaty rozkradzione. Cała kilkudziesięcioletnia praca całego zespołu ludzi, a szczególnie Twoja, została zniszczona. Przykre, ale prawdziwe. Podobny los spotkał mnie. Krystyna / żona - przypisek PS / wszystko sobie przywłaszczyła, nawet moje osobiste upominki i pamiątki. Spotkała nas smutna rzeczywistość, na którą nie mieliśmy wpływu. Na osłonę całego dramatu chociaż zdrowie nam dopisuje.

Dlatego proszę Cię drogi Przyjacielu - staraj się wspominać te chwile, które dostarczały wiele radości, satysfakcji i dumy. Twoje i Danusi sukcesy to piękna karta historii. To Wasz trud i piękna droga życia. Teraz to pielęgnuj, a na pewno da Tobie ukojenie.

Ja nadal pracuję społecznie i to z pozytywnym rezultatem. Z Blanką / nowa żona - przypisek PS / żyjemy zgodnie i wesoło - mimo zimowych kaprysów pogody. Teraz mam dobre warunki mieszkaniowe i mogę Cię zaprosić do nas i nad Bałtyk. Długo czekałem na chwilę, kiedy Ci mogę o tym oznajmić. Jeszcze raz ponawiam moje serdeczne zaproszenie do nas i mam cichą nadzieję, że niedługo nas odwiedzisz. W tym oczekiwaniu na Twój przyjazd do nas kończę ten list, serdecznie Cię pozdrawiam i ściskam - Teofil z Blanką




Gdynia 06. o8. 2oo6 r.

Drogi Pawle!

Czas nieubłaganie mknie do przodu z zawrotną szybkością. W styczniu otrzymałem od Ciebie list, za który serdecznie dziękuję. Wtedy nie wspominałes, że malujesz obrazy, tym bardziej jest to dla mnie radosna wiadomosć. Cieszę się, że nadal masz ochotę do twórczej pracy, a co najważniejsze -zdrowie Ci dopisuje.

Minęły trzy lata jak jestem z Blanką. Te trzy lata to życie jak w raju. Takiej wspaniałej kobiety do tej pory nie spotkałem.

Myślałem, że jesień życia będzie dla mnie jednym pasmem niepowodzeń i zmartwień, a tymczasem stało się inaczej. Dzięki temu, że kilka dni po rozwodzie z Krystyną poznałem Blankę - radykalnie mój los się odmienił. Dzięki Blance minęły zmartwienia i nabrałem energii do dalszego życia. Nadal społecznie się angażuję, już trzecią kadencję jestem członkiem Rady Nadzorczej w naszej Spółdzielni. Kadencja trwa dwa lata. Kończę czteroletnią kadencję w Radzie Dzielnicy /.../ Jeszcze nie podjąłem decyzji czy będę kandydować na następną kadencję. Moja synowa Ania rozpoczęła pracę w “Czternastce”, z którą miałeś przez długie lata współpracę, kiedy dyrektorką była pani Świerczyńska.

Często wracam do wspomnień, kiedy jednoczyliśmy się we wspólnych działaniach na rzecz Twojej “Ósemki”. Na Wybrzeżu pamięć o “Ósemce” nadal nie przeminęła. Kogo spotkam z moich kolegów - to mnie zapytują czy z Tobą utrzymuję kontakt. Niezmiennie powtarzam, że tak. Zawsze proszą, żeby Cię pozdrowić. Czynię to z wielką ochotą. Ostatnio spotkałem pana Nowaka, byłego dyrektora MOKiI, który Cię serdecznie pozdrawia. Poza tym przesyłam pozdrowienia od wszystkich znajomych ludzi morza.

Ja ze swej strony Tobie Pawle dziękuję za wszystkie zaszczyty i wyróżnienia, które mnie spotkały w czasie naszej wspólnej wspaniałej pracy. Blanka i ja do tej pory jesteśmy zdrowi, żyjemy bez większych problemów. Zostałem dziadkiem, bo Darka Karolina w maju urodziła syna, któremu dana imię Wiktor. Robert nadal pracuje w policji.

Często chodzimy na spacer po Bulwarze Nadmorskim. Na końcu bulwaru jest piękna rzeźba ofiarowana przez mieszkańców amerykańskiego miasta Seattle w stanie Waszyngton. Przesyłam Ci zdjęcie z Blanką przy tej rzeźbie.

Drogi Przyjacielu, serdecznie Cię zapraszamy do nas. Gdynia jest coraz piękniejsza, warto to zobaczyć oraz odwiedzić starych przyjaciół. W tym oczekiwaniu na Twój przyjazd kończę list, serdecznie Cię pozdrawiamy. Bądź zdrowy i do zobaczenia w Gdyn

P.S. Podaję do nas nr. telefonu.

Blanka, Teofil


MECENAS, PASJONAT Z SERCEM NA DŁONI

Kłam twierdzeniu, że bezpowrotnie minęła epoka Judymów i Siłaczek , zadawał swoją postawą i zaangażowaniem Teofil Grydyk. Marynarz z krwi i kości, II oficer marynarki handlowej PLO, niepowtarzalny, wzorcowy mecenas i autentyczny przyjaciel bolesławieckiej młodzieży, związany uczuciowo z “Ósemką” od wielu, wielu lat. Ten jeden człowiek ofiarował szkole więcej bezcennych darów, niż załogi kilku statków patronackich, co stanowi najbardziej wymowną miarę altruizmu i życiowego hobby.

Zasługą Teofila jest przede wszystkim skarbiec konchologiczny, a więc tysiące muszel zebranych własnoręcznie na ciepłych plażach Afryki, Azji, Australii i Ameryki Południowej oraz przekazanych uczniom do szkolnej kolekcji. Ofiarował dzieciom liczne okazy raf koralowych, rozgwiazdy, spreparowane okazy ryb drapieżnych /rekiny, ryby-piły i inne/, olbrzymie żółwie, wężowidła i inne morskie okazy fauny i flory, które zostały zgromadzone w Klubie Neptuna, muzeum morskim im. B. Miazgowskiego, sali muzealnej im. Teofila Grydyka i morskiej harcówce Szczepu ZHP im. Polskich Linii Oceanicznych oraz egzotycznym muzeum konchologicznym na klatce schodowej II piętra. Powstał tu unikatowy i szybko rosnący zbiór prawdziwych skarbów z królestwa Neptuna.

Ale i to nie koniec aktywności bezinteresownego donatora : przywędrowały tu piękne rzeźby ludowe z afrykańskiej Mombasy, maski murzyńskich szamanów, oryginalny bęben tam-tam wydrążony z pnia palmy, egzotyczne eksponaty z Peru /m.n. kopia narzędzia do skalpowania jeńców przez Indian/, statek wyrzeźbiony z drzewa balsy, włócznia wojownika z Sierra-Leone, pień skamieniałego drzewa wyłowiony z rzeki Kongo, skały z wybrzeża Brazylii /z przeznaczeniem dla szkolnego Muzeum Górniczego/, afrykańskie liany i pnie drzew z Nowej Gwinei Papuaskiej czy Ameryki Południowej, dziesiątki innych drobiazgów - to dalsze bezcenne dary marynarza, który przywoził je do szkoły ze wszystkich zakątków globu ziemskiego. Raz były to orzechy kokosowe, innym razem największe żarówki świata z latarni morskich, to znów drewniana łyżka wyłowiona z morza u brzegów czarnego kontynentu…

Świetny gawędziarz, życzliwy człowiek, hobbysta i fantasta, gorący patriota,wielki donator, serdeczny przyjaciel szkoły i mój osobiście - to właśnie Teofil Grydyk. Niestety - sprawuje już wachtę po drugiej stronie życia. Kochałem go jak rodzonego brata.

Na drugiej stronie fotografii zamieścił Teoś wzruszającą dedykację :

“Drogiemu i serdecznemu przyjacielowi Pawłowi - wielkiemu miłośnikowi morza -

Teoś marynarz”. I data - Bolesławiec 09.05.86 r.


Z wielkim żalem i smutkiem pożegnałem prawdziwego króla i zdobywcę oceanów królestwa Neptuna, który zbliżył gród nad Bobrem do morza. Polskiego morza, Bałtyku. Pozwolił tysiącom uczniów przeżyć smak morskiej przygody. Nie tylko w “Ósemce”.


WIELKI PRZYJACIEL I DONATOR




Z prawdziwym i szczerym wzruszeniem czytam ostatnie listy Wielkiego Mistrza i Przyjaciela oraz Jego wspaniałej Małżonki. Spotkać takich  ludzi w życiu to prawdziwe szczęście ...