środa, 13 kwietnia 2016

WĘDRÓWKA W GŁĄB CISZY - część 3

Zapiski z podróży do Indii



Z kraju wyleciałam w nocy z 6 na 7 marca 1989 roku /do Warszawy odwiózł mnie mąż Paweł/. Udawałam bardzo odważną, by go nie martwić, ale bałam ssię okropnie. Tylko odszedł, zaczęłam już tęsknić …

Odprawa przebiegła sprawnie i wreszcie odlot. W samolocie czułam się dobrze, opieka wspaniała. W Taszkencie mieliśmy godzinę przerwy w locie. W Deli wylądowaliśmy o godz. 10,10 naszego czasu,to jest o godz.14,30 czasu tutejszego, a więc 4,5 godz. różnicy.

Temperatura 30 stopni C. Sprawdzenie dokumentów i przejście do wyjścia. I znów dusza na ramieniu : czy Elżbieta czeka? Wychodzę i słyszę jej głos :
Danusia, nareszcie mam cię tutaj !



Serdecznie mnie przywitała, uściskałyśmy się z prawdziwą radością. Zaraz zabrała mnie wynajętym samochodem do domu swego teścia. Powitano mnie tu bardzo życzliwie -otrzymałam od teścia Eli /admirała/ kwiaty wraz z wizytówką. Następnie spotkanie z siostrą jej męża Aszarani /bardzo ładna kobieta !/.Przy hinduskiej kolacji zaczynam powoli uczyć się obcego języka : diner /z angielskiego obiad/, wcześniej wypijamy drink /dżyn z wodą sodową i lodem/. Spożywamy trochę egzotyczne potrawy - dal /specjalnie sporządzony groch/, lejdia finder - jarzyna podobna do fasoli szparagowej, ziemniaki po hindusku - drobno krojone, smażone na oliwie z różnymi przyprawami. Wszystko apetyczne, smaczne /nie wymieniam pozostałych potraw/, ale inne w gamie smakowej. Co jednak najbardziej zaskakuje - je się palcami, chociaż na życzenie są do dyspozycji sztućce. Z ciekawości sięgnęłam po ciapaty - placuszki z mąki żytniej, taki hinduski chlebek. Nawet bardzo smaczny. Podczas kolacji czułam się tak, jak rodzina Prado. Usługiwał hinduski kucharz cały czas stojąc za plecami i tylko patrzył, co komu dołożyć.
Godz.21,30. Czas na spanie /w Polsce godzina 5 po południu/. Spałam świetnie.


8 marca 1989 roku, środa.
Godz. 7. Pobudka. Godz. 8,45. Aszarani zawozi nas na stację /Ela załatwia bilet do Bombaju. Później idziemy na bazar Anand, kupujemy tu chustki. Następnie Ela załatwia sprawy w bankach. Potem jedziemy na Czana Kapurz /odżera futra/. Ja dostaję oczopląsu od oglądania kamieni szlachetnych, wyrobów jubilerskich, zaopatrzenia sklepów. Rikszą jedziemy do domu na obiad.

Ciekawy zestaw posiłku : smażone bakłażany, ciapaty, ziemniaki, jakieś inne warzywa. Na deser owoce południowe. Po obiedzie pół godziny drzemki. Kolejna jazda na Sarodzina Market, gdzie Ela wydała około 1000 R na ciuchy / dwie wariatki ! /. Przed kolacją drink /rum plus laseczka cynamonu - rozbić, zalać wodą /filiżanka/, zagotować, ostudzić, dodać pół filiżanki soku pomarańczowego a także trochę rumu - według upodobania.

Elżbieta robi polski obiad - kotlety mielone, ziemniaki, groszek z marchewką. Po kolacji ajrysz kofi łydz krim, kawa z likierem. Później miałyśmy spać, ale nic z tego : przegadałyśmy z Elą kilka godzin - do trzeciej nad ranem.



9 marca 1989 roku, czwartek. Godz. 5 rano. Pobudka. Jedziemy z Elą na stację, a potem pociągiem Taczmahal Express do Agry. Podróż trwa 2 godziny i 50 minut. Ela wynajmuje taksówkę i jedziemy zwiedzać Agrę. Zaczynamy od wizyty w fabryce dywanów. Tu spotyka nas pierwszy szok: pracują tu nawet 7-letnie dzieci przy tkaniu swoimi małymi paluszkami przepięknych kompozycji kwiatowych. Serce ściska, kiedy patrzymy na ich pracę i wysiłek. Robimy zdjęcia i zasmucone opuszczamy to miejsce. Kończy się przecież wiek XX, a tu spotykamy tragiczną oazę dziecięcej krzywdy i brutalnego, bezwzględnego wyzysku.



W sklepach rękodzielniczych rzeczy piękne, ale bardzo drogie. Godz.13. Jesteśmy w parku i hotelu, czekamy na autobus, którym zajedziemy do Redfortu, wspaniałej budowli wzniesionej z czerwonej cegły. Wystrój wnętrza /oczywiście zniszczonego i pustego/ z białego marmuru, a ornamenty z prawdziwych kamieni - wydłubane, zachowały się tylko resztki. Ela robi mi zdjęcia we wnętrzu i na zewnątrz budowli, gdzie tylko może.



Następnie jedziemy zobaczyć ósmy cud świata - grobowiec najukochańszej żony Szacha Dżachana - Tadż Mahal. Przewodnicy podają zwiedzającym mnóstwo najprzeróżniejszych historii i legend związanych z tą imponującą, olbrzymią budowlą. Przytoczę jedną z nich.

Zmarła dwie godziny po urodzeniu czternastego dziecka Mumtaz-i-Mahal, umiłowana żona Szach Dżachana. Grobowiec zaczęto budować w 1630 roku, a ukończono około 1650 roku. Przy tym ogromnym i drogim projekcie budowlanym pracowało około 20 tysięcy ludzi. Naczelnym architektem był Pers Ustad Achmed z Lachaur, główną zaś kopułę projektował budowniczy turecki Ismail Chan. Przekaz głosi, że po zakończeniu dzieła Szach rozkazał oślepić Ustada Achmeda, aby już nigdy nie wybudował równie pięknej architektonicznej perły.

To najwspanialsza muzułmańska budowla na świecie wykonana z drogocennego białego marmuru, którego nie ma w Indiach. Wybudowano ją w parku nad rzeką Jamuną, otoczono z trzech stron murem. Z bramy wejściowej o wysokości 30 metrów /z czerwonego piaskowca/ można podziwiać wspaniały widok na grobowiec, fontanny i jeziorka. Grób stoi na podwójnej platformie z czerwonego piaskowca i wyższej - z białego marmuru. Wysoka fasada stanowi oparcie dla olbrzymiej kopuły. Na rogach platformy stoją 40-metrowe minarety. Fasadę wyłożono agatami, marmurowymi kwiatami, ozdobiono też wersetami z Koranu. Pod kopułą, w niszy grobowej, umieszczono sarkofag Mumtaz-i-Mahal. Obok mieści się sarkofag Szach Dżachana.



Przy wejściu do wnętrza budowli sprawdzają nam torby i ich zawartość /miałam pomarańcze, kazano je zostawić/. Elżbieta zdenerwowała się, rzuciła je na głowę strażnika, komentując to odpowiednio po polsku. Przy wejściu do sanktuarium zdejmujemy obuwie i wchodzimy boso do wnętrza. W podziemiach cudowne i wielkie pomieszczenia, oczywiście z białego marmuru, ozdobione drogimi kamieniami, np. jeden kwiat składa się z 65 kamieni. Marmur pięknie rzeźbiony - koronkowa robota ! W tej dużej komnacie stoją dwa sarkofagi - jakże piękne, z marmuru, wysadzane drogimi kamieniami. Palą się lampki, składa się ofiary i bakczysz dla oprowadzającego.



Powrót autokarem na stację kolejową, wracamy pociągiem do Deli. W domu byłyśmy późnym wieczorem, około godz. 10,30. Ela zdenerwowała się, bo żądano od niej dużo więcej pieniędzy za przejazdy. W sukurs przyszedł policjant, do którego zwróciła się o pomoc. W oka mgnieniu rozstrzygnął spór na naszą korzyść.

10 marca 1989 r., piątek.O godz. 9 wyjeżdżamy z domu i od godz.9,30 zwiedzamy Deli autokarem biura podróży. Parlament, Muzeum Nehru, Brama Indii, wieża Kutiminor, z której rzucają się młodzi ludzie, kiedy rodzice nie pozwalają im pobrać się i spędzić wspólnie życie. Miłość nie jedno ma imię ...Na dziedzińcu stoi żelazny słup, który nie rdzewieje i nikt tego nie umie wyjaśnić /chodzi o skład chemiczny monumentu, z którym łączy się wiele legend i barwnych opowieści.
Po południu zwiedzałam sklepy.



11 marca 1989 r., sobota.

Rano bank /Ela wybiera pieniądze/. Później Dżanakopusz /zakupy/, powrót do domu rikszą, obiad. Po południu poszłyśmy na bazar /ajnamarket/. Ela robi zakupy na niedzielny polski obiad - na bazarze wszystko czego dusza zapragnie … Powrót do domu i kolacja.

12 marca, niedziela.

Rano przygotowujemy obiad. Godz. 13 - jesteśmy po obiedzie. Długo spacerujemy po indyjskiej stolicy.

13 marca, poniedziałek.

Kupno garów /kubki do herbaty/ na Dżanakapusz. Obiad w chińskiej restauracji, powrót do domu i pakowanie. 

14 marca, wtorek.

Rano pakowanie, obiad, wyjazd na dworzec kolejowy i podróż pociągiem. O godz. 16,30 - po 24 godzinach jazdy wagonem sypialnym dojeżdżamy do Bombaju.
Uff, to najdłuższy w życiu przejazd koleją poprzez olbrzymi subkontynent.



15 marca, środa.

Wita nas Bombaj. Na dworcu kolejowym czekają znajomi Eli, p. Miller /przedstawiciel PLO/.i inni. Odwożą nas do domu na krótko, bo zaraz zapraszają na obiad do siebie. Typowo polska gościnność, chociaż to inny kraj, inny świat … Nie można tym ludziom odmówić serdeczności, dobrej woli, solidarności. Prawdziwi przyjaciele.

O godz. 19,30 zostałyśmy odwiezione do mieszkania Eli. Zaczęłyśmy rozpakowywać zakupy. Trwało to do północy. Usnęłam prawie natychmiast.

16 marca, czwartek.

Ela załatwiała zwrot pieniędzy za bilet do Deli, później byłyśmy w biurze lotniczym w sprawie biletu /nic nie załatwiłyśmy/, zjadłyśmy pyszny obiad u Chińczyka i wróciłyśmy do domu. Temperatura - 31 stopni !



17 marca, piątek.

Ponowna wizyta w biurze podróży. Znów nic nie załatwiłyśmy. Decydujemy się “pójść na ciuchy”, nacieszyć oczy kolorową mozaiką towarów zalegających targowisko. Zmęczone wracamy do domu. Ogarnia nas błogie lenistwo. Życie ma mnóstwo uroku, ale czy to nie oznacza nadmiaru nieróbstwa? A gdzie nasza szkolna dyscyplina i praca?



18 marca, sobota.

Pojechałyśmy taksówką do świątyni mieszczącej się w pobliżu polskiego konsulatu. To świątynia Dżajnisow. Śliczne barwy, dziwne modły, wegetarianie, którzy jedzą rośliny rosnące nad ziemią /?/.

Później byłyśmy w wiszących ogrodach Hengingarden /Ela stwierdziła, że one mają się tak do wiszących ogrodów, jak ona, p. Shankar, do Radiwa Ghandiego/. Bujna, wspaniała roślinność, zatrzęsienie kwiatów. Tam zaczepiła mnie za spódnicę małpka i nie chciała puścić bez bakszyszu.

Pełne wrażeń wracamy do domu. Po drodze otrzymałam prezent od Eli w sklepie z bielizną - naszyjnik z białego metalu. Piękny naszyjnik, wzruszający gest, zrewanżować się będę mogła dopiero w Polsce.

19 marca, niedziela.

Cały dzień w domu. Ela źle się czuje. Serce. Wysoka temperatura niszczy bezlitośnie zdrowie.

20 marca, poniedziałek.

O godz.11 wyjechałyśmy po bilet do Deli, który kosztował ją 72 dolary /równowartość 1080 rupii/, później zwiedzałyśmy dzielnicę handlową “Kaleba”. Wspaniale zaopatrzone sklepy. Zjadłyśmy wykwintny obiad w restauracji. Ela zaproponowała mnie wejście do sklepu z olejkami /perfumy/. Sprzedający dawał nam próbki zapachów, smarując korkiem umoczonym w dużym słoju po rękach w taki sposób, że w końcu nie rozróżniałam żadnego zapachu. Zdałam się na gust Eli.

Wracałyśmy taksówką przez Bombaj 8 - dzielnicę domów publicznych. Po jednej i drugiej stronie ulicy wystawały dziewczęta i kobiety w różnym wieku, niektóre bardzo młode. Po powrocie do domu odpoczywamy, pijemy kawę z likierem. W nocy śpię jak dziecko. Ela budzi mnie na śniadanie, które zaczynam od owoców - bananów i pomarańczy. 

21 marca, wtorek.

Temperatura 32,6 stopnia wg. skali Celsjusza. Do południa nie ruszałyśmy z domu nawet na krok. Przeraźliwy upał po prostu nas unieruchomił. O godz. 13 pojechałyśmy na zakupy. Kupiłam garsonki ! Potem na obiad w restauracji zjadłyśmy hinduską potrawę : tanduri /kurczak/, nan /placek- ich chlebek/, szpinak z koziną. Zdecydowałyśmy zakupić agaty, których tu prawdziwe zatrzęsienie. Przy okazji znaleźliśmy brakujący film do aparatu fotograficznego.

Pojechałyśmy zobaczyć wieżę milczenia - miejsce, gdzie Persowie grzebią swoich zmarłych. Prawdziwy natłok wrażeń zupełnie egzotycznych.



Nie kończy się oczarowanie i urzeczenie pięknem i wielkością Indii, ale wraca wieczorem nostalgia za rodziną. Pozostają do przeżycia jeszcze dwa miesiące urlopu, a ja już jestem gotowa wracać do swojego bolesławieckiego mieszkania. Mam już piękne hinduskie stroje dla wnuczek /bajecznie kolorowe, ozdobione nawet cennymi kamieniami/, letni strój dla wnuka, upominki dla synów i synowych. Cały skarbiec.

To pierwszy dzień wiosny. Martwię się o męża - co porabia, jak znosi samotność, bo chyba nie wystarcza mu praca w ukochanej szkole? Tyle mam mu do opowiadania, widziałam inny, niepowtarzalny świat absolutnej egzotyki. To trochę jak niespodziewany sen i bogate doznania w sennych marzeniach ... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz