To są stare wspomnienia sięgające połowy ubiegłego wieku, kiedy wydawało się nam w ojczystym kraju, że Polska powinna stać się potęgą morską z uwagi na dostęp do Bałtyku na przestrzeni kilkuset kilometrów. Wyobraźnia podpowiadała rozwój floty i królowanie biało-czerwonej bandery na wszystkich oceanach świata. Imponowało to zwłaszcza młodzieży, która z lądowego Bolesławca wędrowała często na letni wypoczynek nad polskim morzem. Stąd już tylko krok do fascynacji wielką wodą i tęsknota za morskimi przygodami.
Odrębną kwestią są problemy
szkolnych mecenasów i sponsorów, donatorów, przyjaciół i ludzi wielkiego
serca,którzy nieśli szkole pomoc na co dzień nierzadko z własnej inicjatywy,
zawsze bezinteresownie.Stanowi to swoisty fenomen,jest czymś pięknym i niepowtarzalnym.
Wszelkie rekordy pod tym względem należą do Teofila Grydyka, marynarza (drugiego oficera na
statkach handlowych Polskich Linii Oceanicznych) i społecznika, człowieka o
otwartej słowiańskiej duszy.
O skali jego emocjonalnej
wrażliwości niech świadczy fakt, że ufundował uczennicy, sierocie z tutejszego
Domu Dziecka książeczkę mieszkaniową i regularnie wpłacał kolejne raty
pieniężne. Innemu dziecku ofiarował rower w nagrodę za dobrą naukę, do szkoły
przywiózł z wielu rejsów morskich kilka tysięcy sztuk muszli zbieranych
własnoręcznie na plażach oceanicznych wokół Afryki, Azji, Ameryki i Australii.
Zdobył dla nas lampę pokładową z jachtu ‘Opty’ Leonida Teligi, na którym polski
żeglarz samotnie opłynął kulę ziemską. Innym razem przywiózł do zbiorów szkolnych
oryginalny mundur amerykańskiego komandosa z Kuwejtu,który wyzwalała armia USA
spod okupacji irackiej. Olbrzymie spreparowane kraby, homary, langusty i setki
okazów fauny i flory morskiej płynęły do nas szerokim strumieniem. Czasem była
to maska afrykańskiego szamana, bojowa włócznia wojownika, wydobyta z piasku
plaży metrowej średnicy muszla grożnego małża, która zamykała się na stopie
czarnego rybaka, kiedy na nią nieostrożnie nastąpił. Wielu tubylców z wybrzeża
Czarnego Lądu chodzi o kulach po spotkaniu z zakopanym w piasku potworem.
Mieliśmy w zbiorach szkolnego
Muzeum Morskiego kilka egzemplarzy szczęk ryb pił, groźnych morskich
drapieżników, rybę zwaną diabłem morskim. nie mniej groźną taszę i inne
oceaniczne dziwolągi, które mogły dzieci podziwiać każdego dnia do woli, bo nic
nie było zamknięte po kluczem. Mali przewodnicy z niekłamaną dumą i
zaskakującym profesjonalizmem oprowadzali gości po klasach-muzeach, imponując
własną wiedzą i osobistym zaangażowaniem. Uczniowie mieli pełną świadomość, że
szkoła i jej przebogate zbiory to ich własność i oni sami ponoszą za to
odpowiedzialność. Nie zdarzyło się by jakiś eksponat zaginął bądź celowo został
zniszczony. Bajeczne kompozycje zbioru raf koralowych kusiły swoją fantastyczną
urodą, ale i one ocalały.
Jedyny przypadek kradzieży
dotyczył marynarskiego kordzika oficerskiego, który otrzymałem z rąk admirała
Piotra Kołodziejczyka (na pokładzie ORP “Błyskawica” z dedykacją dla szkoły,
która jako pierwsza w kraju otrzymała to zaszczytne wyróżnienie. Po nas kilka
lat później ten zaszczyt spotkał jeszcze liceum ze Szczecina). To również
zasługa naszego wspaniałego przyjaciela Teofila Grydyka.
Ten niecodzienny moment w
biografii szkoły opiszę nieco szerzej, chociaż dokumentacja filmowa i wywiad ze
mną trafiły do głównego Dziennika 1 programu ogólnopolskiej
telewizji. Uroczystość na pokładzie okrętu-muzeum była dla mnie zupełnym
zaskoczeniem. Podobnie rozmowa z dziennikarzami przeprowadzona na zasadzie
pełnej improwizacji. W tym czasie przebywaliśmy w Gdyni z 30-osobową grupą
młodzieży na zaproszenie zaprzyjaźnionej szkoły sportowej. To była długoletnia
sprawdzona w praktyce tradycja-uczniowie gościli w rodzinach swoich kolegów, ja
nocowałem w mieszkaniu mojego przyjaciela Teofila.
Wczesnym rankiem pobudka i
zaskakująca informacja o zwiedzaniu słynnego okrętu-muzeum zacumowanym przy
gdyńskim nabrzeżu. Wchodzimy na pokład żelaznego kolosa, a tu kolejna
niespodzianka. Wita nas dowódca jednostki pływającej, a po chwili spotykamy się
z dowódcą polskiej floty i Ministrem Obrony Narodowej admirałem Piotrem
Kołodziejczykiem, który wręcza mi Honorowy Kord Oficerski z okolicznościową
dedykacją dla szkoły nr 8 w Bolesławcu w uznaniu zasług dla wychowania
morskiego i patriotycznego młodzieży. Trudno opisać naszą radość i dumę,bo to
przecież pierwszy przypadek w historii polskiej oświaty, kiedy prowincjonalna
placówka oświatowa z głębi lądu otrzymuje najwyższy laur z rąk admirała, który
później znajdzie czas na odwiedziny w ‘morskiej’ szkole i wypowie publicznie
opinię o mojej pracy w lapidarnym skrócie myślowym: "nadajemy na tej samej fali" …
Nie będę przytaczał innych
cytatów-komplementów ani długiej prywatno-służbowej konferencji. Zachowałem
tylko kilka z tych listów pozostawiając resztę w szkole, a szkoda,bo po latach
już ich nie odnalazłem. Wspomnę jedynie o poźegnalnym liście admirała, kiedy
odchodziłem na emeryturę, co stanowi swoiste curiosum, niepowtarzalny gest
świadczący o wysokim poziomie kultury i osobistej wrażliwości człowieka
wielkiego formatu, jakim był Minister Piotr Kołodziejczyk. Wraz z listem
otrzymałem pamiątkowy obraz batalistyczny, dziś dumę mojej prywatnej galerii
domowej. A źe maluję sam obrazy-ten piękny dar ma wyjątkową wartość emocjonalną
i symboliczną. Dziękuję serdecznie drogi Panie Ministrze.Moi resortowi
przełożeni wielokrotnie odwiedzali moją szkołę, ale nie byli tak hojni i życzliwi jak Pan. Dodam jeszcze jeden
niewiarygodny wręcz wątek do tego opisu wzajemnych przyjaznych relacji z
resortem obrony, a ściślej z poziomem ludzkiej życzliwości naszego wielkiego
mecenasa, patrioty i żołnierza w stopniu admirała. Potwierdza to uznaną
powszechnie tezę, że ludzie morza są życzliwi i otwarci, mądrzy i
odpowiedzialni, zawsze działający pro publico bono.
Któregoś dnia zaskakuje nas
wiadomość ze stolicy: Minister Obrony Narodowej zaprasza do Warszawy 40-osobową
delegację nauczycieli i uczniów na obchody Święta Niepodległości 11 listopada
wysyłając po nas rządowy samolot do Wrocławia. Transport do stolicy Dolnego
Śląska ma zapewnić wojsko. Zaskoczenie absolutne, wybuch radości i trudna
decyzja kogo wybrać. Żeby usatysfakcjonować wszystkich zasłużonych
nauczycieli, a tacy i tylko tacy pracowali w mojej szkole, to trzeba byłoby
mieć chyba ‘Boeinga’ a nie Jaka-40. Nie kaprysiliśmy jednak, bo ten dar spadł
przecież prosto z nieba i wznieśliśmy się w niebo pierwszy raz w życiu lecąc
rządowym samolotem.W gmachu MON czekało
nas uroczyste powitanie i wymiana symbolicznych upominków-od nas
tradycyjnych, ręcznie malowanych olbrzymich wazonów ceramicznych i kwiatów.
Wojskowi obdarowali nas albumami z reprodukcjami obrazów batalistycznych i
innymi gadżetami. Na wspólną uroczystą kolację zaproszony został przez
gospodarza także minister Edukacji Narodowej prof. Henryk Samsonowicz, co
podnosiło wartość i rangę wydarzenia, Rozmawialiśmy o szkolnej edukacji i
potrzebie unowocześnienia pracy dydaktyczno-wychowawczej współczesnej polskiej
szkoły. Minister Kołodziejczyk ciepło wspominał swój pobyt i gościnę w
Bolesławcu.
Wcześniej tego dnia zwiedzaliśmy
Warszawę. Byliśmy na Zamku, a przed Grobem Nieznanego Żołnierza spotkaliśmy
wizytującego to miejsce po remoncie tablic pamiątkowych generała Wojciecha
Jaruzelskiego, późniejszego pierwszego Prezydenta III RP. Przywitał się z
każdym uściskiem dłoni. Rozmawialiśmy kilkanaście minut, wręczyliśmy kolejny
ceramiczny wazon i list gratulacyjny. Zapamiętałem mocny uścisk i ciepło małej
dłoni Pana Prezydenta, powagę wypowiadanych zdań, kulturę języka, żywego słowa.
Dla nas wszystkich było to wyjątkowego wymiaru wydarzenie,o którym nie da się
zapomnieć.
Szkoda, że człowiek wielkiego
formatu, tej miary i klasy jaką prezentował sobą minister Piotr Kołodziejczyk
po słynnym obiedzie drawskim musiał odejść ze swego stanowiska. Darzę go
osobiście najwyższym szacunkiem, uznaniem, podziwem i sympatią. Jestem
szczęśliwy, że mogłem go poznać.
Bezkresne są pokłady ludzkiej życzliwości, dobroci, empatii, bezinteresowności i mądrości. Jeśli moźna
ofiarować dzieciom serce i trwały ślad pozytywnych nowych doświadczeń, które
zakodowane zostają w podświadomości na całe życie. Lot rządowym
samolotem,serdeczne spotkanie z elitą władzy naszego państwa, uroczysta kolacja
z dwoma ministrami RP-takiego precedensu nie było w historii polskiego
szkolnictwa. To gesty piękne i mądre, swoimi skutkami daleko wybiegające w przyszłość,przez
dzieci przeżywane jak realna baśń z krainy tysiąca i jednej nocy, przez
dorosłych - jak wielka przygoda w nauczycielskiej karierze potwierdzająca rangę
ofiarnej, trudnej, ale i pasjonującej pracy zawodowej.To kwestia dobrej woli,
ale i otwartego umysłu, otwartej miłości do ludzi, do dzieci - jak w
testamencie Janusza Korczaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz