piątek, 5 czerwca 2015

W MORZU LISTÓW . KRÓTKIE KOMENTARZE - PO WIELU LATACH .

Na długiej ścieżce życia spotkałem wielu wspaniałych, nieodżałowanej pamięci ludzi. Wspaniałych, bezinteresownych, pasjonatów - altruistów skorych do dzielenia się nawet ostatnią kromką chleba. Trzeba im oddać hołd chociaż w najskromniejszym zapisie, bo pamięć ludzka bywa zawodna i szybko przemija. Hołdujemy zresztą starej jak świat zasadzie - nieobecni nie mają racji, a oni są już po drugiej stronie życia. Bez powrotnego biletu na ten śliski glob pełen łez i płaczu.


Wielkim marzeniem wybitnego polskiego marynisty doktora Bronisława Miazgowskiego było utworzenie Międzynarodowego Instytutu Kultury Morskiej. Temu dziełu poświęcił dużą część własnego heroicznego życia Polaka - patrioty. Był żołnierzem tragicznego września 1939 roku, Z bronią w ręku przedzierał się na Zachód, osiadł na stałe w neutralnej Szwajcarii,po wojnie zyskał międzynarodowy autorytet jako znawca spraw morza i działacz w wielu instytucjach koordynujących w szerokiej skali problematykę morską. Odwiedził bolesławiecką “morską” “Ósemkę”, pozostawił tu swoje książki i zachowany własny orzełek wojskowy z czapki bombardiera. Szkoła zrewanżowała się odsłonięciem marmurowej tablicy pamiątkowej z rejestrem dokonań bohatera i nazwaniem muzeum morskiego jego imieniem.


Cytuję list z datą 17 marca 1978 roku przysłany z Fribourga /Szwajcaria/.

Drogi Panie,

Dziękuję serdecznie za kartkę z 1 marca br. i pakiet listów od dzieci szkolnych, którym odpowiadam oddzielnie, przede wszystkim zaś dziękuję za piękny i wzruszający list jaki otrzymałem w styczniu. Nie odpowiedziałem zaraz, to nie było konieczne, a poza tym grzęznę w trudnej i irytującej sytuacji instytutowej. W grudniu powiadomiono mnie, że władze polskie gotowe są dać Instytutowi 10 milionów złotych subwencji rocznie orz odpowiedni budynek na siedzibę, a potem - w odpowiedzi na moich 5 listów - do tej pory głucha cisza. Ucieszyłem się w grudniu podwójnie : że Instytut będzie będzie jednak w Polsce oraz że skończą się moje kłopoty finansowe, bo wprawdzie złote polskie to nie dolary, ale suma poważna, która pozwoliłaby rozwinąć wspaniałą działalność. Oczywiście można by czekać co z tego ostatecznie wyniknie, ale sprawę komplikuje fakt, że w Irlandii możemy otrzymać do dyspozycji duży / 40 pokoi / i piękny dom pod Dublinem, z widokiem na morze i ze sporym terenem /około 12 ha/, ale zdecydować się trzeba szybko, bo są inne instytucje skore do wzięcia tego domu, będącego własnością biura Robót Publicznych Republiki Irlandzkiej. Nie ma tam natomiast nadziei na pomoc finansową państwową, lecz jedynie są obietnice kilku prywatnych mecenasów, co jest zawsze zawodne. Irlandczycy sami mi napisali, że propozycja polska jest korzystniejsza.

Obawiam się, że z tej polskiej propozycji może nic nie wyjdzie, a stracimy okazję zdobycia tego domu w Irlandii. I wtedy znowu impas i niewesołe perspektywy przed ICMAR - em.

Po roku milczenia odezwał się pan Potamianos, armator grecki i wiceprezes Instytutu, ponawiając propozycję ustanowienia siedziby ICMAR-u w Pireusie, w jego gmachu. Ale prawo greckie wymaga, by członkami Zarządu byli wyłącznie obywatele greccy. Dla Instytutu międzynarodowego jest to nie do przyjęcia. Zaproponował on też odbycie następnego rejsu / na jego koszt / na jednym z jego statków, jak w 1974 roku. Ale gdy odrzucam propozycję ustalenia siedziby w Grecji, pewnie on propozycji rejsowej nie powtórzy. Szkoda! Takie następne sympozjum pływające na Morzu Śródziemnym bardzo by ożywiło działalność Instytutu.

30 marca przyjedzie do mnie na naradę p. dr John de Courcy Ireland z Irlandii. Jeśli do tej pory nie będę miał wiadomości i decyzji z Polski, zdecyduję się na wzięcie tego domu w Irlandii. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Gdy będzie nareszcie stała siedziba, może łatwiej będzie zdobyć też fundusze, niezbędny warunek dalszej działalności Instytutu.

Wczoraj nasza ambasada w Bernie powiadomiła mnie że ZBoWiD, bez żadnych moich w tej sprawie zabiegów, zaprasza mnie na kilkutygodniowy pobyt w sanatorium w Kołobrzegu /od 16 czerwca do 9 lipca/ - bezpłatny oczywiście. Otrzymałem też narazie nieoficjalną wiadomość, że Związek Literatów Polskich /po raz pierwszy w życiu spotykają mnie takie fakty/ przyznał mi 8 - tygodniowe stypendium na pobyt w kraju, po 1 tysiącu złotych tygodniowo, tj. 8 tysięcy zł. Trzeba więc skorzystać Trzeba więc skorzystać z tak niespodziewanej okazji, choć z różnych względów wyjazd do Polski tego lata jest dla mnie raczej niedogodny, nie mówiąc o tym, że na podróż lotniczą muszę wydać około 1 tysiąca franków /500 dolarów/, co nie jest dla mnie rzeczą wcale łatwą. A w jesieni trzeba pewnie będzie pojechać też do Irlandii, urządzić tę naszą tam siedzibę. Gdyby jeszcze rejs doszedł do skutku, na wyjazd do Grecji już absolutnie nie mógłbym sobie pozwolić.

Będąc w Polsce trzy miesiące, mógłbym w zasadzie pojechać do Bolesławca, pożegnać się z tą miłą dzieciarnią, nim się ona rozproszy, bo jak mi piszą, jest to ich ostatni rok w Pańskiej szkole. Ale będzie to okres wakacji, dzieci już w szkole nie będzie, a przed 10 czerwca nie mogę do Polski pojechać. Przed Kołobrzegiem zatrzymam się tylko kilka dni w Warszawie. Na wypad do Bolesławca nie starczy czasu.

Serdecznie Panu dziękuję za wyrażoną w styczniowym liście gotowość rozprowadzenia pewnej ilości mego tomiku “The Bitter Sea”. Niestety jest to nierealne. Kosztuje on 4,50 dol. Cena oficjalna dolara jest zdaje się bardzo niska, czarnorynkowa - horendalnie wysoka. W jednym i drugim przypadku musiałbym niezależnie od otrzymanych złotych - z własnej kieszeni zapłacić wydawcy sumę w dolarach. A już kupiłem 60 egz. dla polskich bibliotek, redakcji i przyjaciół. Więcej nie dam rady. Niemniej jestem wdzięczny za tę miłą propozycję.

Proszę przeczytać załączony tu mój list do dzieci i pomyślec, czy mój projekt jest realny i czy warto go zrealizować.

Przy okazji - Panu, Pańskim Bliskim i Gronu Nauczycielskiemu najlepsze życzenia z okazji Świąt Wielkanocy.

Łączę najlepsze życzenia, pozdrowienia i serdeczny uścisk dłoni - 

/ - / Bronisław Miazgowski


Krótkie podsumowanie. Autor listu stworzył koncepcję Międzynarodowego Instytutu Kultury Morskie. To główny - jeśli nie jedyny - konkretny realizator pięknej idei.. Siedziba organizacji znalazła się jednak nie w Polsce,a w Dublinie / Irlandia /. Po śmierci działacza ICMAR pozostaje w letargu - brakuje przewodnika i entuzjastów pożytecznego działania w skali międzynarodowej. Wielka szkoda i strata dla kultury, zwłaszcza szeroko rozumianej marynistyki. Zmarnowano prekursorską szansę na wielki sukces.




TEOFIL GRYDYK - CZŁOWIEK WIELU ZASŁUG. SPOŁECZNIK I PRZYJACIEL.

Cytuję drobne fragmenty kilku listów, które charakteryzują bogatą i złożoną osobowość niezmordowanego mecenasa, człowieka otwartego, szczerego, pracowitego, życzliwego całemu światu i ludziom w potrzebie. Dobry duch długoletniej przyjaźni i współpracy, doskonały wzorzec patrioty i obywatela, ideał altruisty i humanisty o szerokich horyzontach myślowych. Bez niego trudno byłoby wyobrazić sukcesy szkoły, którą szczerze kochał i nie krył swojej sympatii.


“Gdynia, 16 grudzień 2002 roku.

Drogi Pawle!

Dość dawno otrzymałem od Ciebie list, za który serdecznie dziękuję. Czas bardzo szybko mknie do przodu. Byłem przekonany, że na emeryturze będę miał dużo czasu wolnego i beztrosko wypoczywał. Zupełnie inaczej jest w rzeczywistości. Każdy dzień przynosi nowe problemy i wiele spraw trzeba załatwić dla Karwin /to jedna z nowych dzielnic Gdyni - przypisek PS/ i ich mieszkańców. W czerwcu b.r. zostałem wybrany do Rady Nadzorczej w naszej Spółdzielni Mieszkaniowej. Praca społeczna daje mi wiele satysfakcji i mam spore sukcesy. Natomiast w domu problemy.Kilka miesięcy temu Krystyna /żona-PS/ zachorowała i poddana została operacji chirurgicznej. /.../ Obecnie przebywa w domu, jednak nadal jest na zwolnieniu lekarskim. W tej chwili czuje się dobrze i możliwe, że za kilka tygodni wróci do pracy. /.../ Natomiast Darek /syn-PS/ rozpoczął studia na Politechnice Gdańskiej. Wszystko wskazuje na to, że zrezygnuje z tej uczelni i będzie chciał się przenieść do Akademii Wychowania Fizycznego. Czy to się uda - zobaczymy.

Robert /drugi syn-PS/ nadal pracuje w policji, obecnie ma stopień aspiranta. Chociaż w policji nie ma wysokich poborów, to jest bardzo zadowolony z pracy ze względu na stałość zatrudnienia, pozostało jeszcze trochę innych przywilejów. Wielu jego kolegów pozostaje bez pracy i są na zasiłku dla bezrobotnych. Pracowali w stoczniach Gdyni i Gdańska, zostali jednak zwolnieni, bo zatrudnienie z roku na rok maleje. 

Ja bardzo często wracam do wspomnień z czasu przeszłego, to mi daje zadowolenie i siłę do dalszej pracy społecznej. Od czasu do czasu w Trójmiejskiej prasie ukazują się artykuły na mój temat. Zwiększa to moją popularność, co ułatwia mi załatwienie wielu spraw. Utrzymuję stały kontakt ze Związkiem Zawodowym Marynarzy i Oficerów oraz z wieloma kolegami z PLO. Ostatnio spotkałem Jacka Ziemińskiego i Ryszarda Nowaka. Obaj są na emeryturze i zdrowie im dopisuje. Przesyłają Tobie serdeczne pozdrowienia. Podobnie jak Ty otrzymałem nagrodę za ładny ogródek, co mnie bardzo ucieszyło. Największą niespodzianką w tym roku była rozmowa telefoniczna z Pawłem Grydykiem, który mieszka we Wrocławiu. O moim istnieniu w Gdyni dowiedział się przypadkowo z internetu. Już nawiązaliśmy korespondencję. Tyle razy byłem we Wrocławiu i nie wiedziałem, że mieszka tam mój kuzyn.

Drogi Przyjacielu, przesyłamy Ci najserdeczniejsze pozdrowienia, życzymy dużo zdrowia, pogody ducha i wszelkiej pomyślności. 

Teofil z rodziną


Gdynia, 14. 02. 2005 r.

Drogi Pawle!

Bardzo się niepokoiłem Twoim długim milczeniem. Wreszcie 30 grudnia ub. roku nadeszła od Ciebie oczekiwana wiadomość. Jestem tym faktem bardzo uradowany. Dziękujemy za życzenia świąteczne i noworoczne oraz za zdjęcie. Cieszę się, że dopisuje Ci zdrowie, co w dzisiejszych czasach jest bezcennym skarbem. Doczekaliśmy się czasów, że leczenie stało się wielkim problemem. Natomiast martwi mnie Twoje nienajlepsze samopoczucie. Ja też nie byłem pieszczony przez życie, jednak zachowuję się jak sportowiec. Na rowerze przejechałem około 300 tysięcy kilometrów, w różnych warunkach klimatycznych i terenowych. Drogę życia traktuję jak długi “etap kolarski” na trasie którego zdarzyło się wiele wywrotek i kraks. Na szczęście nie były na tyle groźne, żebym miał raptownie zwolnić tempo życia. Przeciwnie, tempo przyśpieszyłem jak kolarz zbliżający się do mety. To przynosi mi wiele zadowolenia i satysfakcji. Nie oczekuję od nikogo uznania czy podziękowań, tym samym lepiej znoszę przykre sytuacje, które czasami się zdarzają. Radość jaką czerpię z życia i pracy społecznej - nic i nikt nie jest w stanie zakłócić. Mam bardzo wiele radosnych wspomnień, które utrwaliły się w mej pamięci i tylko takie wspominam. Często wracam do pięknych i wzniosłych przeżyć, których doznałem w Twojej “Ósemce” w Danusi i Twoim towarzystwie. Dalsze dramatyczne losy szkoły przyjąłem ze spokojem. Jednak boleję nad faktem, że po Twoim odejściu na emeryturę w krótkim czasie “Ósemka” została zlikwidowana a eksponaty rozkradzione. Cała kilkudziesięcioletnia praca całego zespołu ludzi, a szczególnie Twoja, została zniszczona. Przykre, ale prawdziwe. Podobny los spotkał mnie. Krystyna / żona - przypisek PS / wszystko sobie przywłaszczyła, nawet moje osobiste upominki i pamiątki. Spotkała nas smutna rzeczywistość, na którą nie mieliśmy wpływu. Na osłonę całego dramatu chociaż zdrowie nam dopisuje.

Dlatego proszę Cię drogi Przyjacielu - staraj się wspominać te chwile, które dostarczały wiele radości, satysfakcji i dumy. Twoje i Danusi sukcesy to piękna karta historii. To Wasz trud i piękna droga życia. Teraz to pielęgnuj, a na pewno da Tobie ukojenie.

Ja nadal pracuję społecznie i to z pozytywnym rezultatem. Z Blanką / nowa żona - przypisek PS / żyjemy zgodnie i wesoło - mimo zimowych kaprysów pogody. Teraz mam dobre warunki mieszkaniowe i mogę Cię zaprosić do nas i nad Bałtyk. Długo czekałem na chwilę, kiedy Ci mogę o tym oznajmić. Jeszcze raz ponawiam moje serdeczne zaproszenie do nas i mam cichą nadzieję, że niedługo nas odwiedzisz. W tym oczekiwaniu na Twój przyjazd do nas kończę ten list, serdecznie Cię pozdrawiam i ściskam - Teofil z Blanką




Gdynia 06. o8. 2oo6 r.

Drogi Pawle!

Czas nieubłaganie mknie do przodu z zawrotną szybkością. W styczniu otrzymałem od Ciebie list, za który serdecznie dziękuję. Wtedy nie wspominałes, że malujesz obrazy, tym bardziej jest to dla mnie radosna wiadomosć. Cieszę się, że nadal masz ochotę do twórczej pracy, a co najważniejsze -zdrowie Ci dopisuje.

Minęły trzy lata jak jestem z Blanką. Te trzy lata to życie jak w raju. Takiej wspaniałej kobiety do tej pory nie spotkałem.

Myślałem, że jesień życia będzie dla mnie jednym pasmem niepowodzeń i zmartwień, a tymczasem stało się inaczej. Dzięki temu, że kilka dni po rozwodzie z Krystyną poznałem Blankę - radykalnie mój los się odmienił. Dzięki Blance minęły zmartwienia i nabrałem energii do dalszego życia. Nadal społecznie się angażuję, już trzecią kadencję jestem członkiem Rady Nadzorczej w naszej Spółdzielni. Kadencja trwa dwa lata. Kończę czteroletnią kadencję w Radzie Dzielnicy /.../ Jeszcze nie podjąłem decyzji czy będę kandydować na następną kadencję. Moja synowa Ania rozpoczęła pracę w “Czternastce”, z którą miałeś przez długie lata współpracę, kiedy dyrektorką była pani Świerczyńska.

Często wracam do wspomnień, kiedy jednoczyliśmy się we wspólnych działaniach na rzecz Twojej “Ósemki”. Na Wybrzeżu pamięć o “Ósemce” nadal nie przeminęła. Kogo spotkam z moich kolegów - to mnie zapytują czy z Tobą utrzymuję kontakt. Niezmiennie powtarzam, że tak. Zawsze proszą, żeby Cię pozdrowić. Czynię to z wielką ochotą. Ostatnio spotkałem pana Nowaka, byłego dyrektora MOKiI, który Cię serdecznie pozdrawia. Poza tym przesyłam pozdrowienia od wszystkich znajomych ludzi morza.

Ja ze swej strony Tobie Pawle dziękuję za wszystkie zaszczyty i wyróżnienia, które mnie spotkały w czasie naszej wspólnej wspaniałej pracy. Blanka i ja do tej pory jesteśmy zdrowi, żyjemy bez większych problemów. Zostałem dziadkiem, bo Darka Karolina w maju urodziła syna, któremu dana imię Wiktor. Robert nadal pracuje w policji.

Często chodzimy na spacer po Bulwarze Nadmorskim. Na końcu bulwaru jest piękna rzeźba ofiarowana przez mieszkańców amerykańskiego miasta Seattle w stanie Waszyngton. Przesyłam Ci zdjęcie z Blanką przy tej rzeźbie.

Drogi Przyjacielu, serdecznie Cię zapraszamy do nas. Gdynia jest coraz piękniejsza, warto to zobaczyć oraz odwiedzić starych przyjaciół. W tym oczekiwaniu na Twój przyjazd kończę list, serdecznie Cię pozdrawiamy. Bądź zdrowy i do zobaczenia w Gdyn

P.S. Podaję do nas nr. telefonu.

Blanka, Teofil


MECENAS, PASJONAT Z SERCEM NA DŁONI

Kłam twierdzeniu, że bezpowrotnie minęła epoka Judymów i Siłaczek , zadawał swoją postawą i zaangażowaniem Teofil Grydyk. Marynarz z krwi i kości, II oficer marynarki handlowej PLO, niepowtarzalny, wzorcowy mecenas i autentyczny przyjaciel bolesławieckiej młodzieży, związany uczuciowo z “Ósemką” od wielu, wielu lat. Ten jeden człowiek ofiarował szkole więcej bezcennych darów, niż załogi kilku statków patronackich, co stanowi najbardziej wymowną miarę altruizmu i życiowego hobby.

Zasługą Teofila jest przede wszystkim skarbiec konchologiczny, a więc tysiące muszel zebranych własnoręcznie na ciepłych plażach Afryki, Azji, Australii i Ameryki Południowej oraz przekazanych uczniom do szkolnej kolekcji. Ofiarował dzieciom liczne okazy raf koralowych, rozgwiazdy, spreparowane okazy ryb drapieżnych /rekiny, ryby-piły i inne/, olbrzymie żółwie, wężowidła i inne morskie okazy fauny i flory, które zostały zgromadzone w Klubie Neptuna, muzeum morskim im. B. Miazgowskiego, sali muzealnej im. Teofila Grydyka i morskiej harcówce Szczepu ZHP im. Polskich Linii Oceanicznych oraz egzotycznym muzeum konchologicznym na klatce schodowej II piętra. Powstał tu unikatowy i szybko rosnący zbiór prawdziwych skarbów z królestwa Neptuna.

Ale i to nie koniec aktywności bezinteresownego donatora : przywędrowały tu piękne rzeźby ludowe z afrykańskiej Mombasy, maski murzyńskich szamanów, oryginalny bęben tam-tam wydrążony z pnia palmy, egzotyczne eksponaty z Peru /m.n. kopia narzędzia do skalpowania jeńców przez Indian/, statek wyrzeźbiony z drzewa balsy, włócznia wojownika z Sierra-Leone, pień skamieniałego drzewa wyłowiony z rzeki Kongo, skały z wybrzeża Brazylii /z przeznaczeniem dla szkolnego Muzeum Górniczego/, afrykańskie liany i pnie drzew z Nowej Gwinei Papuaskiej czy Ameryki Południowej, dziesiątki innych drobiazgów - to dalsze bezcenne dary marynarza, który przywoził je do szkoły ze wszystkich zakątków globu ziemskiego. Raz były to orzechy kokosowe, innym razem największe żarówki świata z latarni morskich, to znów drewniana łyżka wyłowiona z morza u brzegów czarnego kontynentu…

Świetny gawędziarz, życzliwy człowiek, hobbysta i fantasta, gorący patriota,wielki donator, serdeczny przyjaciel szkoły i mój osobiście - to właśnie Teofil Grydyk. Niestety - sprawuje już wachtę po drugiej stronie życia. Kochałem go jak rodzonego brata.

Na drugiej stronie fotografii zamieścił Teoś wzruszającą dedykację :

“Drogiemu i serdecznemu przyjacielowi Pawłowi - wielkiemu miłośnikowi morza -

Teoś marynarz”. I data - Bolesławiec 09.05.86 r.


Z wielkim żalem i smutkiem pożegnałem prawdziwego króla i zdobywcę oceanów królestwa Neptuna, który zbliżył gród nad Bobrem do morza. Polskiego morza, Bałtyku. Pozwolił tysiącom uczniów przeżyć smak morskiej przygody. Nie tylko w “Ósemce”.


WIELKI PRZYJACIEL I DONATOR




Z prawdziwym i szczerym wzruszeniem czytam ostatnie listy Wielkiego Mistrza i Przyjaciela oraz Jego wspaniałej Małżonki. Spotkać takich  ludzi w życiu to prawdziwe szczęście ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz