piątek, 17 października 2014

KILKA UWAG O INTERPELACJACH RADNEGO /Część I/


Tylko z pozoru tradycyjny punkt obrad każdej sesji Rady Miasta w Bolesławcu : interpelacje - wnioski - zapytania należy do mało znaczących. Dotyczy on nie tylko doraźnych interwencji i spostrzeżeń rajców, ale też spraw zapomnianych, zaniedbanych, ciekawych i ważnych. Mam spore doświadczenie z tego zakresu, ale ograniczę się tylko do kilku przykładów spraw załatwionych pozytywnie lub negatywnie spośród ponad 60 zgłoszonych na forum publicznym uwag w toku trwania bieżącej kadencji Rady.

Jako radny II kadencji i ówczesny członek Zarządu Miasta /przed 14 laty .../ zgłosiłem wniosek o nadanie jednej z ulic miasta imienia MIECZYSŁAWA ŻOŁĄDZIA, zasłużonego artysty plastyka, znanego także poza lokalnym środowiskiem rzeźbiarza, architekta, grafika, stolarza artystycznego, konserwatora zabytków, a nawet … reżysera sztuk teatralnych wg. własnych tekstów i scenografii, który zmarł w 1996 roku. Mieszkał w Bolesławcu przez wiele lat, tutaj rozkwitł jego talent artystyczny, a swoje dzieła tworzył także m.in. w Jeleniej Górze, Lwówku, Grodźcu /uratował przed ruiną i częściowo własnoręcznie odremontował monumentalną historyczną budowlę - zamek obronny na szczycie bazaltowego powulkanicznego kopca/, obrazy związane ze sztuką sakralną pozostawił po sobie w kilkunastu kościołach Dolnego Śląska. Wniosek zyskał akceptację radnych, ale nie doczekał się realizacji. 

Trauma po śmierci ukochanej żony wyłączyła mnie z ubiegania się o mandat radnego i z życia społecznego w środowisku przez trzy kolejne kadencje. Z marszu - bez banerów, plakatów, szaleńczej propagandy wizualnej, bez rytuału wojen podjazdowych i brudnych anonimów - wygrałem rywalizację z wieloma “pewniakami” . Zostałem radnym któryś raz z rzędu, jak zawsze niezależnym, skupionym w działaniu na sprawach lokalnej wspólnoty.

Już na początku kadencji powróciłem w interpelacji do nazwania ulicy imieniem Mieczysława Żołądzia. Poszerzyłem pierwotną propozycję o rozwiązania alternatywne : jeśli nie nazwa ulicy /chociaż mamy w mieście dziwne i nic nie znaczące nazwy, np. ul. Śluzowa czy 10 Marca/, to nazwanie imieniem mistrza pędzla i palety czy rzeźbiarskiego dłuta reprezentacyjnej SALI ŚLUBÓW w Ratuszu, którą sam zaprojektował i ozdobił trwałymi ściennymi freskami i okiennymi witrażami, a sąsiednie pomieszczenie także galerią portretów historycznych władców, wizerunkami Orłów na przestrzeni dziejów i innymi akcentami historycznymi. Kolejna możliwość godnego uczczenia pamięci zasłużonego dla miasta człowieka to umieszczenie PAMIĄTKOWEJ TABLICY na murze kamienicy przy tzw. Bramie Piastowskiej, którą zdobią powiększone kompozycje przestrzenne dawnych pieczęci miejskich, zaprojektowane i wykonane przez zmarłego artystę. W tej kamienicy mieszka do dzisiaj jego żona i rodzina.

Wrocławskie “Ossolineum” opóźnia się z przygotowaniem i wydaniem okolicznościowego albumu z reprodukcjami dzieł bolesławieckiego twórcy. Warto zatem - bo to najwyższa pora - zdobyć się na dodatkowy wysiłek i godnie uczcić jego pamięć, o co bezskutecznie zabiegałem już w dość odległej przeszłości.

Kończy się kadencja Rady Miasta, a ulicy im. Mieczysława Żołądzia wciąż nie ma. Pozwolę sobie na przybliżenie czytającym dwóch dokumentów akceptujących interpelację i tajemnicze “zdjęcie” z porządku obrad gotowej do przegłosowania uchwały w tej sprawie. Cuda zdarzają się także w Bolesławcu, o czym za chwilę napiszę w komentarzu.

7 lutego 2011 roku otrzymuję sympatyczny list podpisany przez I Zastępcę Prezydenta Miasta, którego fragment cytuję :

“Odpowiadając na Pana interpelację w sprawie uczczenia pamięci zasłużonego dla Bolesławca artysty plastyka Pana Mieczysława Żołądzia informuję, że z aprobatą przyjmuję Pana inicjatywę”.

/ … /Skan dokumentu w załączeniu.

Dnia 02.06.2011 r. gotowy jest druk Uchwały Rady Miasta “w sprawie nadania nazwy ulicy na terenie miasta Bolesławiec”.

Po wyszczególnieniu podstawy prawnej w p. 1 sformułowano zapis:

“Nowo utworzonej ulicy /drodze wewnętrznej/ położonej w południowo - wschodniej części miasta, stanowiącej działkę nr 564 o pow. około 0,2060 ha /.../ Bolesławiec - 13 nadaje się nazwę “ulica Mieczysława Żołądzia”.

P.2.Przebieg i granice ulicy wymienionej w ust.1 oznaczone są na mapie stanowiącej załącznik do niniejszej uchwały.” /.../

Załączam także skan uzasadnienia uchwały - w oryginalnym dokumencie. Miałbym prawo do pełnej satysfakcji osobistej, gdyby nie tajemnicze kulisy tej sprawy, o których nikt mnie nie poinformował ani wcześniej, ani później. Cóż - daleko nam do manier Wersalu …

Pada wniosek o zdjęcie z porządku obrad sesji Rady Miasta uchwały poprzednio zaakceptowanej przez wszystkie komisje. Tylko ja głosuję przeciw. ‘Nec Herkules contra plures” - jak głosili starożytni Rzymianie. Dopowiem więcej - już od siebie. Mściwość jest cechą ludzi prymitywnych i złych. Nie wiem, komu porywczy artysta nastąpił na odcisk, tylko domyślam się intencji wysokiego sądu, tym razem omylnego i zaściankowego.Wyrok dotyczył tym razem poglądów, a nie zasług. W cywilizowanym świecie obowiązuje zupełnie inna metodologia oceny zjawisk społecznych i osobowości jednostki, człowieka. Mamy prawo różnić się między sobą. Nie tylko w zakresie statusu majątkowego. Trzeba szanować psychiczną odrębność człowieka.Wielcy artyści też popełniali błędy, nawet jeśli w portretowanych postaciach apoteozowali ludzi miernych czy niesympatycznych. To specyficzny przywilej ich autonomicznego talentu i niezależności w mysleniu.

A Bolesławiec nadal nie ma ulicy imienia Mieczysława Żołądzia. Jesteśmy na szczęście w Europie. Demokratycznej Europie. Może w następnej kadencji Rady Miasta - już beze mnie - któryś z rajców powtórzy moją interpelację z pełnym skutkiem? Tego życzę mieszkańcom pięknego i dumnego nadbobrzańskiego grodu.

Kolejny wniosek dotyczył nazwania reprezentacyjnej SALI RAJCÓW miejskiego Ratusza w Bolesławcu /ta nazwa to mój pomysł z II kadencji rady/ imieniem urodzonego tutaj wybitnego niemieckiego poety i polskiego dyplomaty MARCINA OPITZA /1597 - 1639/. Byłoby to zarazem symboliczne podkreślenie partnerskich więzi naszego miasta z Siegburgiem /RFN/ w XX rocznicę podpisania umowy o współpracy /jubileusz wypadał w roku 2012/ i wyeksponowanie uniwersalnych wartości kultury, która nie uznaje granic w zjednoczonej Europie. Bolesławiecki poeta stworzył podstawy niemieckiego języka literackiego i co dla nas szczególnie interesujące, ważne i istotne - na długie lata związał swoje losy z Polską jako dyplomata w służbie jedynego polskiego “morskiego” króla Władysława IV Wazy.

Ten ostatni fakt - związków wybitnego poety z morzem - spowodował wzniesienie na posesji byłej “morskiej” szkoły nr 8 okazałego pomnika ku jego czci jako oryginalnej inicjatywy szkolnej społeczności. Kompozycja została zbudowana z dwu fragmentów oryginalnych greckich kolumn z białego marmuru zwieńczonych miniaturą wykutego w miedzi średniowiecznego żaglowca /dar Zakładów Górniczych “Konrad”, dzieło pracownika kopalni p. Jana Siarkowskiego/ oraz okrętowej kotwicy i granitowych głazów narzutowych. Mimo upływu czasu pomnik na posesji dzisiejszego Gimnazjum Nr 3 zachował się niemal w pierwotnej postaci - z wyjątkiem zaginionego lub zniszczonego żaglowca.

Przed zakończeniem II wojny światowej istniał w naszym mieście inny pomnik Marcina Opitza, eksponowany na starych pocztówkach.

Sugerowałem przyjęcie następujących wniosków. Nazwanie SALI RAJCÓW imieniem MARCINA OPITZA, co służyłoby symbolicznie dalszemu zbliżeniu i ożywieniu współpracy polsko - niemieckiej na szczeblu miast partnerskich, ale również w szerszym wymiarze regionalnym. Poetyckie przesłanie stanowiłoby symboliczny nakaz dla rajców, aby w tym miejscu mówić pięknie i mądrze - nawet przy różnicy poglądów. Akt nadania sali imienia można było połączyć z powtórnym - oficjalnym - odsłonięciem odrestaurowanego pomnika Marcina Opitza przy Gimnazjum Nr 3 - wzbogaconego o okolicznościową tablicę pamiątkową. Udział gości z innych miast partnerskich nadałby imprezie rangę międzynarodową jako oryginalna forma promocji Bolesławca w Europie.

Pomysł nie został przyjęty do realizacji, a szkoda.

Opiszę los jeszcze jednej niespełnionej, praktycznie bezkosztowej inwestycji w kulturę i dekorację miasta. Interpelacja miała swoją wagę i rangę głównie z punktu widzenia symboliki i estetyki miasta, gdyż Bolesławiec posiada największą i najcięższą w kraju KOTWICE OKRĘTOWĄ wagi ponad 10 ton, która stanowi główny akcent kompozycji pomnikowej poświęconej “LUDZIOM MORZA” /treść tablicy pamiątkowej na kamiennym obelisku stojącym obok kotwicy/ przy budynku Gimnazjum Nr 3. Lokalizacja pomnika nie ma dziś związku z pracą nowej placówki oświatowej /nasyp ziemny przy końcowej - dobudowanej części gmachu szkoły/. Tymczasem interesująca historia cennego eksponatu zasługuje na pełniejsze wyeksponowanie, gdyż łączy się z “morskim” rozdziałem dziejów miasta, które miało w niezbyt odległej przeszłości nawet swój statek - imiennik m/s “Bolesławiec”.

Kotwica stanowiła element wyposażenia największego polskiego morskiego masowca /tankowca/ o wyporności ponad 100 tysięcy ton i została “zgubiona” /zerwała się z łańcucha/ przy zacumowaniu u wejścia do portu w Świnoujściu. Patronat nad kolosem okrętowym m/s “Karkonosze” sprawowało miasto Jelenia Góra jako naturalna stolica gór Karkonosze. Olbrzymią kotwicę zlokalizowali w akwenie i nie bez trudu wyłowili płetwonurkowie z miejscowego garnizonu Marynarki Wojennej, ale przeznaczyli ją nie dla miasta - imiennika statku, ale dla “morskiej” szkoły Nr 8 i dla “najbardziej morskiego miasta w głębi lądu”, jakim w owym czasie był Bolesławiec. Pominę inne szczegółowe i nader ciekawe fakty z tym związane, można je odnaleźć w kronikach szkolnych i notatkach prasowych. Przykładowo - miasto nie miało odpowiedniej wielkości dźwigu dla wyładowania kotwicy i ustawienia jej w odpowiednim miejscu, dopiero radziecki garnizon wojskowy w Trzebieniu przyszedł z pomocą, długo szukaliśmy odpowiedniego bloku skalnego granitu dla utworzenia kompozycji pomnikowej, znaleźliśmy wreszcie czarny sjenit na tablicę pamiątkową, wykonaliśmy ze stali nierdzewnej dekoracyjne nakrętki itp, Wszystko bezpłatnie, wszystko stanowiło dar serca i odruch dobrej woli licznych darczyńców, bezinteresownych sponsorów. Mieliśmy tę satysfakcję, że imponujący urodą i rozmiarami pomnik poświęcony Ludziom Morza odsłaniał autentyczny Człowiek Morza - Kapitan Ż. W. Tadeusz Kalicki.

Po wizji lokalnej radnych, członków Komisji Oświaty, Kultury i Nauki na budowie Parku Wodnego /dzisiejszy kompleks kąpielowy “Orka”/ wszyscy byli zgodni, że przy krytej pływalni jest najlepsze miejsce dla przeniesienia kotwicy - pomnika jako symbolu wody, morza, historii fascynacji edukacją morską w naszym mieście. Byłaby to jeszcze jedna z ciekawostek i atrakcji naszego grodu nad Bobrem, pod warunkiem starannego zagospodarowania tego niecodziennego zabytku w otoczeniu imponującego nowoczesnością ośrodka wodnego.

Czy coś się zmieniło od czasu złożenia interpelacji? Tak, została doszczętnie zniszczona tablica pamiątkowa z pięknym i godnym napisem wykutym w kamieniu : LUDZIOM MORZA. Czy rzeczywiście trzeba wymazać z ludzkiej pamięci długoletni epizod związków z morzem naszego miasta? Boli mnie postawienie takiego pytania.

Paweł Śliwko

piątek, 10 października 2014

POMNIK DZIECIOM WOJNY

To nie jest pomnik żołnierskiej chwały, chociaż odsłaniany w 75 lat po wybuchu krwawej, okrutnej II wojny światowej.
To zaklęty w kamieniu przejmujący krzyk bezsilnej rozpaczy setek tysięcy bezbronnych dzieci polskich i całej Europy skazanych na los niewolników w XX wieku pod hasłem robót przymusowych w III Rzeszy niemieckiej. Dzieci wydartych przemocą z ramion matek i ojców, skazanych na wynarodowienie albo zagładę w imię szaleńczych celów nazistów. Także całe rodziny polskich patriotów były skazane na okrutny los wegetacji w głodzie i chłodzie  na nieludzkiej niemieckiej ziemi przesiąkniętej nienawiścią do niższej rasy, do której zakwalifikowano nas, Polaków,
Byłem dzieckiem wojny, chociaż tego pojęcia nie znalazłem w Wielkiej Encyklopedii Powsszechnej PWN. W pamiętnym roku 1942 jechałem przez kilkanaście dni w tzw, bydlęcym wagonie do Prus Wschodnich na długą głodówkę i rozstanie z połową rodziny. Nie wytrzymał okrutnej gehenny młodszy brat, zmarł w zarządzonej ucieczce przed nacierającym od wschodu frontem. Nie odnalazłem nigdy miejsca jego pochówku. Żandarmi zabrali ojca na prowizoryczny posterunek. Już do nas nie wrócił i nie znam jego dalszego losu, mimo poszukiwania przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Czy to tylko jednostkowy przykład doznanych krzywd? Nic bardziej błędnego.
W Niemczech czekała nas ciężka katorżnicza praca od świtu do nocy u bauera Dawida Penschucka w wielkim gospodarstwie rolnym. Nas - to znaczy także dzieci. Wiosną przebieraliśmy zmarznięte ziemniaki z wielkich kopców, zimą zwoziliśmy grube gałęzie z drzew i pnie przeznaczone na opał, piłowaliśmy je i rąbaliśmy ciężkimi siekierami, latem pasłem wielkie i krnąbrne konie pociągowe. Byliśmy zawsze głodni i cierpieliśmy na choroby układu pokarmowego. Codzienne menu - to zupa z brukwi, lebiody, a nawet młodej pokrzywy. Osolona
nadawała się do jedzenia.Podobnie jak ziemniaki z odrobiną zsiadłego mleka. Wiecznie brakowało chleba, czarnego, podobno pieczonego z dodatkiem do mąki trocin. Pamiętaliśmy jeszcze smak polskich chlebowych sucharów, które wieźliśmy w lnianych woreczkach do Prus Wschodnich, twardych jak kamień, ale po zamoczeniu w wodzie pachnących Ojczyzną.   Smacznych, za którymi tęskniliśmy do końca wojny. Ponad 3 lata na  wrogiej obczyźnie.
Mieszkaliśmy w drewnianych, podszytych wiatrem barakach. Szpary w ścianach rodzice uszczelniali mchem i słomą. Zima oznaczała pasmo chorób i wycieńczenia. Nie widzieliśmy lekarza czy nawet pielęgniarki. Słabsze dzieci po prostu umierały. Nikt nie słyszał o szkole dla dzieci - niewolników. Kiedy skończyła się  wojna - miałem 10 lat i nie umiałem ani czytać, ani pisać. Z trudem nadrabiałem stracony czas życia. A Janusz Korczak - wielki znawca i przyjaciel dzieci - tak mądrze i pięknie pisał w swoich książkach:
‘Bez pogodnego, pełnego dzieciństwa życie dorosłe staje się kalekie”.
Nam brutalnie, przemocą zabrano dzieciństwo, wojna zdeptała prawo do miłości i radości, wykoślawiła dziecięce pełne człowieczeństwo. Jeszcze nikt nie opisał wyczerpująco kilkuletniej katorgi setek tysięcy dzieci - niewolników w XX-wiecznej, cywilizowanej Europie. Ten bolesny rozdział dziejów wypadł z kroniki Europy. To  nie zmowa milczenia,  ale  niewiarygodna wręcz trudność przekazania  bezkresu dziecięcego cierpienia  i płaczu, które nie znajdują nazwy w ludzkiej  mowie i pojedyńczych słowach. A przecież trzeba o tym pamiętać nawet po przebaczeniu zbrodni w zgodzie z chrześcijańską etyką. Ta kompozycja pomnikowa nie jest wezwaniem do nienawiści, jest przypomnieniem smutnej prawdy o tragedii wojny, która i dzisiaj zbliża się do granic starej i zadufanej w swoim bezpieczeństwie Europy.
Cytowany Janusz Korczak wypowiedział i taką złotą myśl, która stanowiła motto pracy pedagogicznej szkoły, którą kierowałem w Bolesławcu przez wiele lat.
“Dziecko to pełny człowiek, tylko bardziej bezbronny”.
Bolesławieccy uczniowie byli znani w świecie ze swoich mądrych pokojowych inicjatyw. W Międzynarodowym Roku Dziecka wysłali apel do ONZ z wołaniem o trwały pokój na kuli ziemskiej, na który odpowiedział ówczesny Sekretarz Generalny ONZ Kurt Waldheim w serdecznym liście do szkoły. Na wniosek bolesławieckiej młodzieży ten wielki mąż stanu został odznaczony słynnym i jedynym w świecie “Orderem Uśmiechu”, korespondował zresztą z tą placówką oświatową, co było sensacją eksponowaną przez wiele gazet na świecie.
Na serdeczny list bolesławieckiej młodzieży odpowiedział też ówczesny Prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan, eksponując rangę pokoju i demokracji i życząc młodym szczęśliwego życia w świecie bez wojen. Przykładów mądrego zaangażowania młodych można przytoczyć wiele i stanowi to optymistyczne przesłanie ku przyszłości. Dajmy dzieciom prawo głosu, możliwość wypowiedzenia się w zgodzie z uchwaloną przez ONZ Deklaracją Praw Dziecka. Kiedy dziecku dzieje się krzywda - cały świat powinien płakać. Bolesławiec był zawsze miastem niezwykłym, wyróżniającym się, przecierał pionierski szlak postępu i zbiorowych ambicji. Ten symboliczny obelisk jest nawiązaniem do martyrologicznej przeszłości, ale też apelem i wezwaniem do patriotycznej reflleksji, do obywatelskiego zaangażowania w tworzenie nowej  rzeczywistości ojczystego kraju.
Czasy się zmieniają. 75 lat po wybuchu II wojny światowej w niemieckim parlamencie przemawiał polski Prezydent Bronisław Komorowski. To wiele  mówiący symbol pojednania i przebaczenia, ale nie zapomnienia bolesnej prawdy o przeszłości. Ten pomnik również o tym zaświadcza. To ostrzeżenie - nigdy więcej wojny.
Niech nad naszą piękną Ojczyzną - Polską - zawsze świeci słońce, słońce wolności, nadziei, słońce - symbol miłości i twórczej ludzkiej pracy.
A skromny obelisk - ten znak narodowej ludzkiej pamięci o martyrologii pokolenia dzieci wojny  niech będzie małym uzupełnieniem historycznej wiedzy o losach ludzi, którym wojna zabrała prawo do radosnego, pełnego dzieciństwa.
Ziemia - upodlona wojną - zawsze rodzi gorzkie owoce i bezmiar bólu. Jeszcze raz powtórzę to ważne zdanie : n i g d y   w i ę c e j     w o j  n  y .
---oooo0oooo--
    
/ Moje wystąpienie na uroczystości odsłonięcia pomnika DZIECI WOJNY w Bolesławcu dnia 18 września 2014 roku/.

Komentarz autorski.PAMIĘĆ ZAKLĘTA W KAMIENIU.
Całe dojrzałe życie i pracę pedagogiczną w szkolnictwie poświęciłem edukacji patriotycznej i modelowaniu postaw obywatelskich młodego pokolenia Polaków. Wzorem Janusza Korczaka usiłowałem wyzwolić w dziecięcym życiu uczniów wszystkie barwy tęczy, zrekompensować uczuciem całą siermiężność powojennego losu sierot i półsierot, do których sam również należałem. Świadomie eliminowałem z zakątków pamięci przeżyty czas pogardy, strachu, przemocy, zniewolenia, zezwierzęcenia etyki i obyczajów, które pozostawia po sobie smuga cienia wojny. Kiedy dziś o wojnie mówią złotouści kaznodzieje, którzy nie przeżyli jej grozy i okrucieństwa - w głębi duszy budzi się protest i sprzeciw. Trzeba uhonorowac w książkowym tekście prawdę, obnażyć autopsję, co jest nawet po latach szczególnie bolesnym zabiegiem. Prawdę o cierpieniu, strachu, śmierci, bolesnych rozstaniach, przemocy, autentycznym niewolnictwie. Żeby żaden wnuk nie powiedział ; - Dziadek, koloryzujesz i fantazjujesz …
Nie ma w tym tekście próby szukania sławy i zasług, nie ma słowa o bohaterstwie. Nie byliśmy bohaterami, bo i wiek nie ten i możliwości buntu - źadne, żadnych praw wolnego człowieka, bo zdeptał je ciemiężca. Mieliśmy jedynie prawo do cierpienia i umierania. “Ludzie ludziom zgotowali ten los …” - jak napisała w swojej książce znana pisarka. Katorżnicza praca rujnowała zdrowie i organizm małych dzieci, niweczyła wątłą nić życia i trwania. Nikt nie myślał o barykadach i walce.
To była autentyczna zbrodnia przeciw ludzkości, którą rozliczyć może tylko sprawiedliwy Demiurg, Stwórca.
Dawno zneutralizowały się i zagasły w nas pokłady złych myśli, mściwości - jeśli w ogóle w nas były. Ktoś wypowiedział mądre zdanie:
“Cóż z tego, że czerpiesz z życia pełnymi garściami, kiedy to co najcenniejsze przecieka ci między palcami …” W rozbitych, zdeformowanych wojną sierocych rodzinach nie dało się czerpać z życia pełnymi garściami, bo tkwiło w nich pokolenie bezbronnych i okrutnie skrzywdzonych dzieci wojny z bagażem tragicznego losu i życiowego doświadczenia. Pokolenie bez dzieciństwa, utopione w oceanie łez, bojące się nieznanego jutra.

A przecież szukaliśmy miłości, ciepła domowego ogniska. Chcieliśmy być normalni, żyć normalnie, tworzyć normalne kochające rodziny. Moja żona /zmarła przed 14 laty/ nie znała swoich rodziców zamordowanych przez Ukraińców na Rzeszowszczyźnie. Też tragiczne dziecko wojny, boleśnie skrzywdzone przez okrutny los. Przeżyliśmy razem we wspólnym domowym gnieździe prawie 44 piękne, niezapomniane lata. Wypełnione po brzegi pracą i miłością. Na przekór losowi. Samodzielnie, w trudzie i znoju. Szczęśliwi do końca.
Nie zawsze udawało się nam podążać za swoimi marzeniami, chociaż człowiek jest stworzony do modelowania rzeczy pięknych i wielkich, do pozostawienia po sobie trwałego śladu. Pozostaną po nas synowie i wnuczęta, oni pomnożą - być może - trud i dorobek naszego życia w zwielokrotnionym wymiarze. I to byłby cenny laur w rodowej biografii.
Na festiwalu piosenki w Sopocie rosyjska artystka /wokalistka/ Miansarowa śpiewała piękną piosenkę o życiu- “Puść wsiegda budziet-sołnce”/Niech zawsze będzie słońce/. Dziś świeci już jasne słońce nad polską ziemią, błękitnieje niebo, matki pochylają się nad kołyskami dzieci, ojcowie czują się bezpieczni. Pogodne dzieciństwo stało się codziennym przywilejem.
Mojemu pokoleniu dzieci wojny tego zabrakło. I to bardzo boli nawet na ostatnim etapie krętej ścieżki losu.
Paweł Śliwko
PS. Redaktorka lokalnej TV “Azart-Sat” opracowała wzruszający reportaż z tego niecodziennego wydarzenia, trafnie i bardzo inteligentnie rozszyfrowując istotę problemu złożonego w swojej wewnętrznej strukturze poznawczej i polityczno - społecznej. Wioletta Juchaniuk nie  pierwszy raz ukazała swój mistrzowski profesjonalizm i dzienikarski talent na przekór urzędowej sztampie i tzw, jedynej słusznej racji. Za to składam autorce wyrazy pełnego uznania i szacunku jako były długoletni prasowy dziennikarz. Nie wnikam w szczegóły, bo to już przebrzmiała historia, jedna z piękniejszych i smutniejszych - z racji tematu - kart w  dziejach naszego miasta.Dodam jednak kilka luźnych uwag do tematu, bo ma on swoje “drugie dno” i wymaga drobnego uzupełnienia.
Na sesji Rady Miasta zgłosiłem interpelację w sprawie budowy pomnika “Dzieci Wojny” w innej postaci słownej treści. Konkretnie - był to projekt wykorzystania stojącego przy murach obronnych ul. Kosiby dużego granitowego kamienia wśród zagospodarowanych roślinnych skwerów /zieleńców/ dla umieszczenia na nim czarnej granitowej tablicy pamiątkowej z krótkim cytatem Janusza Korczaka :”Dziecko to pełny człowiek, tylko bardziej bezbronny” oraz merytorycznym tekstem :
“DZIECIOM WOJNY - TRAGICZNYM NIEWOLNIKOM III RZESZY NIEMIECKIEJ NA ROBOTACH PRZYMUSOWYCH. Mieszkańcy Bolesławca”. Kwiecień 2014 r.
Ze wzgłędu na dobrosąsiedzkie stosunki z Niemcami lokalne władze samorządowe zrezygnowały z pełnej prawdy historycznej na rzecz wiedzy uogólnionej bez wykazania imiennie sprawców tragedii narodowej nie tylko Polaków. Nie jestem germanofobem, rachunku moich osobistych krzywd nie da się wyrównać, przeżyłem już boleśnie upokorzenie jakim było utworzenie Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie i wypłacenie symbolicznej jałmużny przez bogate państwo niemieckie setkom tysięcy żyjących jeszcze - nierzadko w skrajnej biedzie - dziś już bardzo starych i schorowanych byłych “dzieci wojny” deportowanych do robót przymusowych w III Rzeszy. Może przesadziłem z ilością osób “uszczęśliwionych” markową jałmużną , nie wiem. Za trzy lata niewoli - głodu, chłodu i codziennego ocierania się o śmierć - trzy tysiące złotych z drobnymi groszami, za krótszy pobyt nawet tylko kilkaset złotych. Kpina, nieporozumienie, niewiedza - nie umiem nazwać tej decyzji, międzynarodowego porozumienia.
Wstydzę się szerzej komentować ten bolesny i smutny temat uwłaczający godności Polaka i obywatela wspólnej Europy.
A mimo wszystko dziś nie noszę w piersi złych uczuć, wołam jedynie o prawdę i modlę się o nią w kościele. Może nasze prawnuki dopiszą kilka nowych zdań na pomniku. Z pominięciem współczesnych emocji i różnicy zdań. Ja swoje credo wyłożyłem młodzieży w toku wystąpienia przed odsłonięciem pomnikowej kompozycji. Rzetelnie, prawdziwie, bez cienia fałszu czy przesady. Tak było. Niestety.
A na kamiennym obelisku utrwalony na pamiątkowej tablicy napis brzmi :
“DZIECIOM - BEZBRONNYM OFIAROM WOJEN”.