czwartek, 3 grudnia 2015

GÓRNICZA SAGA, GÓRNICZE SERCA…

Panta rhei … Wszystko płynie, przemija. Bezpowrotnie przeminęła sława Zakładów Górniczych “Konrad”, którym Bolesławiec zawdzięcza w znacznym stopniu swoją powojenną odbudowę, rozwój, kształt architektoniczny, zamożność i … urodę. Przez wiele lat twarda praca górników decydowała o wartkim rytmie wydarzeń społeczno - gospodarczych, modelowała nawet kształt lokalnej kultury i poziom oświaty. O sympatii i mirze, jakim cieszyła się górnicza brać - nie trzeba nawet pisać, to oczywiste i zrozumiałe. Nic dziwnego : w okresie świetności “Konrada” pracowało tu kilka tysięcy mieszkańców naszego miasta i okolicy. “Czerwone złoto”, ruda miedzi, stanowiła bezcenny surowiec, ważny produkt o znaczeniu strategicznym w czasach zimnej wojny i bezpardonowej rywalizacji światowych mocarstw o panowanie na kuli ziemskiej.

Bolesławiec ma górnicze tradycje sięgające średniowiecza, a ślady złotonośnych sztolni, w których gwarkowie wydobywali okruszyny tego najcenniejszego metalu - można odszukać jeszcze dzisiaj na południe od miasta przy szosie prowadzącej przez Lwówek do Jeleniej Góry. W znanej z historii bitwie z Tatarami pod Legnicą / Henryk Pobożny /, która rozegrała się 9 kwietnia 1241 r. - wzięło udział około 500 górników śląskich kopalń z okolic Złotoryi, Lwówka, Warty Bolesławieckiej i naszego miasta. Prawie nikt z nich nie powrócił : zginęli w walce lub zostali wzięci w jasyr, nieliczni szczęśliwcy dotarli do grodu zmasakrowani i okaleczeni przez zwycięzców, pozostali przy życiu prawdopodobnie trafili nad Morze Kaspijskie i tutaj pracując w niewoli dokonali żywota. W Bolesławcu ustalono nabożeństwo na znak żałoby w kościele św. Mikołaja, patrona górników /dziś za patronkę uznaje się św. Barbarę /.

Byłem kronikarzem dziejów “Konrada” w czasach jego świetności przynajmniej przez ćwierć wieku, współpracując z prasą dolnośląską, głównie z “Gazetą Robotniczą”. Opisywałem tradycje i współczesność, autentycznie zafascynowany mrocznym światem kopalnianych podziemi i twardym zmaganiem człowieka z nieprzyjaznym mu żywiołem. Utrwaliłem / także w postaci książkowej w pracy zatytułowanej “Dziś i jutro Bolesławca” / tradycje tzw. Karczmy Piwnej /przedtem nieznanej w skali lokalnej/. Towarzyszyłem przekopom i połączeniom podziemnych chodników, przeżywałem emocje wybuchów we wnętrzu ziemi, kiedy drążono skośny chodnik tzw.upadowej z obydwu stron, a samo przebicie ostatniej przeszkody w postaci kilkumetrowej kamiennej ściany oznaczało wielki sukces wielomiesięcznej pracy.Współczesnych gwarków w mrocznym podziemiu nurtowała jedna myśl : uda się czy nie uda, wytyczono upadową dokładnie - czy może zaszła pomyłka? Przyciskaliśmy się mocno do chropowatego wgłębienia mokrej i śliskiej ściany nie bez obawy i niepokoju, może nawet z lękiem.


Potem potężny huk wybuchu, swoiste trzęsienie ziemi, gęsty i ostry w zapachu brunatny pył i kurz przelewający się falą przez korytarz i szczelnie wypełniający wszystkie zakamarki, powoli odpływający w głąb kopalni. Zaraz potem wielka ulga i radość, gratulacje, uściski dłoni, poklepywanie się po ramionach w męskim stylu. I jeszcze smak ostrej wódki, mocnego jarzębiaku, toast za sukces. Bo to był autentyczny sukces w zmaganiu z bezwzględnym, potężnym żywiołem w głębinowej kopalni, gdzie każda pomyłka człowieka stanowi nieuchronną przegraną ze śmiercią. 


To wydarzenie utkwiło w mej pamięci na długo.

Ale ludzie ciężkiej pracy /świadomie eksponuję to pojęcie/ potrafią cieszyć się i bawić w swoim kręgu w sposób absolutnie niepowtarzalny i niekonwencjonalny raz do roku w czasie tradycyjnej “Karczmy Piwnej”. Bez udziału białogłów z racji ostrych, pikantnych dowcipów, nie szczędząc otwartej, bezpardonowej, męskiej krytyki swoich przełożonych. Niewieście uszy nie zniosłyby zapewne krasomówczych wystąpień oratorów i śpiewów wyszydzających codzienność daleką od ideału, stąd kobiety - żony górników - organizują sobie konkurencyjny “babski comber”. Łączy się to wszystko ze świętem “Barbórki”. Więcej informacji umieściłem na ten temat w cytowanej książce mojego autorstwa.


Górnicza zabawa wzbogacona kuflami wypitego złocistego napoju trwa do rana. Psycholog w mig rozszyfruje zbiorowe cechy wspaniałej wspólnoty : otwartość, serdeczność, solidarność, pracowitość. To ludzie twardzi i zahartowani, życzliwi i szczerzy. Mam dla nich wiele prawdziwego szacunku i sympatii, a przeżycia i doznania kopalniane są czymś wyjątkowym.


Kiedy budowano Port Północny w Gdańsku - surowiec bazaltowy wydobywano w kamieniołomie Wilcza Góra koło Złotoryi i stąd wożono nad morze. Tutaj zachwycił mnie kunszt minerski technika strzałowego Zygmunta Wydrycha, a pamiętny “Odstrzał dla portu” /tytuł publikacji/ utrwaliłem w “Tygodniku Morskim”. Przyjaźń z życzliwym cicerone przetrwała wiele lat : był on później “nadwornym malarzem” kierowanej przeze mnie szkoły nr 8 i głównym architektem czy może ojcem powstałego tu prawdziwego muzeum górniczego. Rzecz ciekawa, że jedyne w mieście o górniczych tradycjach muzeum powstało nie w miejscowym Technikum Górniczym, a w “mojej” Tysiąclatce. Ale to już zupełnie inny wątek tematyczny.


Z kopalni przywędrowały do szkoły oryginalne drewniane stemple i mocne /żartowałem, że “pancerne”/ płótno, które niezawodny pan Zygmunt wykorzystał do obicia ścian dwóch bezużytecznych pomieszczeń magazynowych. Kolorystycznie upodobnił je do barw pokładów rudy miedzi, zresztą nie żałował eksponatów ze “swojej” kopalni zaprzyjaźniony ze szkołą i osobiście ze mną dyrektor mgr inż. Alfred Cholewiak, którego imię nosiło oryginalne, unikatowe muzeum skarbów podziemnego świata. Zadziwiało mnogością zbiorów i ich oryginalnością, przykuwało uwagę naturalnością, autentyzmem i urodą. Każdy detal wnętrza był opisany, a do szkolnej “Upadowej” prowadziły dekoracyjne drzwi z imitacją malarskiego witrażu z postaciami średniowiecznego gwarka i współczesnego górnika. Jedynie tutaj można było obejrzeć odświętne górnicze czaka w komplecie - od szeregowego górnika po czako generalskie z zielonym pióropuszem , historyczne bardy / siekierki /, kolekcję lampek jeszcze karbidowych /w tym lampę rodem z XIX wieku/, wreszcie lampki akumulatorowe przymocowywane do ochronnych kasków na głowach pracujących w głębinach kopalni. Zadziwiała kolekcja przepięknych minerałów nawet z gór Uralu /dar rosyjskich geologów powracających do ZSRR z konferencji uczonych/, zdumiewało bogactwo agatów, chryzoprazów, a nawet wtopionych w dolnośląskie skały czerwonych granatów, prawdziwe i bezcenne eksponaty - skarby. Dekoracyjne i użytkowe kilofy, dyplomy, suweniry zostawione przez setki gości - ministrów, ambasadorów, uczonych, ale przede wszystkim zatrzęsienie różnorodnych skał, z których każda miała swoją ciekawą historię. Był tu więc fragment greckiej kolumny z białego marmuru / za ten eksponat “ścigał” mnie miejscowy Urząd Bezpieczeństwa, ale brak miejsca nie pozwala na rozwinięcie tematu /, blok piaskowca z brytyjskiej twierdzy na wyspie Malta /dar oficera PLO Teofila Grydyka, który przywiózł eksponat z wyjaśnieniem : “Nie miałem pieniędzy na zakup suwenirów, twierdza Anglikom już się nie przyda, dla was to cząstka historii i konkretne wyobrażenie o świecie”/. 

Innego przyjaciela - hobbystę, nauczyciela geografa Tadeusza Płonkę, poznałem w Boguszowie - Gorcach koło Wałbrzycha, którego urzekła uroda szkoły i nasze niekonwencjonalne pomysły. Ze swojej kolekcji ofiarował tu sigilaria, lepidendrony, odciśnięte w węglu skamieniałe paprocie, skamieniałe pnie drewna sprzed setek milionów lat, amonity i mnóstwo innych bezcennych eksponatów. Można tu było podziwiać odcisk ryby w skale rudy miedzi z poziomu minus 850 metrów z głębin ZG “Konrad” /było tutaj kiedyś - w odległych epokach geologicznych - morze .../, drobinki złota wtopione w skałę /pojedyńcza bryłka, którą anonimowo przekazał mieszkający pod Bolesławcem ksiądz po powrocie z Kanady, gdzie zwiedzał m.in. kopalnie złota/, cenione wysoko chryzoprazy z serpentynitem, opale, wspomniane już rubinowe granaty czy kolekcje górskich kryształów ze skarbca sudeckiego Liczyrzepy. Zwoziłem to wszystko wraz z żoną i synem wysłużonym samochodem marki “Moskwicz”-412, na własny koszt, korzystając z bezinteresowności rozsianych po Dolnym Śląsku przyjaciół, znajomych, kolegów. Pan Zygmunt rzeźbił w węglu i piaskowcu miniaturowe fragmenty kopalni węglowych /w młodości pracował w nich na Górnym Śląsku/ i pracujących w nich górników ze styropianu. Wbrew pozorom - powstawały w ten sposób prawdziwe dzieła sztuki, bardzo realistyczne i budzące zainteresowanie zwiedzających szkołę licznych gości.


Wszystko to pozostało po mnie w szkole jako dorobek 19-letniej działalności pedagogicznej. Bolesławiecka “Ósemka” otrzymała też rzadkie wyróżnienie z rąk ówczesnego Ministra Górnictwa i Energetyki - Honorową Szpadę Górniczą z odpowiednim dyplomem. Taką samą szpadę i kilof z dedykacją wręczył mi parę lat później Dyrektor Dolnośląskiego Zjednoczenia Górnictwa Węglowego w Wałbrzychu mgr inż. Wiktor Woźniak.Przechowuję to rzadkie prywatne trofeum jak talizman. Jedna z sal lekcyjnych została nazwana imieniem mgr inż. Wiktora Wożniaka, o czym zaświadczała uroczyście odsłonięta czarna granitowa tablica pamiątkowa /czerń i zieleń to kolory górniczych sztandarów/. Powstawała tu kolejna sala muzealna dzięki pomocy hojnego mecenasa, który zaprzyjaźnił się ze szkołą i ze mną. Nie zdążyłem dokończyć dzieła, odszedłem na emeryturę i przez kilka lat nie stanąłem na progu ukochanej Tysiąclatki, w której pozostawiłem serce i trud tworzenia rzeczy pięknych i niepowtarzalnych, wyprzedzających czas, w którym żyłem. Z Wiktorem pozostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi.


Ale największą niespodziankę sprawiła mi najbliższa sercu kopalnia “Konrad”, w czym dużo osobistej zasługi dyrektora mgr inż. Alfreda Cholewiaka, serdecznego druha i nieodżałowanej pamięci przyjaciela. To człowiek niezwykły i wielu zapomnianych już zasług dla miasta i lokalnego środowiska, a zwłaszcza szkoły. Był prawdziwym sponsorem, mecenasem, donatorem, darczyńcą. A przede wszystkim mądrym, dobrym i rozważnym człowiekiem, wzorem altruisty, skromnym, niesłychanie pracowitym i odpowiedzialnym za słowo i czyny. Lista zasług dla szkoły mogłaby wypełnić połowę pamięci i pojemności komputera. Wspomnę tylko niektóre, pomijając budowę Muzeum Górniczego i setki przekazanych tu cennych eksponatów.


Zlecił wykonanie ozdobnej bramy wejściowej do szkoły z dekoracyjnymi kotwicami - morską symboliką wyznaczającą kierunek wychowania patriotycznego młodzieży. Jego pracownik wykonał piękny model w miedzi - żaglowego statku jako zwieńczenie marmurowej kolumny poświęconej Marcinowi Opitzowi, bolesławieckiemu poecie i dyplomacie w służbie jedynego polskiego “morskiego” króla Władysława IV /poeta był z pochodzenia urodzonym w grodzie nad Bobrem Niemcem/. Wreszcie prawdziwe dzieło inżynierskie i sztuki metaloplastycznej - ogromna ażurowa przesuwana na rolkach dekoracyjna ściana z białego i czarnego płaskownika ozdobiona na środku olbrzymim Białym Orłem, dumnym Godłem Państwa Polskiego. Ta ruchoma ściana oddzielała od ruchliwego korytarza sanktuarium i Izbę Pamięci Narodowej, tworząc w razie potrzeby zamkniętą przestrzeń dla mniejszych, bardziej kameralnych uroczystości i spotkań młodzieży z gośćmi, głównie kombatantami z czasów II wojny światowej. To nieprzemijające dzieło i zasługa osobista wspaniałego człowieka.



To głównie dzięki osobistej rekomendacji Dyrektora Alfreda Cholewiaka otrzymałem od załogi kopalni zaszczytny tytuł Honorowego Górnika Zakładów Górniczych “Konrad”,byłem jednym z trzech wyróżnionych w ten sposób osób. Pierwszy otrzymał tę godność Premier i późniejszy Prezydent RP generał Wojciech Jaruzelski, na moim nazwisku lista laureatów zamyka się i nie zostanie przedłużona. Dlaczego? Bo także miedziowy kombinat został zamknięty i zlikwidowany, a miedziowe serce zaczęło mocno bić w niedalekim Lubinie. Cóż - prawo życia. Bolesławiec - chociaż krótko - był miedziową stolicą Polski i tego splendoru nikt mu nie zabierze. 


Otrzymałem więc piękny, ręcznie wypisany na czerpanym papierze dyplom i inżynierskie czako z białym pióropuszem. To wyjątkowo cenna i piękna pamiątka . Górnicza brać obdarzyła mnie zresztą wieloma splendorami : tytułem Technika Górniczego /honorowym/ Dolnośląskiego Zjednoczenia Węgla Kamiennego w Wałbrzychu, Zasłużonego dla Rozwoju Kopalni Węgla Kamiennego “Nowy Wirek” w Rudzie Śląskiej, nie wyłączając odznaczeń górniczych. Najwyżej cenię jednak godność HONOROWEGO GÓRNIKA ZG “KONRAD”, mojej najbliższej sercu i jakże zasłużonej dla ojczystego kraju i swojego miasta kopalni rudy miedzi. Jeśli Polska dziś miedzią stoi - ma w tym swój udział Stare Zagłębie Miedziowe, którego stolicą był nasz nadbobrzański gród Bolesławiec. Tę prawdę przez wiele lat głosiłem wszem i wobec. I chyba dlatego górnicza brać wyróżniła mnie i nobilitowała. Takiego zaszczytu nie dostąpiłem w swojej nauczycielskiej profesji po 40 latach pracy zawodowej. 


Szczęść Boże Górniczej Braci ! Niech żyje nam Górniczy Stan !


Wierzę głęboko, że spełni się oczekiwanie i nadzieja wielu lokalnych patriotów naszej małej Ojczyzny, że na polach pod Bolesławcem wyrosną kopalniane szyby, a na ulicach w dniach świątecznych pojawią się kolorowe pióropusze na górniczych czakach. I chociaż sam już nie doczekam tej radosnej chwili - życzę młodym, w tym moim wnukom i prawnukom, szczęśliwych dni we własnym - pięknym i bogatym ojczystym kraju, w swoim rodzinnym domu ... 


Jeszcze wspomnę drobny z pozoru epizod zaświadczający o charakterologicznych walorach dyrektora kopalni i mojego serdecznego przyjaciela Alfreda Cholewiaka. Spotkaliśmy
się przypadkowo przy kiosku “Ruchu” na ulicy Prusa. Wracał do domu z zakupionym pieczywem, bo nie wstydził się czynności i codziennych obowiązków życia rodzinnego, nie pozował na wybrańca bogów i wielkiego człowieka, VIP- a obsługiwanego przez wszystkich wokół siebie.


Nie spostrzegłem go w tłumie na chodniku, wciąż odurzony faktem śmierci i pochówkiem wspaniałej i bardzo kochanej żony. Pierwsze jego słowa zapamiętałem na zawsze :


Pozdrów Danusię …


Zmarła przed tygodniem …

Chwila milczenia,ściekająca po policzku łza i zaraz zatroskany głośny szept :

- Jak ci mogę pomóc?


Taki właśnie był nieodżałowanej pamięci Alfred. Życzliwy i serdeczny, mądry i doświadczony życiowo, urodzony altruista, człowiek wielkiego formatu i wielkiego serca. Mimo technicznego wykształcenia w gruncie rzeczy był wrażliwym humanistą i autentycznym społecznikiem stroniącym od rozgłosu i tanich fajerwerków sławy. Kochał górnictwo, swój trudny zawód, w którym osiągnął szczyty perfekcjonizmu. Szanował trud każdego człowieka, imponował szerokim zakresem wiedzy fachowej i niecodziennym formatem bogatej osobowości. Był postacią wybitną nie tylko w skali lokalnego środowiska. Zapisał poprzez własną pracowitą biografię piękną i bogatą kartę w historii miasta. Szczęśliwy los sprawił, że mogę zaliczyć go do kręgu największych i najbliższych sercu niezawodnych przyjaciół.


Świat byłby o niebo piękniejszy, gdyby tacy ludzie rodzili się na kamieniu … Szkoda, wielka strata, że jest po prostu inaczej, a strata prawdziwych diamentów boli najbardziej… Nawet we wspomnieniach po wielu długich latach ludzkiego istnienia.

Bezpowrotnie zamknął się rozdział górniczej sagi i górniczej przyjaźni.