Nie da się uciec od wspomnień. Najtrudniej usunąć z pamięci te najbardziej tragiczne, smutne i bolesne. Należę do pokolenia dzieci wojny, ale księga wydarzeń zakodowana została w świadomości czy podświadomości na stałe i otwiera się samorzutnie bez mojej woli nawet w najmniej oczekiwanych chwilach. Nie ma w niej kart bohaterstwa, dominuje za to paniczny lęk, strach i niepokój. Mojemu - odchodzącemu już pokoleniu - wyrządzono niewiarygodną krzywdę nie do naprawienia. Analizując czy tylko bacznie obserwując współczesną rzeczywistość zdumiewam się dominantą półprawdy i powszechnego fałszu, bezczelności, kłamstw głoszonych ex cathedra pod sztandarami nowej demokracji i globalizacji świata. Bogiem stał się pieniądz, a srebrnikowe transakcje już nawet nie dziwią. Po prostu mamy inny świat, inną epokę, kult innych wartości. To nie jest mój świat ideałów, poświęcenia, miłości, uniwersalnego piękna i dobroci. Gdzie podział się entuzjazm pracy pro publico bono ? Gdzie ludzka życzliwość i bezinteresowna pomoc, wrażliwość na krzywdę? Gdzie uznawane autorytety, wzorce ludzkiej godności godnej szacunku i naśladownictwa? Hordy małych ludzi żądnych władzy rozpanoszyły się w dumnej Rzeczpospolitej usiłując stłamsić i wydrzeć wsprółrodakom nawet strzępy wolności. Nie udało się to zaborcom i najeźdźcom, czy uda się dzisiejszym papierowym gladiatorom?
Rzecz paradoksalna, ale te osobiste impresje zrodziły się w związku z wydarzeniami sprzed ... ponad pół wieku, konkretnie dotyczą roku szkolnego 1955/1956, kiedy kierowałem szkołą podstawową w Nowej Wsi koło Zebrzydowej. Myślałem czasami, że to zapomniany epizod w mojej długiej nauczycielskiej biografii, bo zostały po mnie chyba jedynie ślady na piasku drogi, którą wędrowałem codziennie do szkoły /mieszkałem w Zebrzydowej z matką i młodszym o 10 lat bratem/, okazuje się jednak, że przetrwała pamięć o moich dokonaniach, odświeżonych obchodami 70-lecia istnienia i pracy ambitnej placówki oświatowej. Oto kilka istotnych faktów.
Nie będzie wielkiej przesady w twierdzeniu, że mała placówka oświatowa w Nowej Wsi - ciasna i przepełniona po brzegi dziećmi - stanowiła dla mnie prawdziwy uniwersytet doświadczeń pedagogicznych. To były czasy pionierskie, kiedy utrwalała się dopiero polskość tzw. Ziem Odzyskanych oddzielonych żelazną kurtyną od Niemców i innych państw zachodniej Europy. Czas mozolnej, tytanicznej pracy, czas odbudowy zniszczonego działaniami wojennymi kraju. Epoka wielkiego entuzjazmu i radości z wolności, ale i obawy przed nawrotem bolesnej, niedawnej historii. W dziedzinie oświaty trwała walka z analfabetyzmem, edukacja dotyczyła nie tylko najmłodszego pokolenia, ale też ludzi dojrzałych, przed którymi otwierała nieznane światy wiedzy książkowej, udostępniała przebogate dziedzictwo kultury, tworzyła ludzi o wzbogaconej osobowości. Miałem w tym dziele swój paroletni aktywny udział /do Nowej Wsi trafiłem po krótkim stażu pracy w Kraśniku Dolnym i Górnym/.
Uparcie tworzyłem model “szkoły serca” oparty na przemyśleniach pedagogicznych Janusza Korczaka, odkrywałem przed wychowankami nowe światy, zmierzałem do swego rodzaju partnerstwa na styku uczeń - nauczyciel, walczyłem o prawa każdego ucznia do promocji do wyższej klasy, byłem zawsze blisko dzieci, im poświęcałem cały wolny czas. Nie była to praca syzyfowa, młodzież ceniła walory kompetencyjności, dobrą wolę, przyjazne gesty i zasadność wymagań. Dowód? Brak waśni, sporów, kłótni, intryg, szacunek dla słowa i obietnic, wypełnianie zobowiązań i praca w atmosferze wzajemnego zaufania. Nie było w szkole opozycji, autorytet rodził się z powszechnej i zgodnej oceny skali wspólnych dokonań. Uczniowie mieli prawo do współdecydowania o kierunkach zmian, nie stronili od pomocy i tzw. prac społecznych na rzecz szkoły i środowiska. Zawsze znalazłem ciepłe słowa dla pochwały dziecięcego trudu, wielkiego wysiłku, uczniowskiej ambicji, wspólnego działania. Byliśmy wielką rodziną skorą do wzajemnej pomocy nie tylko w sytuacjach trudnych i dramatycznych, ale też chlubiącą się wspólnymi sukcesami. Pewnie już nikt nie pamięta, jak budowaliśmy prymitywną “skocznię narciarską” nad Kwisą, albo chodziliśmy po lekcjach zbierać jagody do pobliskiego lasu czy szukać grzybów wchodząc głębiej w zakamarki lasu osłonięte świerkami i dębami. Nauczyłem wychowanków z najstarszych klas zachwycać się urodą malowniczej przyrody /zawsze uczyłem uczniów rysunku i elementów malarstwa, o czym przypomniał mi po kilkudziesięciu latach w serdecznym liście Ferdynand Motas - już zmarły absolwent szkoły w Nowej Wsi, prezydent miasta Tczew. Zaskakujące i dziwne są skojarzenia, które komponuje samo życie...
Ta wieś położona jest chyba w krainie szczęścia, bo natura ozdobiła ją dorodnymi drzewami, a mieszkańcy ukwiecili ogródki przydomowe. O wartości ekologii niech świadczy fakt, że leśne jeziorka powstałe po licznych kopalniach żwiru upodobały sobie królewskie raki kryjące się w sąsiedztwie lilii wodnych. Tylko jeden raz dałem się skusić na ich połów serdecznemu przyjacielowi, Edwardowi Sobczyńskiemu - wiele lat po odejściu ze szkoły, a sukces zdumiał nas obydwu : ponad setka stłoczonych w wiadrach stworzeń. Dziś wydaje mi się, że mogłem pozostać do końca swoich dni w tej miejscowości - lubiany przez uczniów, szanowany przez rodziców, zakochany w dorodnych okolicznych Borach Dolnośląskich i pasjonujący się nauczycielską pracą, współpracujący z kilkoma ogólnopolskimi czasopismami. Tutaj poznałem żonę i chociaż synowie urodzili się w Bolesławcu - sentyment do Nowej Wsi pozostał. Może dlatego, że miałem wówczas 20 lat i do przeżycia długi, bardzo długi czas …
Czy pozostawiłbym po sobie trwały ślad, wprowadziłbym morze do szkoły, nadałbym odpowiednią rangę wychowaniu morskiemu młodzieży,stworzył muzea imponujące zasobnością bezcennych eksponatów,otworzył okna gmachu na świat? Tak, z całą pewnością. Kurator Oświaty i Wychowania w Jeleniej Górze proponował służbowe przeniesienie do stolicy ówczesnego województwa - do nowo - budowanej szkoły. Nie wyraziłem na to zgody. Gdybym wiedział, jaki los spotka “moją” “Ósemkę” - postąpiłbym inaczej.
Wracam do tematu. Cytuję treść dokumentu.
Nowa Wieś, 01.03.2016 r.
Szanowny Pan Paweł Śliwko
Zespół nauczycieli odpowiedzialny za przygotowanie publikacji na temat historii Szkoły Podstawowej w Nowej Wsi zwraca się do Państwa z prośbą o spisanie wspomnień związanych z pracą w naszej Szkole, w formie listu lub maila.
Za Państwa zgodą wspomnienia te lub ich fragmenty, po zredagowaniu chcielibyśmy umieścić w naszej książce wydanej z okazji 70-lecia istnienia Szkoły.
Dziękujemy za chęć współpracy. Z poważaniem Nauczyciele Zespołu Szkół w Nowej Wsi. Z wyrazami szacunku i uznania -
Dyrektor Zespołu Szkół w Nowej Wsi
mgr Krzysztof Kaczmarek
Zgodnie z życzeniem grona nauczycielskiego opracowałem dłuższy tekst wspomnieniowy /poszerzony o dzisiejszy stan wiedzy pedagogicznej/ eksponując stronę emocjonalną w pracy z dziećmi i młodzieżą szkolną. Organizatorzy jubileuszu 7O-lecia szkoły mieli jednak inną koncepcję okolicznościowego wydawnictwa, toteż wykorzystali bardzo niewiele z moich przemyśleń nauczyciela-praktyka. Nie mam o to pretensji, każdy ma prawo do własnego punktu widzenia i osobistych uogólnień, co wymaga jednak konsultacji z obcym autorem. Wydana drukiem broszura mieści sporo materiału faktograficznego i ilustracji, których odszukanie po latach wymagało sporego wysiłku, który potrafię docenić. Tym bardziej, że w tekście znalazły się także dwa krótkie artykuły prasowe mojego autorstwa, które cytuję.
