Do kręgu przyjaciół mogę zaliczyć ś. p. dr Bronisława Miazgowskiego, z którym prowadziłem obfitą korespondencję przez wiele lat. Jego pamięci poświęciłem olbrzymią tablicę pamiątkową przed wejściem do morskiej części szkoły /oddzielne sale miały odrębnych patronów - Kapitana Żeglugi Wielkiej Tadeusza Kalickiego i II Oficera PLO Teofila Grydyka/. Pan Bronisław był niekwestionowaną wyrocznią w sprawach morskich, szczególnie upodobał żeglarstwo i problematykę szeroko rozumianej kultury morskiej. Mimo zaawansowanego wieku odwiedził Bolesławiec i słynną nawet w Szwajcarii /gdzie mieszkał/ naszą “Ósemkę”.
Cytuję obszerne fragmenty jednego z licznych listów - pereł w moich zbiorach dokumentów. Fryburg, 9.06;1980 r.
Drogi Panie,
List Pański z 14.V.80 czytałem nie tylko ze wzruszeniem, ale i z głębokim przejęciem. Jeszcze nigdy nikt nie ocenił tak wysoko moich wysiłków na rzecz Polski morskiej i kultury morskiej w świecie. Wielkie serdeczne dzięki Panu za to.Pańskie słowa bardzo mnie podtrzymują na duchu, ale to, co jest nieodwracalne, musi nastąpić prędzej czy później. Może się to moje obecne życie jeszcze wlec jakiś czas, ale też może się skończyć w każdej chwili. Dzieci Pańskie i “moje” z klasy morskiej życzą mi jeszcze wiele rejsów, ale ja jestem już tak osłabiony, że z domu już nie wychodzę, “rejsy” odbywam już tylko od łóżka do fotela i od fotela do łóżka. Niedaleko ! Patrzę spokojnie na nadchodzący koniec bez lęku i właściwie już bardzo chciałbym umrzeć. Takie życie jak moje obecne jest puste, to już tylko wegetacja. A tyle jeszcze rzeczy zostało niedokończonych, tyle jeszcze do zrobienia i napisania. To już inni będą kontynuować zaczęte dzieło. Każda idea, jeśli jest słuszna i pożyteczna, zawsze znajdzie następców.
Myślę, że Pan za wysoko ocenia mój dorobek i wątpię, czy po moim zejściu z tego świata będą o mnie ludzie pamiętać. Teraz ludzie żyją tylko chwilą bieżącą, ci co odeszli szybko popadają w niepamięć. To mi zresztą najzupełniej obojętne. Ważne jest własne przeświadczenie, że się nie żyło na próżno, że się coś zdziałało dla innych, nie tylko dla siebie.
Jest rzeczą wykluczoną, byśmy się mogli spotkać w Gdyni jesienią na II Kongresie Kultury Morskiej, gdy ja tutaj już nawet do miasta nie mogę wychodzić, Zresztą wątpię, by mnie na ten kongres zaproszono. Panowie ze Stowarzyszenia Działaczy Kultury Morskiej dali mi wprawdzie dyplom członka honorowego, ale o kongresie mnie nie powiadomili i nie zaprosili. Nie zaproponowali też, bym im przysłał do odczytania to, co w tej sprawie mam do powiedzenia. O kongresie rok wcześniej powiedział mi w czasie pobytu w kraju minister.Motyka. Teraz Pan mnie o tym powiadamia. Jeśli w swoim referacie Pan i o mnie wspomni - będę rad i Panu za to wdzięczny.Pomyślałem sobie, że dobrze będzie, jeśli w Pańskiej szkole, gdzie zostawiłem kawałek swego serca, zostanie niewykoślawiony mój “morski” życiorys, jak to jest np. w pracy magisterskiej p. Keller, gdzie pisze ona, że “związałem się z harcerstwem w 1930 r. /dla niej to starożytność !/, ale ja do harcerstwa wstąpiłem dokładnie 17 kwietnia 1921 r / bo wcześniej nie można było - wojna !/ i dlatego napisalem z trudem i w bardzo wielkim skrócie, w ciągu dwóch tygodni, po kilka zdań dziennie, załączony życiorys. Ograniczyłem się tylko do spraw morskich, a przecież zdziałałem też różne rzeczy i poza tym kręgiem spraw /jak choćby np. fakt, iż stworzyłem w Pradze czeskiej w listopadzie 1938 r. ostatnią możliwość zapobieżenia wojnie - gdyby jednak wybuchła - rozegrania jej inaczej i chyba zwycięsko. Nie wiem, czy Panu o tym coś wiadomo, pisałem o tym - po 26 latach milczenia - w “Polityce”, w rok później w londyńskiej “Kronice”. Historyk krakowski, prof. H. Batowski potwierdził autentyczność tych wyczynów, bo znalazł w archiwum wojskowym w Waszyngtonie mikrofilmy niemieckich dokumentów w tej sprawie. Gdy to pisałem, byłem już wtedy bardzo chory i uważałem, że należy dla dobra historii te fakty ujawnić. W nagrodę za moje wyczyny i dobre chęci gen. Malinowski, zastępca szefa Sztabu Gen. napisał wtedy - w 1938 r. - że jestem “niebezpieczny”, bo mogłem popsuć dobre stosunki z Niemcami. A w 10 miesięcy później ci panowie siedzieli haniebnie internowani w Rumunii, ja zaś miałem zaszczyt zostać kanonierem w pułku artylerii ciężkiej ... ale we Francji.Na polskiej ziemi odmówiono mi karabinu.
Rozgadałem się, wróćmy do spraw morskich. Załączony życiorys napisałem też dlatego, że akurat mija 50 lat mojej działalności morskiej. Kawał życia, kawał roboty ! Gdy taki “okrągły” okres za mną się zamyka i gdy kończy się moje życie, mogliby rodacy jakoś to uczcić. Byłem np. jednym z pierwszych, jeśli ni w ogóle pierwszym, który wskazywał na potrzebę i konieczność stworzenia Uniwersytetów w Gdańsku i Szczecinie. Dobrze, że choć jeden z nich powstał. Miałbym prawo do doktoratu h. c. tegoż Uniwersytetu.Ale kto o tym pomyśli? Albo mogłaby mi Rada Państwa przyznać Krzyż Komandorski /Oficerski mam od 1969 r./ za pół wieku działalności morskiej, pisarskiej i innej. Ani harcerstwo /od którego już dawno odszedłem choć nigdy nie wystąpiłem/, ani ZLP /Związek Literatów Polskich - przypisek PS/, gdzie trzeba tylko płacić regularnie składki, zaś wszelkie udogodnienia i nagrody są tylko dla określonej sitwy - z takim wnioskiem nie wystąpi.Stowarzyszenie Działaczy Morskich? Tam też o mnie nie pamiętają /dowód - kongres/. Mnie oczywiście już najzupełniej do szczęścia nie są potrzebne nagrody, wyróżnienia, odznaczenia. Wszystkie moje myśli krążą teraz już tylko wokół ewentualnego bytu po śmierci. Ale jestem symbolem czy wyrazicielem idei kultury morskiej, jakiekolwiek wyróżnienie byłoby swego rodzaju nobilitacją tej idei.A to nie jest obojętne. Z polskiej myśli i z polskiego /indywidualnego/ wysiłku zrodził się Instytut Międzynarodowy Kultury Morskiej. Podkreślenie tego faktu przez stronę polską miałoby swój sens i wartość. Bo nie ważne moje nazwisko, ważne jest, że to zdziałał Polak ! Ważne, że i Polacy mają coś do powiedzenia na arenie światowej.
Rozpisałem się, bo wciąż mi się zdaje, gdy piszę do kogoś bliskiego, że to może jest mój list ostatni, więc chciałoby się dużo powiedzieć.
Dziękuję serdecznie i za następny list, z 23 maja. Dziękuję najserdeczniej dzieciom za ich pamięć o mnie. Za późno już było, bym mógł w odpowiedzi życzyć im pogodnych i radosnych wakacji. Powitam je na progu nowego roku szkolnego, jesienią, jeśli jej dożyję.
Panu najserdeczniej ściskam szlachetną i przyjazną dłoń, życzę też Panu i Jego Rodzinie pomyślnych a dobrze zasłużonych wakacji. No i życzę pomyślnego rejsu na nowym polskim statku, upamiętniającym jeszcze jedno polskie, patriotyczne imię - gen.Kleeberga.
Br. Miazgowski
P.S. Ostatnio zwróciła się do mnie Szkoła Podstawowa nr 141 w Łodzi z prośbą o materiały o gen.Zaruskim, bowiem w jesieni ma ona otrzymać imię Generała. Szkoda, ja wszystkie książki Generała i o Generale rozdałem już ludziom i bibliotekom. Klisze fotograficzne, jakie miałem, pożyczyłem ludziom i oczywiście nigdy już nie doczekałem się ich zwrotu. Teraz mogę tej szkole napisać tylko list /bo o przyjeździe nie ma mowy/ oraz - o co proszą - wskazać nazwiska ludzi jeszcze żyjących, którzy znali Generała i zachowali o Nim najlepszą pamięć. Harcerze-żeglarze przede wszystkim. Dobrze, że jeszcze jeden zasłużony Polak zostanie uczczony przez polską szkołę i polskie dzieci. Zawsze był ich serdecznym przyjacielem i wychowawcą.
P. S II. Jestem dysponentem biografii Bronisława Miazgowskiego, którą napisał tuż przed śmiercią i przekazał mnie listownie z nadzieją na wydrukowanie w którymś z morskich czasopism. Do dzisiaj tak się nie stało.