poniedziałek, 23 grudnia 2013

FRAGMENTY SKOJARZEŃ - nowe wydarzenia


W tej części opracowania przyjąłem konwencję przytaczania faktów składających się na dzieje szkoły. Są to dokładnie datowane wydarzenia z zapożyczonym z kronik tytułem, ale bez szerszego komentarza.
 rok 1975 (c.d.)
Listopadowe niespodzianki.
Przekazanie przez Naczelnika Miasta Wiesława Grzegorzycę 300 szt. krzewów róż wyzwoliło w nas entuzjastyczny rozmach w projektowaniu nowych rozwiązań w sferze upiększania otoczenia gmachu szkolnego. Nie wyróżniał się on-niestety-fantazją architektoniczną, miał natomiast sporo przestrzeni nadającej się do zazielenienia i upiększenia. Postanowiliśmy zatem stworzyć rekreacyjny, optymalnie ukwiecony mini=park od strony ul. Słowackiego, a róże ofiarowane przez miasto spadły nam  prosto z nieba ...Zasadziliśmy je w kompozycji dużych klombów w nowym parku, który wcześniej przypominał mocno udeptane dziecięcymi stopami klepisko. Przy okazji Nadleśnictwo Państwowe obiecało wiosną przekazać sadzonki drzewek dla wzbogacenia przyszkolnej flory. Zapowiadała się kolejna piękna przygoda ekologiczno - estetyczna i pozbycie się szarości w otoczeniu bryły gmachu. Dzieci autentycznie cieszyły się tymi zmianami, a my - dorośli wychowawcy i rodzice nie ukrywaliśmy swojej satysfakcji z powiększonego dorobku. Stopniowo wzmacniał się proces identyfikacji ze szkołą całego lokalnego środowiska, a to mogło tylko cieszyć i uskrzydlać zbiorowe działanie.

FRAGMENTY SKOJARZEŃ - wybrane z kroniki zapiski


         Niestety - nie wszystko da się odtworzyć z wielorakich, wielopłaszczyznowych i ważnych wydarzeń w życiu bolesławieckiej Szkoły Podstawowej nr 8. Brakuje niektórych roczników bogatej, pracowicie prowadzonej kroniki, wielu cennych dokumentów, publikacji prasowych, oryginałów listów, dyplomów i innych materiałów archiwalnych. To są straty bezpowrotne. Ale nawet przy tak wielkim i bolesnym uszczerbku udokumentowanego dorobku można natrafić na prawdziwe perły, które wciąż zadziwiają swoją niekłamaną urodą.
           W tej części opracowania przyjąłem inną konwencję rejestrowania faktów składających się na dzieje szkoły. Są to dokładnie datowane wydarzenia z zapożyczonym z kronik tytułem, ale bez szerszego komentarza wyjętego z oryginalnego tekstu odręcznego kronikarskiego zapisu i komentarza. Może ktoś inny /np. były uczeń/ zeskanuje poszczególne strony dokumentów i opracuje je w takiej wersji. Moje  ‘świadectwo prawdy’ o bolesławieckiej ‘Ósemce’ ma inny charakter, bo byłem zarówno uczestnikiem jak i twórcą wszystkich wydarzeń, była to moja autentycznie autorska szkoła i oryginalna koncepcja całokształtu pracy wychowawczej oparta na zainteresowaniach dzieci i potrzebie szerokiego otwarcia szkoły na świat.


Pismo - dyplom Kolegium Medalu ‘Mecenas Sztuki’ , 

                                                                                                                     Kraków, 31.X.1974
Dyrekcja Szkoły Podstawowej Nr 8 w Bolesławcu.

Mamy zaszczyt zawiadomić, że Kolegium Medalu ‘Mecenas Sztuki’ w Krakowie przyznało Waszej godność oraz medal ‘Mecenas Sztuki’ za wzorcowy model wychowania przez sztukę młodzieży w środowisku szkolnym oraz za pełną pasji i godnych naśladowania pomysłów w działalności na rzecz upowszechniania  sztuk współczesnych.
Uroczyste wręczenie medalu odbędzie się w sobotę dnia 9.XI br. o godz.8 w Galerii Biura Wystaw Artystycznych w Krakowie, Plac Szczepański 3 a.

          Sekretarz Kolegium                                                               Przewodniczący Kolegium
                                                     Medalu ‘Mecenas Sztuki’ 
       mgr Krystyna Jóźkiewicz                                                             Doc. Marian Konieczny

Logo pięknego metalowego medalu zdobiło później wiele wydawnictw o szkole, a sama symboliczna nagroda stanowiła wydarzenie bez precedensu nie tylko w skali lokalnej oświaty.

wtorek, 26 listopada 2013

TU OBRAZY ŻYJĄ - prof.Tibor Csorba w dokumentach i pamięci

 Artykuł Teresy Kokocińskiej .

 Cytuję w całości tekst z czasopisma ‘Rodzina i Szkoła’ o wychowaniu przez sztukę w opinii naszego wielkiego mecenasa i donatora Tibora Csorby.

Tu obrazy żyją

          O gospodarzu pracowni malarskiej na warszawskiej Starówce napisano wiele i pięknie. Mądrze i serdecznie. Z pasją i podziwem.
          Wybitny współczesny artysta plastyk-akwarelista. Węgier z urodzenia i … Polak z wyboru. Autor wielu esejów o literaturze obydwu narodów. Twórca podręcznika języka węgierskiego dla Polaków i monumentalnego słownika polsko-węgierskiego. Wielki przyjaciel polskiej młodzieży ; tej, która w czasie okupacji hitlerowskiej znalazła schronienie na Węgrzech i dla której jako pracownik Biura ds. Uchodźctwa zakładał polskie szkoły, i młodzieży współczesnej. Wychowawca kilku pokoleń polskich nauczycieli zajęć plastycznych. Profesor Tibor Csorba.
          O moim rozmówcy wiedziałam, że jest Kawalerem Orderu Uśmiechu przyznanego mu na wniosek wiejskiej szkoły w Narolu, której jest ...honorowym uczniem. /Poprosił o zapisanie go do klasy trzeciej, gdy szkole tej groziła likwidacja z powodu braku uczniów/. Nie wiedziałam natomiast, że jego imię nosi szkolna galeria współczesnego malarstwa i grafiki, I w ten sposób trafiłam do Bolesławca na Dolnym Śląsku, do Szkoły Podstawowej nr 8 im. Bojowników o Wolność i Demokrację.

piątek, 8 listopada 2013

IMPRESJE JUBILEUSZOWE

W swoim długim życiu miałem wiele okazji do jubileuszowych uroczystości i spotkań. Mówiąc szczerze - nie lubię celebry i fanfar, gładkich przemówień, nudnych laudacji. Ale to już taka tradycja, chęć uzewnętrznienia określonych wartości, wyeksponowania własnego ‘ja’, upodobania do mitomanii. Co kto lubi - szerokie pole do popisu, celebrytów i klakierów nigdy nie brakowało i nie brakuje w ojczystym kraju, a więc i w naszym małym grodzie nad Bobrem.
30 maja 2009 roku ‘moja’ szkoła z numerem 4 w herbowej tarczy obchodziła swój dumny jubileusz 50-lecia istnienia. Wprawdzie spóźniła się ze swoim świętem szkolnym o cały rok /powstała 1 września 1958 roku/, ale to nie ma większego znaczenia. Zaskoczył mnie natomiast ówczesny młody dyrektor szkoły propozycją zorganizowania wystawy moich prac malarskich w murach ‘czwórki’, co oznaczało w praktyce nobilitację nie tylko dorobku twórczego, ale też wyjaśniało sens imienia noszonego na sztandarze szkoły i jej bogatą w przeszłości tradycję w wychowaniu przez sztukę. Nie będę opisywał przebiegu udanej, bogatej i ciekawej w formie uroczystości, chociaż kosztowała niemało trudu ze strony nauczycieli i uczniów, sięgnę natomiast do samorzutnej inicjatywy wychowanków jednej z klas z pierwszego rocznika absolwentów, którzy skrzyknęli się zapewne przez internet i pojawili się na jubileuszowej zbiórce niemal w komplecie. Niby młodzi i dynamiczni, a przecież to już prawie sześćdziesiątka na karku, dostojny  wiek wymagający powagi i życiowej stabilizacji, a jednak na ten jeden długi i barwny dzień wyłączeni z kołowrotu obiektywnie istniejącej rzeczywistości. Panowie prezesi i dyrektorzy, panie artystki-malarki, sklepowe i pracownice kultury, listonosze, wynalazcy, poszukiwacze chleba zza oceanu, ogrodnicy...Ktoś wstydził się przyjść na spotkanie, bo mu się w życiu nie udało znaleźć stabilizacji, któraś z dziewcząt została wdową z dwójką dzieci, ktoś trafił do klasztoru po miłosnym zawodzie, ktoś zginął w  samochodowym wypadku. Czytam w ich wspomnieniach przy kawie i lampce wina po obfitej kolacji w ‘Toscano’ jak w otwartej księdze; ileż tu autentycznych faktów, zaskakujących wydarzeń, wspomnień, splątanych uczuć, życiowej mądrości. Dziwna, piękna i wzruszająca spowiedź, chęć wtulenia się na chwilę w ciepło własnych odległych o lata świetlne doznań, przywołanie bezpowrotnych lat beztroskiego dzieciństwa. Dla mnie-prawdziwy uniwersytet psychologicznej i pedagogicznej wiedzy o moich uczniach i wychowankach, dla których słusznie czy niesłusznie nadal pozostałem autorytetem i życiowym przewodnikiem. To był wyjątkowo długi, niezapomniany, fantastyczny wieczór wypełniony nostalgią, miłością, ciepłem zapomnianych wspomnień, spontaniczną szczerością, ukradkiem ocieranymi łzami wzruszenia. Smutne, ale na tej pożegnalnej wieczerzy byłem jedynym pedagogiem.
Spotkanie z przeszłością wychowankowie sprzed wielu lat nazwali trafnie Zjazdem Koleżeńskim z okazji 50-lecia swojej szkoły. Witali mnie z nienależytymi, niezasłużonymi chyba honorami, spontanicznie i serdecznie. Wiele twarzy nie rozpoznałem, innych spotykam wciąż na ulicach naszego urokliwego miasta. Tylko ta siwizna skroni i zmarszczki na czole świadczą o przemijaniu...Szukamy wolnej klasy, rej wodzi niezawodna i żywa jak iskra Marta Maćków /nie znam nazwiska po zmarłym mężu/, aranżuje od ręki kameralną uroczystość. Obok mnie siedzi emerytowana już nauczycielka Stanisława Zięcik, dobry duch w czasach mojego kierowania szkołą. Otrzymujemy bukiety kwiatów i symboliczną ceramikę, buziaki od dziewcząt, przepraszam, kobiet, mocne męskie uściski dłoni dawnych chłopców. Nie ma zbyt wiele czasu na rozmowy, spotkamy się wieczorem na kolacji w kawiarni. Dziewczęta /przepraszam, panie/ pokazują kolekcje swoich prac plastycznych, naprawdę urzekająco pięknych, przywiezionych specjalnie do mojej oceny, Uczyłem przecież  je kiedyś sztuki malowania. Zaskakująco dużo byłych uczniów związało się profesjonalnie z kulturą i sztuką /jedna  z obecnych na spotkaniu kobiet skończyła uczelnię artystyczną, ma swoje wystawy, uznany dorobek i kieruje gdzieś na Rzeszowszczyźnie Domem Kultury /zostawiła mi folder ze swojego wernisażu, już ostatni w prywatnych zbiorach, Jakże to piękny gest, jakże wzruszające przeżycie, ile w tym serca i autentycznej wdzięczności za trafne ukierunkowanie życia, za rozbudzenie w dzieciństwie twórczej pasji, która pozostała na zawsze.
Zachowałem z tego spotkania trzy pomysłowo wykonane plakietki; na twardej skorupie tropikalnego owocu moja miniaturowa fotografia z bujną jeszcze czupryną i ręcznie wykaligrafowany napis ;Pan Paweł Śliwko Kierownik Szkoły’, wewnątrz przyklejona dekoracyjna karteczka z miniaturowym  zdjęciem Jana Matejki i wzruszający komplement ;Dobrych ludzi nikt nie zapomina’. I jeszcze napis-Zjazd Koleżeński-50 lat SP nr 4 w Bolesławcu 1959-2009. Drobny błąd w dacie powstania szkoły /rok czasu/ można wybaczyć; zbyt sugestywnie łączy się to z datą oficjalnych, niejako równoległych urzędowych obchodów jubileuszu. Druga plakietka to kartonowy czerwony symboliczny kwiat stokrotki z żółto-zielonym wnętrzem i wkomponowanym w nie napisem ; To szczęście mieć takiego Kierownika jakiego ja miałam. Dziękuję. Uczennica Marta.’ Trzecia plakietka to duże czerwone tekturowe serce  z datą 30 maja 2009 i przepiękna dedykacja ;Kochany Panie Kierowniku - za Pana serce na dłoni, za dostrzeganie nas, wpajanie wartości życiowych i artystycznych  dziękują Panu ananasy z siódmej klasy SP nr 4 w B-cu. Rocznik 1959/1960.’
Czy może być coś cenniejszego od tych darów serca i złotych myśli przekazywanych staremu człowiekowi po ponad pół wieku od spotkania z dzieckiem w szkolnej ławie . Nie sądzę. Nie dorobiłem się w życiu wielkich pieniędzy, ale mam skarby bezcennej wartości ; sympatię tysięcy wychowanków. To mi zupełnie wystarcza jako atrybut ludzkiego szczęścia.
Jeszcze maleńkie wyjaśnienie słowotwórcze, bo przecież żyjemy w XXI wieku, a opis dotyczy wydarzeń niejako historycznych z połowy wieku minionego. Obowiązywała wówczas nauka w szkole 7-klasowej, a maturę po niej absolwenci zdawali w 4-letnim liceum lub technikum. Szkołą podstawową zarządzali kierownicy, natomiast w szkołach średnich byli to dyrektorzy. Współczesność jest w oświacie bardziej zdemokratyzowana, nawet przedszkolami rządzą dyrektorzy. Tempora mutantur, jak słusznie twierdzili starożytni Rzymianie. Nawet  symboliczna kreda do pisania na czarnej tablicy staje się reliktem bezpowrotnej przeszłości…..’ ,

"CZWÓRKA" - moja miłość.


Potężne gmaszysko z czerwonej glazurowanej cegły wyrosło przy ulicy Mikołaja Brody w Bolesławcu na dwa lata przed narodzinami XX wieku, ale mimo uszkodzenia w czasie wojny jednego z narożników dachowych - trwa do dzisiaj w świetnej kondycji, mocno wrośnięte w dzieje grodu nad Bobrem. Tutaj rodziła się tradycja polskiej szkoły Ziemi Bolesławieckiej na ciągle wyrastającym z morza wojennych gruzowisk Dolnym Śląsku, tutaj po raz pierwszy nadano szkole dumne imię Jana Matejki, tu pojawił się pierwszy w dziejach lokalnej oświaty sztandar, tutaj zorganizowałem pierwszą i jedyną w kraju pracownię malarską z prawdziwymi sztalugami, tutaj nawiązaliśmy pionierskie w Polsce, wyjątkowo przyjazne kontakty z załogą statku-imiennika m/s ‘Jan Matejko’, co dało początek nowatorskiej idei pedagogicznej wychowania morskiego młodzieży, a następnie otwarto unikalne w głębi lądu autentyczne muzeum morskie liczące ponad dwa tysiące oryginalnych eksponatów.
Ta zasłużona szkoła - to moja pierwsza miłość, do której zawsze powracam z nietajonym sentymentem, rozrzewnieniem, całą gamą ciepłych uczuć. Tutaj startowałem do długiej i bogatej w wydarzenia kariery pedagogicznej, tutaj zostawiłem cząstkę własnego serca.
Był rok 1958. Po dwóch latach pracy w nadzorze pedagogicznym w roli Podinspektora Szkolnego powiatowego Wydziału Oświaty zdecydowałem się wrócić do pracy z dziećmi na stanowisko kierownika nowo tworzonej szkoły. Miałem wówczas zaledwie dwadzieścia trzy lata życia, dużo zapału i energii, piękne plany na przyszłość. Młodość kieruje się najczęściej mickiewiczowskim zawołaniem ;’mierz siły na zamiary, a nie zamiar podług sił’, toteż zaczęliśmy z dobranym - również młodym - zespołem pedagogicznym tworzyć szkołę inną niż wszystkie. I to się nam udało ; stała się szkołą bliską dzieciom, z której mogły być dumne i z którą identyfikowały się bez reszty.

Dowody. Powojenne polskie szkoły na tzw. Ziemiach Odzyskanych były siermiężne i anonimowe, nie miały swoich patronów, wzorców wychowawczych. Wywodzę się z rodziny o głębokich patriotycznych korzeniach, która została deportowana do Niemiec za opór stawiany okupantom i odmowę podpisania zdradzieckiej volkslisty. Do dziesiątego roku życia nie widziałem książki czy zeszytu, za to przymuszano mnie do niewolniczej pracy u bauera. Moje pokolenie dzieci wojny dręczone na nieludzkiej ziemi za słowiańskość i polskość patriotyzm miało zakodowany w świadomości wyjątkowo mocno. Szukaliśmy więc dla szkoły postaci Polaka-patrioty, który mógłby stać się ideałem i wzorem do naśladowania w codziennym postępowaniu. Wybraliśmy Matejkę i jego piękną myśl; ‘Ziemi mojej - Polsce - miłość ma należy’, która stała się kanwą edukacji patriotycznej w ‘Czwórce’. Dopiero później w nasze ślady poszło miejscowe Liceum Ogólnokształcące otrzymując imię Władysława Broniewskiego, nam jednak przypadł laur pierwszeństwa i pionierstwa, a póżniej prekursorstwa w wielu dziedzinach na niwie oświatowej.
Z wielkim trudem powstawała w szkole pierwsza w kraju pracownia plastyczna ; sam opracowałem projekty dwudziestu sztalug malarskich, sam zamówiłem je w miejscowej stolarni i nadzorowałem wykonanie, szukałem sponsorów i mecenasów, bo niekonwencjonalny zamysł budził zdumienie. Wzorem fortelu sienkiewiczowskiego Zagłoby udało się przemycić ten pomysł i przechytrzyć ówczesne władze oświatowe niechętne innowacjom. Uczniowie tworzyli fantastyczne dzieła malarskie, które zdobiły wnętrze gmachu. Nie mogło być inaczej ; szkoła nosiła dumne imię Jana Matejki...

Napisałem o tym ciepły w treści rozdział do książki /praca zbiorowa kilku autorów pod redakcją Ireny Słońskiej/ pt. ‘O wychowaniu estetycznym w szkole podstawowej’, tam też znajduje się trzeba jedna z niewielu zachowanych fotografii wnętrza naszej unikatowej pracowni malarskiej. Myślę, że wielu uczniom udało się zaszczepić bakcyl miłości do sztuki, a w szczególności do plastyki, sam zresztą dziś jestem malarzem /to mój trzeci zawód po nauczycielskim i dziennikarskim/, a swoją pracę magisterską na studiach w Krakowie poświęciłem tematowi ‘Rysunki uczniów szkoły podstawowej a ich osobowość’. Fenomen wielkiej wrażliwości plastycznej dzieci zawsze mnie zadziwiał, toteż podbudowałem swoje badania naukowe wiedzą psychologiczną, w efekcie czego na dyplomie kończącym studia się poszerzony zapis specjalności wielu nauk - magister nauk pedagogicznych. Miałem okazję dzielić się swoją wiedzą psychologiczną i pedagogiczną ze starszą młodzieżą miejscowego Liceum Medycznego, w którym wykładałem obydwa przedmioty, uczyłem też na wielu kursach pielęgniarek środowiskowych. Kuratorium Oświaty i Wychowania zleciło mi zorganizowanie i kierowanie kursem dla 52 nauczycieli wychowania plastycznego z terenu całego Dolnego Śląska, który prowadziłem w macierzystej szkole i w bolesławieckich plenerach wraz z artystami Izabelą Zdrzałka, Michałem Twerdem i Zofią Łysoń. Był to pierwszy i jedyny w naszym regionie kurs podnoszący kwalifikacje zawodowe nauczycieli, a więc i rangę wychowania plastycznego w placówkach oświatowych. Sam opracowałem program szkolenia, wspólnie przecieraliśmy szlak uwrażliwiania młodych ludzi na urodę świata poprzez rozbudzanie w procesie twórczym estetycznej wrażliwości. Szkoda że nasze pionierskie poczynania nie budzą dziś szerszego zainteresowania.bo wartości uniwersalne nie mają prawa zaginąć.
Jeśli w Bolesławcu i na Dolnym Śląsku. a później w pamiętnym 1986 roku w całym kraju rozszumiało się morze. Stanowi to bez wątpienia zasługę dwóch ‘moich’ morskich szkół - najpierw ‘Czwórki’, a później ‘Ósemki’, do której mnie przeniesiono. Ale tylko w tej pierwszej szkole pozostało do dzisiaj piękne i egzotyczne Muzeum Morskie. Zawsze uważałem, że szkoła istnieje dla dzieci, że one są tu najważniejsze, że trzeba zrozumieć świat ich potrzeb i doznań psychicznych, że trzeba bogacić i rozwijać ich osobowość, budzić ambicję zbiorowego działania ‘pro publico bono’. Kiedy dowiedziałem się o narodzinach polskiego statku dziesięciotysięcznika m/s Jan Matejko’, natychmiast szukaliśmy z nim kontaktu. To nie było łatwe, nie istniały podobne precedensy w ciągle podnoszonym z wojennych gruzów kraju. Ale udało się ; na listy młodzieży marynarze odpowiedzieli telegramem z Oceanu Indyjskiego i zaproszeniem na statek w Gdyni po powrocie z długiego rejsu. W szkole zapanowała euforia podobna do tej po wygraniu meczu pił karskiego z Belgią, radość, duma, nadzieja na wielką morską przygodę. I tak się stało, bo w Bolesławcu rozszumiało się morze…

Do Gdyni wyjechała trzyosobowa delegacja nauczycieli. Już na dworcu kolejowym zaskoczenie ; gości z Bolesławca poszukują przez megafon marynarze ze statku ‘Matejko’ . Przecieramy oczy ; serdeczne powitanie, przyjazne uśmiechy, wręczamy wiązanki kupionych na dworcu kwiatów. Krótka wizyta u armatora statku /Polskie Linie Oceaniczne/, przepustki, które uważnie przegląda portowa służba celna i dojeżdżamy mikrobusem pod wysoką metalową ścianę naszego kolosa, który przycumował do portowego nabrzeża. Wszystko wydaje się wielkie i niezwykłe w pejzażu upstrzonym  ogromnymi dźwigami /kranami/. Wchodzimy po chwiejącym się metalowym trapie /żelazne schody/ na pokład statku.

Pominę opis spotkania z kapitanem i załogą, wymianę upominków - naszej bolesławieckiej ceramiki i egzotycznych okazów fauny z dalekich tropików, można ślady tamtych odległych wydarzeń obejrzeć w bogatej szkolnej kronice i Muzeum Morskim. Wprowadziłem w życie żelazną zasadę; wszystkie dary gromadzimy w jednym miejscu i tak powstała dzisiejsza przepiękna i  przebogata kolekcja muzealna. A życzliwość, pomysłowość i hojność marynarzy nie znała granic ; raz przywożono  z rejsu fantastyczne ażurowe rafy koralowe i przedmioty sztuki ludowej z egzotycznych regionów kuli ziemskiej, innym razem spreparowane okazy morskich zwierząt, a kiedyś z kolejnej podróży statku przywędrowała do szkoły żywa małpka - mały rezus z  Indii, którą dzieci nazwały ‘Koko’.

Dzikie zwierzątko z trudem przyzwyczajało się do szkolnego hałasu, chociaż miało swój wydzielony pokój, zimą marzło, toteż po paru miesiącach oddaliśmy małpkę do wrocławskiego ZOO .Ale ile wcześniej było radości i satysfakcji - to trudno opowiedzieć. Do dzisiaj można podziwiać w szkolnym muzeum oryginalną łódź współczesnych Papuasów, którą wyłowili na oceanie marynarze z ‘Matejki’ z myślą o zaprzyjaźnionej szkole z grodu nad Bobrem ; to przecież była ich szkoła i nasz statek-imiennik. Kiedyś grupa kilkunastu uczniów spędziła połowę wakacji na pokładzie ‘Matejki’ w Gdyni, kiedy kolos oczekiwał na remont kapitalny przed kolejnym rejsem na Daleki Wschód. Pamiętam - w codziennym menu mieliśmy dostatek pomarańczy, owoców deficytowych i niedostępnych w siermiężnych czasach. Kilka skrzyń tych smakołyków zakupili dla nas marynarze w hamburskim porcie przed wpłynięciem do Gdyni. To obrazuje skalę sympatii i temperaturę wzajemnych więzi ludzi morza i dzieci, które wysyłały ‘na morze’ setki i tysiące pocztówek i listów, które trafiały na statek w różnych portach Afryki i Azji, niosąc ‘wilkom morskim’ skumulowaną w uczniowskich dywagacjach radość i wieści z ojczystego kraju w statkowej samotności ograniczonej do pokładu, messy i kajuty.
A swoją drogą pierwszoklasiści mieli prawdziwą ucztę z pomarańczami w dniu rozpoczęcia roku szkolnego…


Starszy o ponad pięćdziesiąt lat życia nie bez wzruszenia przechodzę zawsze obok tego samego, co przed laty, gmachu. To ciągle ‘moja’ , bliska sercu szkoła, pierwsza w mojej karierze zawodowej, którą stworzyłem od podstaw i z której odszedłem wbrew swojej woli. To tak, jak pierwsza w życiu miłość - zawsze się o niej pamięta. Zresztą - tutaj uczyli się moi synowie i zdobywali wielkie laury w nauce i sporcie ; młodszy, dziś lekarz, został mistrzem Dolnego Śląska w czwórboju lekkoatletycznym, a starszy, inżynier elektronik i biznesmen - był wicemistrzem w tej dyscyplinie sportowej.
W murach ‘Czwórki’ wszystko przypomina moją młodość i pozytywistyczną pracę organiczną od podstaw - jak więc nie kochać tę szkołę ....

niedziela, 3 listopada 2013

REMINISCENCJE CZASU MINIONEGO - kilka uwag z okazji Dnia Edukacji Narodowej







Niektóre publikacje prasowe wręcz prowokują do polemiki lub wyrażenia własnej pozytywnej opinii poszerzającej interesującą problematykę. Koronnym argumentem jest dzisiaj poszukiwanie prawdy o wydarzeniach, codziennym życiu, ludziach. Zastanawiam się jednak czy istnieje jedyna obiektywna prawda, jeśli nawet po setkach lat od ważnych wydarzeń historycznych toczymy spory o ich sens i zasługi bohaterów. Ale to tylko marginesowa dygresja.



Autentycznie urzekł mnie - starego pedagoga i praktyka nauczyciela o wyjątkowo długim stażu  pracy z dziećmi - artykuł z  ‘mojej’ gazety ‘Polska Gazeta Wrocławska’ /dawniej ‘Gazeta Robotnicza’ , z która współpracowałem bezkolizyjnie jako dziennikarz przez 30 lat, jeśli nie dłużej / pod bardzo wymownym tytułem ‘Jedyna taka szkoła. Moja.’


Autor publikacji Ryszard Halczak nie kryje swego sentymentu do skromnej wiejskiej szkoły w Kęblowie, gdzie - jak pisze szczerze i bezpretensjonalnie - nauczył się pisać i czytać, mnożyć i dzielić, gdzie poznał wielu wspaniałych ludzi i gdzie ukształtowały się pewne cechy jego osobowości. Niestety tej szkoły już nie ma. Autor maluje jednak słowem - ciepłym i żywym - niemal bajkowy obraz wspaniałych ludzi i zdarzeń, które wypełniają po latach wspomnienia po brzeg ludzkiej pamięci. Co w niej pozostało nietknięte zębem czasu. Szkolny dzwonek, gwar i hałas na podwórku, uczniowska ciżba i tłok, roześmiane twarze, pierwsze miłości i rozczarowania, doznania i przygody na miarę beztroskiego dzieciństwa i początku burzliwej młodości.

- To czas, za którym warto płakać - pisze szczerze autor. I ja mu wierzę. Kiedy z początkiem tego roku niespodziewanie otrzymałem wzruszająco piękny list od emerytowanego Prezydenta miasta Tczew, który znalazł moje nazwisko gdzieś w Internecie i przypomniał, że był moim uczniem w wiejskiej szkole koło Bolesławca - byłem absolutnie zaskoczony jego pamięcią o mnogości szczegółów i urodą ważnych dla mnie słów. Nie zdradzę treści tego pisma już dzisiaj, ale zacytuję je w całości jako ostatni akapit szkolnej epopei o bolesławieckiej szkole z numerem 8 w herbowej tarczy. Tutaj też działy się rzeczy wielkie i niezwykłe z pedagogicznego punktu widzenia i warto o nich wiedzieć tym bardziej, że takiego eksperymentu nie da się powtórzyć, co udowodnię w dalszej części opracowania.
Można jednak wrócić przy tej okazji do tematyki postaw nauczycielskich i ich wpływu na losy dzieci, a konkretnie na rozwój ich wyjątkowo wrażliwej i plastycznej osobowości. Wiem z własnego doświadczenia, że nauczyciel może stać się dla wychowanków doskonałym wzorcem mistrza czy nawet idola, przynajmniej w jakiejś wybranej dziedzinie twórczości lub działania praktycznego. Uczyłem kiedyś w niedużej wiejskiej szkole koło Bolesławca przedmiotu ‘język polski’ w klasach szóstej i siódmej, szczególną wagę przykładając do staranności i estetyki zapisu na tablicy szkolnej. W czasie kontroli zeszytów zdumiał mnie poziom podobieństwa liternictwa uczniów z moim charakterem pisma, identycznego nawet w obrębie literowych ozdobników, co stanowiło w moim przekonaniu element estetycznej dekoracyjności. Cała klasa usiłowała naśladować i kopiować mój wzorzec pisma jako modelowy, z różnym skutkiem, ale bez słowa zachęty z mojej strony. Miałem ogromną i niespodziewaną satysfakcję, ale i świadomość, ile w tym fakcie tkwi emocjonalnego zaangażowania i uczniowskiej empatii, ciepła, bo przecież naśladowanie sposobu pisania nauczyciela, który uczył się kiedyś zasad kaligrafii czy tajników malarskiego / graficznego / liternictwa - nie należy do rzeczy łatwych.
Lubiłem te dzieci, a one potrafiły wyrazić wzajemną sympatię w sposób wyjątkowo ujmujący i dojrzały. Taka sytuacja stanowi istotę wartości etosu nauczycielskiej pracy, daje poczucie spełnienia zawodowego, odkrywa trudny świat wzajemnych relacji interpersonalnych między wychowankiem i pedagogiem. Dotarcie do głębi duszy dziecka, zdobycie jego zaufania i akceptacji dla sposobu realizacji wzajemnych relacji wymaga olbrzymiego taktu, cierpliwości, życzliwości, uśmiechu w każdej życiowej sytuacji. Ale to się bardzo opłaca. Jeden z klasyków minionej epoki wypowiedział trafną opinię o pracy pedagogów ;’Nie ma piękniejszego zawodu niż zawód nauczyciela, który rozumie swoje powołanie.’ To bez wątpienia prawdziwy aksjomat. Jeszcze kilka zdań z okazji zbliżającego się październikowego Dnia Nauczyciela, a ściślej Dnia Edukacji Narodowej. Czy nauczyciele są nadal niedocenioną grupą zawodową w naszym społeczeństwie. Trudne pytanie, stąd też odpowiedź nie brzmi jednoznacznie.
          
Więź wychowanków z wieloma wybranymi pedagogami pozostaje nierzadko żywa i przyjazna przez długie lata. Profesor filozofii Maria Szyszkowska pisze /cytuję/ ‘Bywa on /nauczyciel/ nierzadko ‘spowiednikiem’ ,kimś kto ukierunkowuje życie, wyzwalając pewne możliwości w uczniu oraz zaszczepiając pewne wartości. Dzieci, jak wiadomo, rodzą się często w rodzinach całkowicie nieprzygotowanych do tego, by je wychowywać. Często też zdarza się, że przychodzą na świat niechciane i w związku z tym pozbawione są w domu atmosfery serdeczności i miłości. To także problem, któremu sprostać są w stanie nauczyciele, Niestety, nastąpiła dewaluacja rangi tego zawodu. Nie jest powszechne wśród tego grona traktowanie pracy nauczyciela jako posłannictwa. A wiadomo, że po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku  garnęli się do tego zawodu ci, którzy mieli poczucie misji.
        
 Nauczyciele powinni stanowić grupę uprzywilejowaną w państwie, ponieważ kształtują mentalność jednostek. Stanowią też niejednokrotnie-jeśli są wyrazistymi indywidualnościami-wzory do naśladowania. Nauczyciel musi wyrobić w sobie siłę charakteru, a w tym odwagę, bo silne są obecnie naciski o charakterze światopoglądowym. Szkoła powinna przybliżać rozmaite punkty widzenia, w tym przeciwstawne teorie i poglądy na temat systemów wartości. Kształt życia, zarówno indywidualnego, jak i społecznego, zależy od edukacji. Odznaczając się szerszymi horyzontami myślowymi można tworzyć grupy nacisku wymuszające prawidłowe rządy. Ludzie światli spoglądają za horyzont własnych interesów.’
       
  Można zgodzić się z punktem widzenia naukowca lub odrzucić część myślowych uogólnień w oparciu o własne doświadczenia życiowe i analityczną obserwację tzw. obiektywnie istniejącej rzeczywistości. Ale trudno odmówić racji takim stwierdzeniom, które cytuję poniżej.
        ‘Wykształcony oraz inteligentny pedagog może przekazywać uczniom wiedzę i mądrość. Ale mistrzem jest ktoś odznaczający się także wysoką uczuciowością i wrażliwością. Jest oczywiste też, że trafiają do uczniów nie ci, którzy im schlebiają-pozornie się z nimi bratając-ale nauczyciele sprawiedliwie wymagający, zarazem życzliwi i zdolni do empatii. W czasach, gdy w szkole mówi się tak wiele o prawach uczniów, respektem cieszą się pedagodzy wymagający od dzieci i młodzieży także tego, by pamiętali o swoich obowiązkach.
             Wybitny twórca, Władysław Witwicki, twierdził, że ten, kto nie ma ‘szczypty artyzmu w sobie, ten nigdy nauczycielem być nie potrafi’. Dodam, że nauczyciel ma sytuację trudniejszą niż aktor. Wiele wysiłku wymaga, by przekazywać nowym uczniom, w świeży sposób, prawdy już wielokrotnie, przez lata nauczone’.

poniedziałek, 21 października 2013

REMINISCENCJE CZASU MINIONEGO.


Człowiek potrzebuje idei absolutu. Wedle tego co absolutne mierzy potem resztę świata. Te ciekawe myśli filozoficzne odszukałem o świcie w …pierwszym programie Polskiego Radia. Każdego dnia przed godziną piątą rano spotykam tu arcyciekawy miniaturowy felieton wyjęty prosto z życia. Taki zaskakujący treścią i formą uniwersytet nie tylko dla seniorów. Warto uważnie wsłuchać się w opinie prelegentów, bo są mądre i pouczające bez silenia się na tani dydaktyzm. I nie jest to kryptoreklama tak zwanego ‘produktu’/co za dziwaczne skojarzenie językowe /,ale życzliwa rada sięgnięcia po inne niż  wszechobecna telewizja jako źródła informacji .

           "Szkoło, ilekroć cię wspominam, oczy mam pełne łez". Tak pięknie o swoich uczuciach może pisać tylko poeta, a to zdanie należy do mistrza słowa Juliana Tuwima. Może nie jest to twierdzenie odkrywcze, ale na pewno prawdziwe. Nie dalej jak wczoraj wykładowca Akademii Seniora pokazał mnie wzruszający wpis zapewne byłej uczennicy sprzed pół wieku /byłem wówczas dyrektorem bolesławieckiej szkoły nr 4 im. Jana Matejki/, w którym ciepło wspomina sztubackie lata, swoją szkołę,  nauczycieli i mnie osobiście. Nawet po wielu latach wzrusza takie wspomnienie, budzi falę ciepłych uczuć, daje poczucie spełnienia, stanowiąc zarazem inwokację do nieco szerszych refleksji o wychowaniu i przeogromnym świecie potrzeb psychicznych człowieka, a zwłaszcza małego dziecka – ciekawego świata, ufnego, łaknącego przyjaznego kontaktu, uczącego się trudnej sztuki życia w grupie, społecznej adaptacji. 

Dlatego trudno być nauczycielem –mistrzem, nauczycielem – przewodnikiem, nauczycielem – doradcą, powiernikiem tajemnic, dziecięcych trosk i smutków. Zwłaszcza wówczas, kiedy nie posiada się ugruntowanego solidną pracą autorytetu lub wrodzonego talentu pedagogicznego, który opiera się na szeroko rozumianych cechach osobowości człowieka. Miłość do dziecka, empatia, życzliwość, dobroć, wyrozumiałość, tolerancja, akceptacja inności, odrębności, oryginalności, zrozumienie zmiennych w czasie stanów psychicznych i uwarunkowań środowiskowych – to tylko niektóre z uwarunkowań tworzących  sylwetkę dobrego nauczyciela. Tacy pedagodzy potrafią ukształtować w młodym człowieku rdzenne, wartościowe cechy i przymioty, do nich wraca się wdzięczną pamięcią po latach, ich naśladuje się jako wzorzec w dorosłym życiu, To oni są kreatorami tego, co w człowieku pozostaje dobrem najwyższym pojmowanym w kategoriach filozoficznych. Oni odkrywają przed młodymi ludźmi urodę, sens i wartość  życia.






sobota, 28 września 2013

W HERBOWEJ TARCZY. Historia szkoły nr 8.


Ubolewam nad tym, że bezpowrotnie zaginęła znaczna część manuskryptów w postaci tomów kroniki szkolnej, nie da się więc precyzyjnie odtworzyć w chronologicznym porządku wszystkich zdarzeń i faktów związanych z bogatymi dziejami nietypowej placówki oświatowej, Nie znalazłem w ocalałym materiale dokumentacyjnym np. wzmianki o tym, że szkoła chlubiła się najładniejszą i najbogatszą w kraju Izbą Pamięci Narodowej, w której zgromadzono około 30 historycznych sztandarów, w tym bezcenny sztandar Zgrupowania Partyzanckiego im.’Jeszcze Polska nie zginęła’ z Kresów Wschodnich, które walczyło po dowództwem płk. Roberta Satanowskiego.




Szkolna Izba Pamięci Narodowej odznaczona przez Radę Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa Złotym Medalem, stanowiła swoiste sanktuarium wychowania patriotycznego szkolnej społeczności. Przebogaty zbiór wzruszających, autentycznych, różnorodnych, przebogatych eksponatów ilustrował namacalnie martyrologię narodu polskiego w czasie drugiej wojny światowej przez pryzmat biografii poszczególnych ludzi. Czyniła wstrząsające wrażenie na zwiedzających, stanowiła otwartą dla wszystkich księgę ojczystych dziejów bez zafałszowań i upiększeń.


Od utworzenia Izby Pamięci w naszej szkole  zaczęła się konstrukcja oryginalnego autorskiego minisystemu pracy wychowawczej szkoły. Okazał się niezwykle efektywny i z biegiem lat wzbogacał się o nowe wątki np. w sferze bogatej szkolnej obrzędowości. Przykładowo - dostojnych gości witaliśmy w holu przed IPN gongiem okrętowego dzwonu ze statku m/s ‘Bolesławiec’. (Nazwę statku miasto zawdzięczało staraniom i zasługom naszej szkoły w sferze wychowania morskiego młodzieży - był to drugi filar naszego systemu wychowawczego). Zakończenie wizyty odbywało się w wypełnionej po sufit pięknymi malarskimi freskami auli, gongiem dzwonu okrętowego ze statku m/s ‘Jan Matejko’. (Od tego statku zaczęła się historia morza w grodzie nad Bobrem. Byłem organizatorem, założycielem i pierwszym dyrektorem Szkoły Podstawowej Nr 4, nadając jej imię Jana Matejki, pierwsze w dziejach lokalnej oświaty - następną w kolejności szkołą, która dostąpiła tego zaszczytu było Liceum Ogólnokształcące im, Władysława Broniewskiego) ‘Czwórka’ jako pierwsza w mieście i powiecie bolesławieckim otrzymała swój sztandar [wg. mojego projektu plastycznego] ,co nie należało do rzeczy łatwych w pionierskich ciągle latach tworzenia etosu polskości na Ziemiach Odzyskanych.
Wracam jednak do doświadczeń pedagogicznych ‘Ósemki’.W holu na kamiennym podwyższeniu stał rząd wykonanych z brązu urn kryjących ziemię z pól bitewnych Wojska Polskiego. Niżej płonął wieczny znicz obok wykutych w żelazie dwóch mieczy - symbolu wiktorii grunwaldzkiej. Nad kamienną kompozycją dominował wykuty w piaskowcu wizerunek popiersia polskiego żołnierza, poniżej napis ‘Żołnierzom - obrońcom Ojczyzny’. Cały segment ściany zagospodarowano fotografiami i dokumentami poświęconymi pamięci generała Franciszka Kleeberga. Po przeciwnej stronie holu na wmurowanym w ścianę podeście umieściliśmy ceramiczną rzeźbę głowy dziewczyny - sanitariuszki z Powstania Warszawskiego. Znalazł się tu również tryptyk obrazów poświęcony heroicznej walce powstańców w stolicy, który ofiarowała szkole artystka z Augustowa. (Autorkę odnalazłem w reportażu czasopisma i skontaktowałem się listownie).



Hol sanktuarium IPN od korytarza szkolnego oddzielała ogromna, wykonana artystycznie żelazna i aluminiowa krata przesuwana na rolkach - piękny i cenny dar Zakładów Górniczych ‘Konrad’. Całość uzupełniały freski malarskie z herbami miast współpracujących ze szkołą - Gdynią, Helem, Szczecinem, Gdańskiem, Wałbrzychem.


Metalową szafkę kryjącą akcesoria przeciwpożarowe zasłoniliśmy wykutą w miedzi tarczą z herbem Bolesławca, ustawiając za  nią trzy halabardy - broń średniowiecznych rycerzy. Prawdziwym dziełem sztuki płatnerskiej były wykonane w ZG ’Konrad’ drzwi miedzio - plastyczne złożone z sześciu historycznych godeł Państwa Polskiego i dekoracyjnego ornamentu wokół nich. Całość kompozycji budziła niekłamany zachwyt każdego odwiedzającego naszą szkołę. Niestety, po tym wyjątkowym artystycznym dziele nie ma dziś śladu, a szkoda, bo jest to strata niepowetowana. Strata nie tylko w skali szkolnej, ale też ogólnomiejskiej. Bezmyślność czy zła wola. Nie umiem tego rozsądzić czy rozszyfrować.

O szczegółach więzi ze środowiskiem artystów plastyków piszę w innym miejscu - stanowi to kolejny filar naszych doświadczeń w poszukiwaniu modelu pracy wychowawczej.

poniedziałek, 23 września 2013

PANTA RHEI. Pożegnanie z morzem.



Złota Odznaka "Zasłużony Człowiek Morza"
Wszystko płynie - twierdzili nie bez racji starożytni Rzymianie. Czy najszybciej płynie czas. Nie wiem. Odchodzą bezpowrotnie przyjaciele i to jest obiektywny miernik przemijania, destrukcji w życiu osobistym, zaskakujących i bolesnych zmian, dowód kruchości ludzkiego życia. Nieuchronność losu przeraża i poraża ze względu na naszą bezsilność i bezwolność, lotem w nieznane, tajemniczością wydarzeń następnych dni. Czy zatem trzeba uciekać przed marzeniami, ubrać worek pokutny i czuwać z pokorą na ostateczne zamknięcie księgi życia. Nie wiem, ale tkwi we mnie wewnętrzny bunt przeciw apatii, bierności, obawie przed kalejdoskopem przyszłych zdarzeń. Jako introwertyk nie lubię obnażać publicznie swoich uczuć. Zamykam je szczelnie w psychicznym sejfie i tylko w wyjątkowych chwilach uzewnętrzniam je w kręgu prawdziwych przyjaciół, osób naprawdę mi bliskich. Zdumiewa i zasmuca mnie fakt, że pozostaje ich już tak niewielu …
Nie słyszałem o podziale przyjaźni na emocjonalne, intelektualne czy koniunkturalne, a więc z zimnego wyrachowania, logicznej kalkulacji strat i zysków. Czy w ogóle taki układ można nazwać przyjaźnią. Wątpię. Ale wracam do moich życiowych doświadczeń zdruzgotany smutną wieścią o śmierci ostatniej juź mojej łączniczki z morzem, emerytowanej nauczycielki i dyrektorki szkoły sportowej w Gdyni -  Zofii  Świerczyńskiej.  Zdaję sobie  sprawę z faktu, że to juź moje ostateczne i definitywne pożegnanie z morzem. Zamknięty jeden z ostatnich rozdziałów długiego i bogatego życia,
Kiedyś - przed laty - nadmorskich i morskich przyjaciół mogłem liczyć na pęczki. Piękny czas zapisany w życiorysie złotymi zgłoskami. Wszyscy życzliwi, bezinteresowni, z sercem na dłoni. To im zawdzięczam złotą odznakę ‘Zasłużony Pracownik Morza’, medal 60-lecia Gdyni, liczne wyróżnienia Polskich Linii  Oceanicznych. To oni pomogli mnie ‘wywalczyć’ dla miasta w ostrej konkurencji nazwę statku handlowego m/s ‘Bolesławiec’. Udało się mnie-dzięki oddaniu morskich przyjaciół-zdobyć sympatię i pomoc materialną Polskiej Żeglugi Morskiej w Szczecinie, której beneficjentem była ‘moja’ szkoła Nr 8. Dzięki szczecińskiej firmie rybackiej nasza uczennica odbyła cudowny 3 - miesięczny rejs po wodach wokół Afryki na statku m/s ‘Winieta’. Żeglowali nasi młodzi jungowie po Bałtyku na ‘Zawiszy’ i innych żaglowcach. Odbyliśmy kilkadziesiąt wypraw do zaprzyjaźnionej szkoły w Gdyni i na statki patronackie. Byliśmy z władcą morza Neptunem ‘na Ty’.
Rozpisałem się, a i tak to tylko drobna cząstka ważnych faktów we wzajemnych relacjach. Szanowanej i kochanej Pani Dyrektor gdyńskiej szkoły poświęciliśmy metaloplastyczną tablicę pamiątkową z nazwą Sali Kaszubskiej. Zrewanżowała się przysłaniem do szkoły kilku paczek z zakupionymi przez siebie z własnych oszczędności eksponatami folklorystycznymi. Hojny dar kobiety o wielkim sercu pełnym miłości dla dzieci. Niestety-zawsze uśmiechnięta Zosia odeszła juź na drugą stronę życia,
Pękła ostatnia nić łącząca moje życie z morzem ...
Niedziela, 22 września 2013 roku.