Zadziwia ludzka pamięć byłych wychowanków i ich refleksje, przemyślenia, wspomnienia. Ostatnio poprzez maila jeden z nich zadał mi kilka pytań. Postanowiłem odpowiedzieć na forum publicznym zgodnie z Pana prośbą.
Szanowny Panie!
Ponieważ miałem przyjemność być nauczanym przez Pana i Pańską małżonkę na przełomie drugiej połowy lat 50 i pierwszej połowy lat 60 w Nowej Wsi i bolesławieckiej "czwórki", zwracam się z prośbą o podanie w następnej edycji "Szkoły sercem malowanej.." nazwiska panieńskiego szanownej Pana małżonki, bo niestety nie mogę sobie przypomnieć. Ponadto proszę też napisać o wycieczkach dla uczniów w lasach nowowiejsko-zebrzydowieckich i więcej o pobycie Pana w ciekawej wsi jaką była w tamtych czasach Zebrzydowa.
Pozdrawiamy
Henryk Pingot
Szanowny Panie !
Przepraszam za ogromne opóźnienie w mojej odpowiedzi, ale - wbrew pozorom - cierpię na niedostatek wolnego czasu, bo jestem w wieku matuzalemowym, a zatem mniej sprawnym i mniej operatywnym..Panta rhei … Wszystko płynie, upłynęło też wiele lat od epoki dynamicznej młodości, w której każdy dzień miał inną barwę, a nawet więcej barw - jak w kalejdoskopie.
Ze wzruszeniem wspominam szczęśliwy czas początku kariery pedagogicznej właśnie na wsi, w przyjaznym środowisku życzliwych ludzi, najczęściej boleśnie doświadczonych przez los makabrycznymi doświadczeniami okrutnej wojny. Sam należę do pokolenia “dzieci wojny” : zaliczyłem ponad 3 lata robót przymusowych w Prusach Wschodnich wraz z rodzicami. Młodszy o rok brat nie przeżył nieludzkiej, niewolniczej katorgi, nie wrócił spod Berlina ojciec. Matka była uosobieniem literackiej Siłaczki i prawdziwej bohaterki. Związała swój los z Zebrzydową, dokąd i ja przywędrowałem po 9 miesiącach pobytu na leczeniu sanatoryjnym w Połczynie Zdroju. Tyle czasu i codziennych zabiegów leczniczych wymagał mój powrót do życia. Taka była cena martyrologii wojennej /jako dziecko-niewolnik pracowałem u bezdusznego niemieckiego bauera/. O szczegółach nie będę się rozpisywał. Są zbyt bolesne.
Pyta Pan o nazwisko panieńskie mojej Ś. P. żony. Poznałem ją właśnie w Nowej Wsi jako kierownik tutejszej 7-klasowej szkoły podstawowej. Była najmłodszą chyba nauczycielką po ukończeniu Liceum Pedagogicznego w Przemyślu na Rzeszowszczyźnie /naukę w szkole rozpoczęła o rok wcześniej - jako 6-latka/. Też należała do pokolenia “dzieci wojny”, została osierocona w wyniku mordu dokonanego przez ukraińskich bandytów na rodzicach. Miała zaledwie parę miesięcy życia, kiedy straciła ojca i matkę, dobrane i kochające się małżeństwo młodych ludzi na wsi. Pochodziła z historycznej rodziny Sieradzkich, co sugeruje nazwisko ojca, ale szczegółów życia i pełni faktów składających się na rodową sagę nie znała. Wychował ją dziadek i jego liczna rodzina okazująca osieroconemu dziecka dużo serca.
Była piękną, mądrą i dobrą kobietą z wiecznym uśmiechem na twarzy i sercem na dłoni. To była nasza pierwsza i jedyna miłość na długie 44 lata życia. Zachwycała i onieśmielała swoją urodą : błękitne oczy, czarne włosy, kobieca sylwetka. Jako 18-latka wyszła za mąż, zostaliśmy przeniesieni do Bolesławca /mój awans na stanowisko Podinspektora Szkolnego/, tutaj otrzymaliśmy przydział na mieszkanie. Żona trafiła na Dolny Śląsk z tzw. nakazu pracy, mieszkaliśmy w tzw. Domu Nauczycielskim tuż przy obiektach szkolnych. Pamiętam ciasnotę w nietypowych izbach lekcyjnych i dymiące kaflowe piece, poczciwego woźnego p. Walęgę i cały personel : mojego poprzednika Józefa Rysia, Mieczysława Swachę, Janinę Świątek i Danutę Sieradzką. Warunki pracy nie należały do łatwych, ale do szkoły wnieśliśmy z przyszłą żoną dużo życzliwości, sympatii, szacunku dla pracy nauczycielskiej i miłości do uczniowskiej codzienności. Dzieci odpłacały się sercem za serce.
Z biegiem czasu żona stała się wybitną nauczycielką, cieszyła się ogromnym autorytetem, wyróżniała się kulturą osobistą i taktem, była cenionym fachowcem w swoim nauczycielskim środowisku. Ukończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Była magistrem filologii polskiej, nic więc dziwnego, że aktywnie i skutecznie uczyła wychowanków miłości i szacunku dla ojczystego języka. Kochała życie i ludzi, dzieci - zwłaszcza te młodsze - nie kryły dla niej swoich ciepłych uczuć i przywiązania, zresztą wszyscy uczniowie zaakceptowali nowe porządki, a było to pokolenie umownie nazywane pionierami, nierzadko okrutnie doświadczone w swoich rodzinach barbarzyńską wojną. Do każdej lekcji trzeba było przygotowywać pisemny konspekt. Atmosfera szkoły wyzwalała nietuzinkowe inicjatywy, istniało tu harcerstwo, mnożyły się wycieczki, kwitła turystyka w przepięknym krajobrazie Borów Dolnośląskich, obchodziliśmy jesienne święto grzybobrania, wiosenne topienie w pobliskie Kwisie Marzanny, zimowe kuligi na sankach, letnie wyprawy na jagody. Słowem pełnia życia według koncepcji wybitnego pedagoga i lekarza Janusza Korczaka, który był moim idolem, doskonałym wzorcem do naśladowania, imponującym wiedzą i życiową mądrością mistrzem i nauczycielem. Byliśmy z żoną bardzo młodymi ludźmi, rozpierała nas energia, zatem teoretyczną wiedzę przekształcaliśmy w nowoczesną innowację pedagogiczną bliską uczniom poprzez dobór odpowiednich form pracy i życzliwych kontaktów interpersonalnych.
Nie będzie wielkiej przesady w twierdzeniu, że z pracą w Nowej Wsi kojarzy się i wyzwala bukiet dobrych, przyjaznych wspomnień, pięknych i ważnych jako krótki rozdział w naszych życiorysach. W tej szkole najważniejsze były dzieci i ich prawo do radości, uśmiechu, zabawy. Za korczakowskie podejście do pracy wychowawczej w szkole - wśród dzieci i dla dzieci - w kilkanaście lat później otrzymałem nagrodę Karkonoskiego Towarzystwa Naukowego jako jedyny nauczyciel w dawnym województwie jeleniogórskim. Podobne osiągnięcia - jeszcze późniejsze - przyniosły mi nagrodę wrocławskiej “Gazety Robotniczej” z dedykacją i uzasadnieniem, które cytuję :
Nagroda “GR” w dziedzinie wychowania młodego pokolenia.
“Paweł Śliwko, od 35 lat nauczyciel i pedagog, obecnie dyrektor Szkoły Podstawowej nr 8 w Bolesławcu. Ten znany i popularny w swoim środowisku wychowawca jest m.in. autorem wielu interesujących koncepcji i przedsięwzięć wzbogacających życie szkoły. Wiele z zaproponowanych i zrealizowanych programów dotyczyło regionu bolesławieckiego, wiele - np. upowszechnienie wiedzy marynistycznej - całego kraju.”
To był rok 1988.
Po licznych wizytacjach ministerialnego szczebla i moim udziale w Kolegium Ministerstwa Edukacji Narodowej został ogłoszony Rok Morski w Szkolnictwie, a Bolesławiec stał się swoistą Mekką młodych z racji setek wycieczek zwiedzających “morską” szkołę Nr 8. To namacalny, konkretny dowód rangi i wartości lokalnych innowacji powielanych na forum ogólnopolskim. O szczegółach nie będę pisał, znaczna ich część mieści się w internetowym blogu.
Natchnieniem dla mnie były bliskie mojemu sercu dzieci i wielopłaszczyznowy świat ich potrzeb i oczekiwań, a ich nagrodą symboliczne i bezcenne wyróżnienia /odznaczenia ?/ “Order Uśmiechu” i “Szkarłatna Róża”/. Dużo sukcesów pedagogicznych ma swój prapoczątek w szkole w Nowej Wsi, która nosi dziś dumne imię Józefa Piłsudskiego. Może nie były to oszałamiające dokonania, ale dzięki kochanym sztubakom - ufnym, szczerym, otwartym, empatycznym rodziły się trafne koncepcje pedagogiczne, ciekawe pomysły oraz odważne i rozważne próby przekształcania obiektywnie istniejącej szkolnej rzeczywistości. Serdeczność i pracowitość ambitnego i kompetentnego grona nauczycielskiego pozwoliła licznym absolwentom zdobyć wiele znaczących laurów w życiu zawodowym i osobistym. Wielu wyfrunęło z rodzinnego gniazda w szeroki świat. Szczerze podziwiam ich konsekwencję, pracowitość i zapał.
Od Dyrektora Szkoły p. mgr Krzysztofa Kaczmarka i Nauczycieli Zespołu Szkół im.Józefa Piłsudskiego otrzymałem propozycję spisania własnych wspomnień z okresu mojego kierowania tą placówką oświatową. Łączy się to z obchodami kolejnego jubileuszu zasłużonej szkoły. Fala ciepłych i zapomnianych w znacznej części wydarzeń na krótko pozwoliła mi przenieść się do czaru epoki i krainy młodości, bo dziś mam za sobą ponad 80 lat trudnego, ciekawego, pięknego a nawet szczęśliwego i spełnionego życia. Z Nową Wsią łączy się okres artystycznej twórczości malarskiej, pogłębionej później studiami. plenerami i przyjaźnią z wielkim węgierskim mistrzem pędzla i palety prof. Tiborem Csorbą. Owocem troski o rozwój poprawnej ortografii w “mojej” szkole były malowane na brystolu tablice ortograficzne z wyeksponowaniem trudniejszych skojarzeń literowych. Tutaj też zaczynałem swoją karierę dziennikarską na długie 30 lat. Do dziś pamiętam swój pierwszy artykuł w “Głosie Nauczycielskim”, a później lawinę notatek, esejów czy reportaży reporterskich,np. o narodzinach “Surminu” czy producentach ceramiki w głębi okolicznych lasów. To tylko kilka z kilkuset czy więcej publikacji z dominantą problematyki pedagogicznej.
To była i jest zapewne do dzisiaj - dobra szkoła, wzorzec nowoczesności i twórczej pracy dydaktyczno - wychowawczej. Po wielu latach niespodziewanie otrzymałem wzruszający list od byłego ucznia mojej dawnej szkoły w Nowej Wsi, emerytowanego Prezydenta miasta Tczew - Ferdynanda Motasa. Cytuję w całości.
Tczew 14. 01. 2013 r.
Szanowny Panie !!!
Pozwoliłem sobie na napisanie tych kilku zdań po znalezieniu w Internecie informacji o Panu, m.in. o tym, że jest Pan radnym w Bolesławcu i jest to sposób na dotarcie do Pana.
Był Pan moim nauczycielem w roku szk. 1955/56 w Nowej Wsi. Ciepło wspominam ten okres, kiedy pojawił się Pan wnosząc jakby świeży powiew, jakby otwierając szerzej okno na świat. Do dziś pamiętam Pańskie ilustrowane lekcje z historii, np. wojna francusko - pruska czy historia wozu Drzymały. Szczególnie imponował mi Pański talent plastyczny i zaangażowanie, kiedy to np. na lekcji rysunku całą lekcję malowałem, przy Pańskim cierpliwym prowadzeniu, akwarelą latarnię morską w Rozewiu w księżycowej poświacie. Pamiętam też jak na 100 - lecie śmierci A. Mickiewicza narysował Pan ołówkowy portret młodego Adasia. A z jakim zainteresowaniem oglądaliśmy francuski rower czy maszynę do pisania, na której napisał mi Pan podanie do szkoły.
Przyczynił się Pan w znacznym stopniu do tego, że nie zostałem na wsi u przysłowiowego kowala. Tak się złożyło, że nosiło mnie po kraju i w końcu wylądowałem na Wybrzeżu z dala od rodziny, co zwłaszcza w starszym wieku jest odczuwalne. I jak to w tym wieku coraz częściej wspomina się dzieciństwo, a szczególnie kiedy jest się daleko od miejsc, w których się kiedyś przebywało.
Podziwiam Pana życiowy wigor, że jeszcze działa Pan w Radzie Miejskiej, organizuje wystawy, a przede wszystkim tworzy obrazy na te ekspozycje.
Byłoby mi bardzo miło gdyby zechciał Pan odezwać się, dla uproszczenia np. e-mailem, a tymczasem kończąc przesyłam pozdrowienia i, że to jeszcze pierwsze dni roku, życzenia aby był on pomyślny, a szczególnie by dopisywało zdrowie.
Z poważaniem
Ferdynand Motas
PS. Wymieniliśmy ze sobą kilka listów. Niestety - siostra zawiadomiła telefonicznie o jego śmierci. Serdecznie współczuję. To był mądry i dobry Człowiek. Wychowanek mojej szkoły.
Tekst ilustrowany fotografiami z pobytu mojej żony Danuty Śliwko z domu Sieradzkiej w Indiach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz