piątek, 12 grudnia 2014

POŻEGNANIE SZKOŁY /Część II/


Wszyscy bardzo się śpieszyli do rozstania ze mną : nowe władze admnistracji szkolnej w Jeleniej Górze, nowa pani dyrektor po wygranym konkursie /miałem złożone dokumenty związane z emeryturą, ale jeszcze bez decyzji ZUS/. Pojęcie “wszyscy” nie obejmowało przytłaczającej większości grona pedagogicznego, z kórym przez lata wspólnej pracy łączyły mnie więzi emocjonalne, koleżeńskie, wyjątkowo sympatyczne. Nie przeżyłem w tej szkole żadnego otwartego konfliktu, żadnej skargi,nie otrzymałem żadnego anonimu. Jak na 19 lat służby mogę ten fakt interpretować jako prawdziwy sukces i olbrzymią osobistą satysfakcję. Nie oznacza to baśniowej idylii, być może kogoś uraziłem, dotknąłem, skrzywdziłem w słownej ocenie - nie wiem, ale a priori przepraszam za wszystkie nietakty, błędy, pomyłki. Cóż - errare humanum est … Zespół nauczycielski bolesławieckiej “Ósemki” oceniam najwyżej w kategoriach kompetencji i zbiorowego działania. Takim pozostał w mojej pamięci i tej opinii nie zmieniam po latach.

Kuratorium pozwoliło mi /”zwolniło z obowiązku”/ zrezygnować z przychodzenia do pracy. Byłem już na emeryturze. Nikt nie zażądał ode mnie podpisania tzw. protokołu zdawczo - odbiorczego szkoły, co teoretycznie nie pozwala nowemu kierownictwu rozpocząć swojej pracy. Tym się nikt nie przejmował. Minęły wakacje, nikt nie zaprosił mnie - już jako emerytowanego dyrektora - na rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Z dnia na dzień stałem się persona non grata, zostałem wyalienowany, wyrzucony za burtę wraz z piękną legendą “morskiej szkoły w głębi lądu”, co stanowiło fenomen podziwiany w całym kraju.Kiedy po blisko 10 latach od smutnej i bolesnej rozłąki pierwszy raz odwiedziłem na zaproszenie nowej pani dyrektor “swoją” szkołę - byłem zaskoczony skalą nieodwracalnych zmian w wystroju wnętrza i otoczenia. Zresztą to nie była już “Ósemka”, ale Gimnazjum Samorządowe Nr 3 wypełnione starszymi o kilka lat uczniami.

“Znikła” przy wejściu ogromna przesuwana na rolkach dekoracyjna metalowa krata z wkomponowanym w nią Białym Orłem /efektowne srebrzyste aluminium, płaskownik/, hojny dar górników ZG “Konrad” i sanktuarium gromadzące m.i. urny z ziemią z pól bitewnych Wojska Polskiego i partyzantów oraz ścienne freski przed Izbą Pamięci Narodowej. Dwa pomieszczenia IPN przeznaczono dla administracji szkolnej /księgowość/, likwidując bezcenny, przebogaty zbiór eksponatów muzealnych, o których piszę w innym miejscu opracowania. W trzeciej sali Izby Pamięci im.Generała Juliana Pażdziora zginął mundur paradny zasłużonego oficera i bezcennej wartości błękitna flaga ONZ powiewająca nad bazą polskich komandosów w siłach zbrojnych Organizacji Narodów Zjednoczonych na wzgórzach Golan /Bliski Wschód, miejsce przerwania ognia między Syrią i Izraelem/. Zlikwidowano podziwiane - nawet przez wycieczki z Górnego Śląska - unikatowe Muzeum Górnicze im. Alfreda Cholewiaka z wartościowymi, wręcz bezcennymi eksponatami nawiązującymi do regionalnej tradycji miejscowego starego Zagłębia Miedziowego i kopalni węgla w Wałbrzychu. Usunięto wszystkie tablice pamiątkowe z imieniem patronów poszczególnych klas /ponad 20/, zamalowano wszystkie freski ścienne /niektóre o powierzchni całych ścian izb lekcyjnych. Efektów tak rozumianej “modernizacji” wnętrza olbrzymiego, starannie zagospodarowanego budynku nie dałoby się opisać nawet na bawolej skórze …

Ale najbardziej mi żal wystroju reprezentacyjnej auli na II piętrze gmachu, w której jako akcenty dekoracyjne dominowały czerwony pasiasty marmur i dębowa boazeria. Przy okazji zlikwidowano dumę szkoły - sąsiadującą z aulą Salę Tradycji. Ogromną czołową ścianę auli zdobił olbrzymi malarski fresk z wkomponowanymi w dekoracyjne tło 12 historycznymi Orłami godłem Polski od czasów piastowskich po współczesność. Dwa odrębne - wykute w miedzi dzieła sztuki płatnerskiej ofiarowane szkole przez Dowództwo Śląskiego Okręgu Wojskowego we Wrocławiu : dumny Orzeł w koronie i Orzeł Wojska Polskiego na rycerskiej tarczy - zniknęły niczym kamfora ...Pewnie zdobią czyjś pałac albo prywatne zbiory kolekcjonerskie. Dla mnie to czyn zbrodniczy, niemożliwy do wytłumaczenia. 

Zasady dobrego wychowania wymagały przynajmniej pozorów życzliwej konsultacji ze mną jako autorem przekształcenia gmachu szkoły w bliską dzieciom oazę piękna, w swoisty pałac - muzeum osobliwości z całego świata. Takiego “trudu” nikt sobie nie zadał. Posłużono się znanym wzorcem i metodą chińskich hunwejbinów : zniszczyć ślady przeszłości, na gruzach budować nowy, inny, zapewne lepszy świat. Dlatego z uporem wracam do choćby częściowego, wyrywkowego odtworzenia krótkiego, bo niespełna 20 - letniego wielopłaszczyznowego epizodu w dziejach bolesławieckiej oświaty, jakim było istnienie i praca szkoły podstawowej Nr 8. Bardzo skrupulatnie odtworzyła niektóre wątki w swojej pracy magisterskiej nauczycielka /a wcześniej absolwentka tej szkoły/ Agnieszka Szulc Jednoróg. Jej dociekliwa. ciekawa i mądra praca naukowa została wyróżniona II nagrodą w lokalnym konkursie na opracowania związane z miastem. Moim zdaniem zasłużyła bezapelacyjnie na pierwszą lokatę /znam monografie pisane przed laty przez innych nauczycieli na ten sam temat, ale daleko im do poziomu dzieła młodej nauczycielki o zacięciu i pasji prawdziwego naukowca - odkrywcy/. W innym miejscu piszę o tym swoistym “poemacie pedagogicznym” z nadzieją na wydrukowanie w całości przez mądrych sponsorów. I nie chodzi tu o moją satysfakcję, bo w moim wieku jest ona po prostu zbędna, zupełnie niepotrzebna. Książka może przydać się innym, kolejnemu pokoleniu ambitnych pedagogów, chociaż fenomenu bolesławieckiej “Ósemki” tak naprawdę nie da się odtworzyć ani powtórzyć, zresztą nie ma takiej potrzeby. Współczesna oświata poszła inną drogą, wszystkich fascynuje dzisiaj rozwój świata techniki i przestrzeni cybernetycznej. Są jednak zakodowane w człowieku wartości stałe, constans, których nie wolno lekceważyć zwłaszcza w procesie wychowawczym.

Kiedy we współczesnym biuletynie niepedagogicznym, ale podejmującym na swoich łamach problematykę oświatową znajduję zdanie :

“Udział w projekcie /ach, ta nowo-mowa.../ uświadomił im /nauczycielom - przypisek PS/, że stosowanie pozytywnych metod wychowawczych to klucz do rozwiązania różnorodnych problemów o wiele skuteczniejszy od dyscyplinowania poprzez system zakazów, nakazów, krytyki i kar. Zbudowanie pozytywnej relacji z dzieckiem i odpowiednio poświęcony mu czas to kapitał na przyszłość w obopólnych relacjach, a nie tylko doraźne rozwiązanie problemu”.

Myśmy tę wiedzę eksponowali w praktyce już przed ćwierć wiekiem z wyjątkowo dobrym skutkiem. Nie musieliśmy udawać Kolumbów, wystarczyło studiowanie klasyków z panteonu humanistycznych myślicieli i nauczycielskie serce na dłoni. Dzieci były zawsze najważniejsze. Szanowaliśmy świat ich psychicznych potrzeb, zwłaszcza w sferze emocjonalnej. Zewnętrzni obserwatorzy, głównie dziennikarze, ukuli zdanie “szkoła inna niż wszystkie” jako motto licznych publikacji prasowych. W wielu z nich odkrywali ciekawe wątki nobilitujące niestereotypowy system wychowawczy.

Po moim odejściu stopniowo zanikał sprawdzony przez lata własny model wychowawczy na rzecz rezygnacji z elementów tradycji, ceremoniału, związków z morzem i licznymi przyjaciółmi - mecenasami. Zlikwidowano Salę Tradycji Szkoły /komu ona przeszkadzała?/, inaczej spojrzano na miejsce dziecka i jego prawa, zatracono część więzi emocjonalnych i formalno-urzędowych z wieloma instytucjami, także z patronackimi statkami. Na śmietnik trafiła moja “dżentelmeńska umowa” z chłopcami ze starszych klas, która wykluczała palenie papierosów w gmachu Tysiąclatki i jej otoczeniu, wykluczenie przemocy wobec słabszych i młodszych uczniów. Udało się dotrzymać sztubakom danego mi słowa honoru, że zastopują ciekawość w poznawaniu działania środków dopingujących i odurzających /namiastka narkotyków - wąchanie kleju/. Te negatywne zjawiska w szkole nie istniały, mogliśmy śmiało patrzeć sobie w oczy. My - nauczyciele i oni - nasi wychowankowie. 

Coś jednak pękło w tym harmonijnie skonstruowanym modelu pracy wychowawczej. Zaskoczył mnie któregoś wieczoru sensacyjny reportaż w I programie Dziennika TV o “mojej” szkole /byłem już emerytem/ i wyczynach sztubaków. Okazało się. że w uczniowskim sklepiku zlokalizowanym przy stołówce - o pięknej nazwie “Czerwony Kapturek”, ozdobionym pięknymi freskami Zygmunta Wydrycha - rozkwita handel narkotykami. Prowadzony uprzednio przez samych uczniów sklepik ze słodyczami został sprywatyzowany, a właściciel znalazł dodatkowe źródło dochodów. Zrobiło mi się smutno : zbrukano ideę, sponiewierano cenne wartości, zniszczono zaufanie, sprawiono zawód ambitnym wychowankom, splugawiono honor znanej w kraju placówki oświatowej.Już nic nie mogło być takie jak dawniej. Strata niepowetowana.

Zatroskani rodzice nie kryli rozczarowania w przypadkowych spotkaniach i krótkich rozmowach. To od nich dowiedziałem się o przydomku “małpi gaj”, którym sztubacy “ochrzcili” swoją lubianą kiedyś placówkę oświatową. Nie rozszerzam tematu. Nie kryję rozczarowania i bólu, bo dorobek wielu lat pracy i życia został wdeptany w błoto. Na szczęście wszystko jest nowe : mądra i życzliwa pani dyrektor, oddana nieco starszym od poprzedniej społeczności uczniowskiej gimnazjalistom, odnowione wnętrze budynku i otoczenie łącznie z nowym boiskiem, nowi nauczyciele, nowe porządki, nowy styl pracy, nowe ambicje.

Czasem bywam w swojej starej szkole, która stała się dużą częścią mojego długiego życia.Wyziębiły się wraz z wiekiem moje dawne ciepłe, a może nawet gorące uczucia. Nie kocha się martwego gmachu, ale żywych ludzi tworzących w nim wieloraką codzienność. Tych ludzi można pokochać za kreatywność, ofiarność, miłość i szacunek dla dorastających i wchodzących w dojrzałe życie sztubaków. Tacy są prawdziwi nauczyciele rozumiejący swoje powołanie. Oni godnie zastąpili nasze pokolenie w sztafecie życia i przemijania.

Życzę im wielu sukcesów, radości i wdzięczności wychowanków.

Być twórczym nauczycielem - to brzmi dumnie.