“3 lutego 1970. W tym dniu kierowniczka naszej szkoły Władysława Ludkiewicz, a zarazem opiekunka LOP /Liga Ochrony Przyrody/ , organizowała kulig dla członków LOP. Z pomocą przyszli rodzice : Władysław Klecha i Rudolf Skiba - wypożyczyli oni trzy duże sanie wraz z końmi. Do tego doszło ponad 40 małych sanek doczepionych długimi rzędami do konnych zaprzęgów. Młodzi przyjaciele zwierząt zabrali ze sobą kilkadziesiąt kilogramów karmy - siana, owsa, marchwi i buraków / … /. Pod przewodnictwem leśniczego Lucjana Kozaka dzieci roznosiły przywiezioną karmę. Obejrzały też u pana leśniczego małego daniela, którego znalazł on okaleczonego i kurował na swoim podwórku. W tym pięknym kuligu brał udział pan doktor Tadeusz Ludkiewicz, który pstrykał dziesiątki zdjęć. Zamieściliśmy je w kronice i gazetce ściennej. Ten piękny kulig zamieszczony został także w “Gazecie Robotniczej”.
/PS - Dr Tadeusz Ludkiewicz był ojcem chrzestnym mojego młodszego syna Ryszarda, także lekarza-pediatry i serdecznym przyjacielem mojej rodziny/.
Kronika szkolna :
“27.01.1971. W dniu tym odbyło się spotkanie młodzieży szkolnej klas starszych z redaktorem “Gazety Robotniczej” mgr Pawłem Śliwko. Redaktor opowiedział o pracy redaktorskiej /dziennikarskiej -PS/ oraz o historii Ziemi Bolesławieckiej. Następnie spotkał się z drużyną harcerską i zuchami”.
Mój tekst z “Gazety Robotniczej” :
W Zebrzydowej Wsi otwarto piękną szkołę.
/PS/ Zebrzydowa Wieś w pow. bolesławieckim wzbogaciła się przed kilkoma dniami o nową szkołę.Piękny i nowocześnie zaprojektowany budynek powstał kosztem 1,5 mln.zł ze środków Społecznego Funduszu Budowy Szkół i Internatów. Obok 5 izb lekcyjnych, pracowni polonistycznej i zajęć praktyczno-technicznych oraz pomieszczeń kuchennych wygospodarowano tu również miejsce na pierwszy gromadzki gabinet lekarski kompleksowo wyposażony przez Przychodnię Powiatową w Bolesławcu. Standardem wyposażenia szkoła ta nie ustępuje placówkom oświatowym w mieście, a gdy chodzi o warunki higieniczno - sanitarne to nawet je przewyższa.
Słowa uznania należą się wykonawcy - Wielobranżowej Spółdzielni Rzemieślniczej Zaopatrzenia i Zbytu w Bolesławcu, a zwłaszcza rzemieślnikom Czesławowi Skólskiemu i Bolesławowi Kwiatkowskiemu.
Na wysokości zadania stanęli też rodzice, którzy w czynie społecznym uporządkowali otoczenie szkoły i samo wnętrze budynku. Jest to zasługa głównie przewodniczącego komitetu rodzicielskiego Adolfa Piela oraz Andrzeja Kwaśnika, Franciszki Drąg, Anny Piotrowskiej, Anny Kotwicy i Władysława Klicha. Na pomoce naukowe komitet rodzicielski przekazał szkole w dniu otwarcia /7 października 1971 r./ 10 tys, zł, zaś Prezydium PRN - 15 tys. zł.”
Zeskanowany został też artykuł z “Głosu Bolesławca”, w którym pełniłem obowiązki Redaktora Naczelnego /strona 31 wydawnictwa/. Zaskoczyło mnie publikowane na stronie 25 zdjęcie kadry pedagogicznej z grupką dzieci, a największą satysfakcję sprawił tekst wyjęty z moich wspomnień spisanych w 2016 r. na prośbę grona pedagogicznego Zespołu Szkół im. Józefa Piłsudskiego w Nowej Wsi.
To skrót mojego pedagogicznego credo :
“Szkoła jest piękna kiedy ją kochamy, kiedy wyrasta z naszych marzeń i wyobrażeń, kiedy stanowi oazę naszej mądrości i radości, kiedy identyfikujemy się z nią bez reszty. Szkoła staje się naszą chlubą i dumą, jeśli wypełnimy ją słoneczną przyjaźnią, empatią, kiedy odkryjemy w niej skarbiec wiedzy o świecie i nici wzajemnego zrozumienia w kręgu dobranej kadry pedagogicznej i rzeszy wychowanków. Szkoła to przede wszystkim dzieci, które łakną miłości, ufności, zaufania, które są wyjątkowo wrażliwe na krzywdę i mają swój odrębny świat zakodowany w niepowtarzalnych barwach i baśniowym bogactwie fantazji”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz