W swoim długim życiu miałem wiele okazji do jubileuszowych uroczystości i spotkań. Mówiąc szczerze - nie lubię celebry i fanfar, gładkich przemówień, nudnych laudacji. Ale to już taka tradycja, chęć uzewnętrznienia określonych wartości, wyeksponowania własnego ‘ja’, upodobania do mitomanii. Co kto lubi - szerokie pole do popisu, celebrytów i klakierów nigdy nie brakowało i nie brakuje w ojczystym kraju, a więc i w naszym małym grodzie nad Bobrem.
30 maja 2009 roku ‘moja’ szkoła z numerem 4 w herbowej tarczy obchodziła swój dumny jubileusz 50-lecia istnienia. Wprawdzie spóźniła się ze swoim świętem szkolnym o cały rok /powstała 1 września 1958 roku/, ale to nie ma większego znaczenia. Zaskoczył mnie natomiast ówczesny młody dyrektor szkoły propozycją zorganizowania wystawy moich prac malarskich w murach ‘czwórki’, co oznaczało w praktyce nobilitację nie tylko dorobku twórczego, ale też wyjaśniało sens imienia noszonego na sztandarze szkoły i jej bogatą w przeszłości tradycję w wychowaniu przez sztukę. Nie będę opisywał przebiegu udanej, bogatej i ciekawej w formie uroczystości, chociaż kosztowała niemało trudu ze strony nauczycieli i uczniów, sięgnę natomiast do samorzutnej inicjatywy wychowanków jednej z klas z pierwszego rocznika absolwentów, którzy skrzyknęli się zapewne przez internet i pojawili się na jubileuszowej zbiórce niemal w komplecie. Niby młodzi i dynamiczni, a przecież to już prawie sześćdziesiątka na karku, dostojny wiek wymagający powagi i życiowej stabilizacji, a jednak na ten jeden długi i barwny dzień wyłączeni z kołowrotu obiektywnie istniejącej rzeczywistości. Panowie prezesi i dyrektorzy, panie artystki-malarki, sklepowe i pracownice kultury, listonosze, wynalazcy, poszukiwacze chleba zza oceanu, ogrodnicy...Ktoś wstydził się przyjść na spotkanie, bo mu się w życiu nie udało znaleźć stabilizacji, któraś z dziewcząt została wdową z dwójką dzieci, ktoś trafił do klasztoru po miłosnym zawodzie, ktoś zginął w samochodowym wypadku. Czytam w ich wspomnieniach przy kawie i lampce wina po obfitej kolacji w ‘Toscano’ jak w otwartej księdze; ileż tu autentycznych faktów, zaskakujących wydarzeń, wspomnień, splątanych uczuć, życiowej mądrości. Dziwna, piękna i wzruszająca spowiedź, chęć wtulenia się na chwilę w ciepło własnych odległych o lata świetlne doznań, przywołanie bezpowrotnych lat beztroskiego dzieciństwa. Dla mnie-prawdziwy uniwersytet psychologicznej i pedagogicznej wiedzy o moich uczniach i wychowankach, dla których słusznie czy niesłusznie nadal pozostałem autorytetem i życiowym przewodnikiem. To był wyjątkowo długi, niezapomniany, fantastyczny wieczór wypełniony nostalgią, miłością, ciepłem zapomnianych wspomnień, spontaniczną szczerością, ukradkiem ocieranymi łzami wzruszenia. Smutne, ale na tej pożegnalnej wieczerzy byłem jedynym pedagogiem.
Spotkanie z przeszłością wychowankowie sprzed wielu lat nazwali trafnie Zjazdem Koleżeńskim z okazji 50-lecia swojej szkoły. Witali mnie z nienależytymi, niezasłużonymi chyba honorami, spontanicznie i serdecznie. Wiele twarzy nie rozpoznałem, innych spotykam wciąż na ulicach naszego urokliwego miasta. Tylko ta siwizna skroni i zmarszczki na czole świadczą o przemijaniu...Szukamy wolnej klasy, rej wodzi niezawodna i żywa jak iskra Marta Maćków /nie znam nazwiska po zmarłym mężu/, aranżuje od ręki kameralną uroczystość. Obok mnie siedzi emerytowana już nauczycielka Stanisława Zięcik, dobry duch w czasach mojego kierowania szkołą. Otrzymujemy bukiety kwiatów i symboliczną ceramikę, buziaki od dziewcząt, przepraszam, kobiet, mocne męskie uściski dłoni dawnych chłopców. Nie ma zbyt wiele czasu na rozmowy, spotkamy się wieczorem na kolacji w kawiarni. Dziewczęta /przepraszam, panie/ pokazują kolekcje swoich prac plastycznych, naprawdę urzekająco pięknych, przywiezionych specjalnie do mojej oceny, Uczyłem przecież je kiedyś sztuki malowania. Zaskakująco dużo byłych uczniów związało się profesjonalnie z kulturą i sztuką /jedna z obecnych na spotkaniu kobiet skończyła uczelnię artystyczną, ma swoje wystawy, uznany dorobek i kieruje gdzieś na Rzeszowszczyźnie Domem Kultury /zostawiła mi folder ze swojego wernisażu, już ostatni w prywatnych zbiorach, Jakże to piękny gest, jakże wzruszające przeżycie, ile w tym serca i autentycznej wdzięczności za trafne ukierunkowanie życia, za rozbudzenie w dzieciństwie twórczej pasji, która pozostała na zawsze.
Zachowałem z tego spotkania trzy pomysłowo wykonane plakietki; na twardej skorupie tropikalnego owocu moja miniaturowa fotografia z bujną jeszcze czupryną i ręcznie wykaligrafowany napis ;Pan Paweł Śliwko Kierownik Szkoły’, wewnątrz przyklejona dekoracyjna karteczka z miniaturowym zdjęciem Jana Matejki i wzruszający komplement ;Dobrych ludzi nikt nie zapomina’. I jeszcze napis-Zjazd Koleżeński-50 lat SP nr 4 w Bolesławcu 1959-2009. Drobny błąd w dacie powstania szkoły /rok czasu/ można wybaczyć; zbyt sugestywnie łączy się to z datą oficjalnych, niejako równoległych urzędowych obchodów jubileuszu. Druga plakietka to kartonowy czerwony symboliczny kwiat stokrotki z żółto-zielonym wnętrzem i wkomponowanym w nie napisem ; To szczęście mieć takiego Kierownika jakiego ja miałam. Dziękuję. Uczennica Marta.’ Trzecia plakietka to duże czerwone tekturowe serce z datą 30 maja 2009 i przepiękna dedykacja ;Kochany Panie Kierowniku - za Pana serce na dłoni, za dostrzeganie nas, wpajanie wartości życiowych i artystycznych dziękują Panu ananasy z siódmej klasy SP nr 4 w B-cu. Rocznik 1959/1960.’
Czy może być coś cenniejszego od tych darów serca i złotych myśli przekazywanych staremu człowiekowi po ponad pół wieku od spotkania z dzieckiem w szkolnej ławie . Nie sądzę. Nie dorobiłem się w życiu wielkich pieniędzy, ale mam skarby bezcennej wartości ; sympatię tysięcy wychowanków. To mi zupełnie wystarcza jako atrybut ludzkiego szczęścia.
Jeszcze maleńkie wyjaśnienie słowotwórcze, bo przecież żyjemy w XXI wieku, a opis dotyczy wydarzeń niejako historycznych z połowy wieku minionego. Obowiązywała wówczas nauka w szkole 7-klasowej, a maturę po niej absolwenci zdawali w 4-letnim liceum lub technikum. Szkołą podstawową zarządzali kierownicy, natomiast w szkołach średnich byli to dyrektorzy. Współczesność jest w oświacie bardziej zdemokratyzowana, nawet przedszkolami rządzą dyrektorzy. Tempora mutantur, jak słusznie twierdzili starożytni Rzymianie. Nawet symboliczna kreda do pisania na czarnej tablicy staje się reliktem bezpowrotnej przeszłości…..’ ,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz