Szkoła jest piękna kiedy ją kochamy, kiedy wyrasta z naszych marzeń i wyobrażeń, kiedy stanowi oazę naszej mądrości i radości, kiedy identyfikujemy się z nią bez reszty. Szkoła staje się naszą chlubą i dumą, jeśli wypełnimy ją słoneczną przyjaźnią, empatią, kiedy odkryjemy w niej skarbiec wiedzy o świecie i nici wzajemnego zrozumienia w kręgu dobranej kadry pedagogicznej i rzeszy wychowanków. Szkoła to przede wszystkim dzieci, które łakną miłości, ufności, zaufania , które są wyjątkowo wrażliwe na krzywdę i mają swój odrębny świat zakodowany w niepowtarzalnych barwach i baśniowym bogactwie fantazji.
Bolesne zderzenie z obiektywnie istniejącą rzeczywistością pozostawia w świadomości dziecka nierzadko trwałe blizny wypaczając własny, prywatny program aktywnego istnienia w coraz bardziej skomplikowanym świecie,
Nasi poprzednicy w czasach starożytnych hołdowali prostej dewizie edukacyjnej zamykającej się w zdaniu :
“Non scholae, sed vitae discimus”./Uczymy się nie dla szkoły, lecz dla potrzeb życia/. Mijające stulecia wzbogacały i rozwijały tę myśl - zamieniając gliniane tabliczki na uniwersalne komputery, otwierając szeroko okna placówek oświatowych na innowację i nowatorstwo. Uczone księgi mędrców przykryła gruba warstwa kurzu, a przecież filozoficzne przesłanie nie utraciło swojej wartości.
Jeśli jakaś zmiana zaszła w dzisiejszej pięknej szkole w Nowej Wsi w czasach niemal prehistorycznych,/minęło przecież 70 lat .../ kiedy pierwszy raz w swoim życiu obejmowałem funkcję kierownika - to łączy się to ze sferą emocjonalną i jej wzbogaceniem. To było wielkie odkrycie i początek odważnego eksperymentu, który do dzisiaj nie wygasł, chociaż - cytując pisma starożytnych myślicieli - “Czasy się zmieniają i my się zmieniamy wraz z nimi” /Tempora mutantur, et nos mutantur in illis”. Przesada?
Oprę się na jednym przykładzie.
… Kiedyś w drodze na bolesławieckie targowisko zatrzymała mnie dojrzała z wyglądu kobieta z szerokim uśmiechem na ładnej twarzy.
Pan mnie pewnie nie poznaje ? Jestem Marysia, uczył mnie pan w Nowej Wsi. Jestem już babcią - wyraźnie cieszyła się tym faktem, dzieląc się radością z wychowawcą spotkanym przypadkowo na ulicy po ponad pół wieku.
Wzruszyło mnie to zdarzenie. Tak, przypomniałem sobie ten odległy czas i jeszcze dziecko-uczennicę VII klasy, ambitną i wzorową w zachowaniu, nie kryjącą sympatii do mnie i “mojej” dziewczyny /tak to się dzisiaj nazywa .../, młodziutkiej nauczycielki, która za kilka miesięcy została moją żoną. Pozostała trwała nić sympatii nawet po wielu latach. A wartość nauczycielskiej innowacji polegała na otwarciu własnego serca dzieciom, które z reguły odczuwały deficyt i niedosyt uczuć w kontaktach ze światem ludzi dorosłych. Stąd rozpaczliwe szukanie przyjaźni i pielęgnacja doznań emocjonalnych, które wynikały i narodziły się z szacunku dla autorytetu i walorów osobowości pedagogów pracujących w tej szkole. Byliśmy w zasadzie wszyscy młodymi ludźmi, otwartymi, szczerymi, skorymi do przekazania pełni empatii, kochającymi biedne wiejskie dzieci - z natury dobre, ufne, skłonne do zwierzeń, szukające ciepłych uczuć, akceptacji dla siebie, życzliwości, uśmiechu, nawet pogłaskania po głowie. To była ich szkoła pod hasłem : “Uśmiechnij się - jesteś wśród przyjaciół” /to zdanie - wymalowane na korytarzowej ścianie już innej, wielkiej i tłocznej miejskiej Tysiąclatki - stanowiło naczelne motto pracy pedagogicznej opartej o pełny kredyt zaufania w relacji nauczyciel - uczeń/.
Jeden z rodzimych klasyków wypowiedział mądre zdanie :
“Nie ma piękniejszego zawodu niż zawód nauczyciela, który rozumie swoje powołanie” Nic dodać, nic ująć - to prawda obiektywna.
Zadziwia ludzka pamięć byłych wychowanków i ich refleksje, przemyślenia, wspomnienia. Zawarte są w treści listów, które cytuję.
I jeszcze jedna myśl o charakterze uniwersalnym, którą można odnieść do losu każdego człowieka :
“Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię”. To piękna i trafna myśl biskupa Chrapka, którą dedykuję moim następcom podejmującym wielki trud edukacyjny młodego pokolenia Polaków. Na miarę swoich skromnych możliwości starałem się wcielić w życie to rozważne credo wplatając w każde działania szacunek, akceptację, pomoc i serdeczny uśmiech dla każdego dziecka. Bo w szkole dzieci są najważniejsze, a ich bezinteresowna miłość liczy się na wagę złota.
Życzliwa pamięć uskrzydla ludzki los, odkrywa ważne wydarzenia, porządkuje i hierarchizuje fakty. Ale też wzrusza, odkurza minione sytuacje, przywołuje twarze dawnych przyjaciół, wzbogaca urodę życia. Dlatego cieszy mnie każda wieść z dawnych lat wspólnie przeżywanej z byłymi uczniami młodości, przypominanie zaklętych rewirów piękna, podziw dla pejzażu okolic Nowej Wsi i Zebrzydowej, urokliwego wiosną i latem, jesienią czy zimą. Wszędzie zostawiłem cząstkę swego serca - w tym przebogatym świecie wspaniałej baśni.
W tej krainie piękna i ludzkiej życzliwości odkrywałem wraz z wychowankami leśne jeziorka z kwitnącymi wodnymi liliami, oazy żurawin na podmokłych uroczyskach, grzybowe aleje, legowiska dzikich zwierząt, kwitnący wśród sosnowych drzewostanów wawrzynek “wilcze łyko”. Dobrze czułem się w tym pejzażu, którego już - niestety - nie ma. Czy nowe pokolenie, które w jakimś stopniu tutaj wychowywałem na ideałach humanizmu - ma zakodowaną w sobie ludzką dobroć, solidarność, szacunek dla drugiego człowieka, skłonność do życzliwej, bezinteresownej pomocy? Wierzę, że tak jest, a swój optymizm wywodzę z własnego doświadczenia pedagogicznego i twardej szkoły powojennego życia wśród Was, życia bez luksusu, ale w kręgu przyjaznych ludzi.
Dobrze pamiętam czas tzw. walki z analfabetyzmem, kiedy po ciężkiej pracy w polu Wasi ojcowie i dziadkowie zasiadali w szkolnych ławkach i spracowanymi, sękatymi dłońmi chwytali za pióra kreśląc w zeszytach niekształtne litery. Szanowałem ich wysiłek, miałem wśród nich wielu prawdziwych przyjaciół. Wielu znalazło sobie później miejsce w życiu społecznym wsi, miasta czy regionu. I to jest piękne wspomnienie z bardzo odległej przeszłości.
Te refleksje sprowokował list dawnego wychowanka i kolejny list Waszego ziomka, Prezydenta miasta Tczew. Tę bezcenną dla mnie korespondencję cytuję w całości.
Szanowny Panie!
Ponieważ miałem przyjemność być nauczanym przez Pana i Pańską małżonkę na przełomie drugiej połowy lat 50 i pierwszej połowy lat 60 w Nowej Wsi i bolesławieckiej "czwórki", zwracam się z prośbą o podanie w następnej edycji "Szkoły sercem malowanej.." nazwiska panieńskiego szanownej Pana małżonki, bo niestety nie mogę sobie przypomnieć. Ponadto proszę też napisać o wycieczkach dla uczniów w lasach nowowiejsko-zebrzydowieckich i więcej o pobycie Pana w ciekawej wsi jaką była w tamtych czasach Zebrzydowa.
Pozdrawiamy
Henryk Pingot
Szanowny Panie !
Przepraszam za ogromne opóźnienie w mojej odpowiedzi, ale - wbrew pozorom - cierpię na niedostatek wolnego czasu, bo jestem w wieku matuzalemowym, a zatem mniej sprawnym i mniej operatywnym..Panta rhei … Wszystko płynie, upłynęło też wiele lat od epoki dynamicznej młodości, w której każdy dzień miał inną barwę, a nawet więcej barw - jak w kalejdoskopie.
Ze wzruszeniem wspominam szczęśliwy czas początku kariery pedagogicznej właśnie na wsi, w przyjaznym środowisku życzliwych ludzi, najczęściej boleśnie doświadczonych przez los makabrycznymi doświadczeniami okrutnej wojny. Sam należę do pokolenia “dzieci wojny” : zaliczyłem ponad 3 lata robót przymusowych w Prusach Wschodnich wraz z rodzicami. Młodszy o rok brat nie przeżył nieludzkiej, niewolniczej katorgi, nie wrócił spod Berlina ojciec. Matka była uosobieniem literackiej Siłaczki i prawdziwej bohaterki. Związała swój los z Zebrzydową, dokąd i ja przywędrowałem po 9 miesiącach pobytu na leczeniu sanatoryjnym w Połczynie Zdroju. Tyle czasu i codziennych zabiegów leczniczych wymagał mój powrót do życia. Taka była cena martyrologii wojennej /jako dziecko-niewolnik pracowałem u bezdusznego niemieckiego bauera/. O szczegółach nie będę się rozpisywał. Są zbyt bolesne.
Pyta Pan o nazwisko panieńskie mojej Ś. P. żony. Poznałem ją właśnie w Nowej Wsi jako kierownik tutejszej 7-klasowej szkoły podstawowej. Była najmłodszą chyba nauczycielką po ukończeniu Liceum Pedagogicznego w Przemyślu na Rzeszowszczyźnie /naukę w szkole rozpoczęła o rok wcześniej - jako 6-latka/. Też należała do pokolenia “dzieci wojny”, została osierocona w wyniku mordu dokonanego przez ukraińskich bandytów na rodzicach. Miała zaledwie parę miesięcy życia, kiedy straciła ojca i matkę, dobrane i kochające się małżeństwo młodych ludzi na wsi. Pochodziła z historycznej rodziny Sieradzkich, co sugeruje nazwisko ojca, ale szczegółów życia i pełni faktów składających się na rodową sagę nie znała. Wychował ją dziadek i jego liczna rodzina okazująca osieroconemu dziecka dużo serca.
Była piękną, mądrą i dobrą kobietą z wiecznym uśmiechem na twarzy i sercem na dłoni. To była nasza pierwsza i jedyna miłość na długie 44 lata życia. Zachwycała i onieśmielała swoją urodą : błękitne oczy, czarne włosy, kobieca sylwetka. Jako 18-latka wyszła za mąż, zostaliśmy przeniesieni do Bolesławca /mój awans na stanowisko Podinspektora Szkolnego/, tutaj otrzymaliśmy przydział na mieszkanie. Żona trafiła na Dolny Śląsk z tzw. nakazu pracy, mieszkaliśmy w tzw. Domu Nauczycielskim tuż przy obiektach szkolnych. Pamiętam ciasnotę w nietypowych izbach lekcyjnych i dymiące kaflowe piece, poczciwego woźnego p. Walęgę i cały personel : mojego poprzednika Józefa Rysia, Mieczysława Swachę, Janinę Świątek i Danutę Sieradzką. Warunki pracy nie należały do łatwych, ale do szkoły wnieśliśmy z przyszłą żoną dużo życzliwości, sympatii, szacunku dla pracy nauczycielskiej i miłości do uczniowskiej codzienności. Dzieci odpłacały się sercem za serce.
Z biegiem czasu żona stała się wybitną nauczycielką, cieszyła się ogromnym autorytetem, wyróżniała się kulturą osobistą i taktem, była cenionym fachowcem w swoim nauczycielskim środowisku. Ukończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Była magistrem filologii polskiej, nic więc dziwnego, że aktywnie i skutecznie uczyła wychowanków miłości i szacunku dla ojczystego języka. Kochała życie i ludzi, dzieci - zwłaszcza te młodsze - nie kryły dla niej swoich ciepłych uczuć i przywiązania, zresztą wszyscy uczniowie zaakceptowali nowe porządki, a było to pokolenie umownie nazywane pionierami, nierzadko okrutnie doświadczone w swoich rodzinach barbarzyńską wojną. Do każdej lekcji trzeba było przygotowywać pisemny konspekt. Atmosfera szkoły wyzwalała nietuzinkowe inicjatywy, istniało tu harcerstwo, mnożyły się wycieczki, kwitła turystyka w przepięknym krajobrazie Borów Dolnośląskich, obchodziliśmy jesienne święto grzybobrania, wiosenne topienie w pobliskie Kwisie Marzanny, zimowe kuligi na sankach, letnie wyprawy na jagody. Słowem pełnia życia według koncepcji wybitnego pedagoga i lekarza Janusza Korczaka, który był moim idolem, doskonałym wzorcem do naśladowania, imponującym wiedzą i życiową mądrością mistrzem i nauczycielem. Byliśmy z żoną bardzo młodymi ludźmi, rozpierała nas energia, zatem teoretyczną wiedzę przekształcaliśmy w nowoczesną innowację pedagogiczną bliską uczniom poprzez dobór odpowiednich form pracy i życzliwych kontaktów interpersonalnych.
Nie będzie wielkiej przesady w twierdzeniu, że z pracą w Nowej Wsi kojarzy się i wyzwala bukiet dobrych, przyjaznych wspomnień, pięknych i ważnych jako krótki rozdział w naszych życiorysach. W tej szkole najważniejsze były dzieci i ich prawo do radości, uśmiechu, zabawy. Za korczakowskie podejście do pracy wychowawczej w szkole - wśród dzieci i dla dzieci - w kilkanaście lat później otrzymałem nagrodę Karkonoskiego Towarzystwa Naukowego jako jedyny nauczyciel w dawnym województwie jeleniogórskim. Podobne osiągnięcia - jeszcze późniejsze - przyniosły mi nagrodę wrocławskiej “Gazety Robotniczej” z dedykacją i uzasadnieniem, które cytuję :
Nagroda “GR” w dziedzinie wychowania młodego pokolenia.
“Paweł Śliwko, od 35 lat nauczyciel i pedagog, obecnie dyrektor Szkoły Podstawowej nr 8 w Bolesławcu. Ten znany i popularny w swoim środowisku wychowawca jest m.in. autorem wielu interesujących koncepcji i przedsięwzięć wzbogacających życie szkoły. Wiele z zaproponowanych i zrealizowanych programów dotyczyło regionu bolesławieckiego, wiele - np. upowszechnienie wiedzy marynistycznej - całego kraju.”
To był rok 1988.
Po licznych wizytacjach ministerialnego szczebla i moim udziale w Kolegium Ministerstwa Edukacji Narodowej został ogłoszony Rok Morski w Szkolnictwie, a Bolesławiec stał się swoistą Mekką młodych z racji setek wycieczek zwiedzających “morską” szkołę Nr 8. To namacalny, konkretny dowód rangi i wartości lokalnych innowacji powielanych na forum ogólnopolskim. O szczegółach nie będę pisał, znaczna ich część mieści się w internetowym blogu.
Natchnieniem dla mnie były bliskie mojemu sercu dzieci i wielopłaszczyznowy świat ich potrzeb i oczekiwań, a ich nagrodą symboliczne i bezcenne wyróżnienia /odznaczenia ?/ “Order Uśmiechu” i “Szkarłatna Róża”/. Dużo sukcesów pedagogicznych ma swój prapoczątek w szkole w Nowej Wsi, która nosi dziś dumne imię Józefa Piłsudskiego. Może nie były to oszałamiające dokonania, ale dzięki kochanym sztubakom - ufnym, szczerym, otwartym, empatycznym rodziły się trafne koncepcje pedagogiczne, ciekawe pomysły oraz odważne i rozważne próby przekształcania obiektywnie istniejącej szkolnej rzeczywistości. Serdeczność i pracowitość ambitnego i kompetentnego grona nauczycielskiego pozwoliła licznym absolwentom zdobyć wiele znaczących laurów w życiu zawodowym i osobistym. Wielu wyfrunęło z rodzinnego gniazda w szeroki świat. Szczerze podziwiam ich konsekwencję, pracowitość i zapał.
Od Dyrektora Szkoły p. mgr Krzysztofa Kaczmarka i Nauczycieli Zespołu Szkół im.Józefa Piłsudskiego otrzymałem propozycję spisania własnych wspomnień z okresu mojego kierowania tą placówką oświatową. Łączy się to z obchodami kolejnego jubileuszu zasłużonej szkoły. Fala ciepłych i zapomnianych w znacznej części wydarzeń na krótko pozwoliła mi przenieść się do czaru epoki i krainy młodości, bo dziś mam za sobą ponad 80 lat trudnego, ciekawego, pięknego a nawet szczęśliwego i spełnionego życia. Z Nową Wsią łączy się okres artystycznej twórczości malarskiej, pogłębionej później studiami. plenerami i przyjaźnią z wielkim węgierskim mistrzem pędzla i palety prof. Tiborem Csorbą. Owocem troski o rozwój poprawnej ortografii w “mojej” szkole były malowane na brystolu tablice ortograficzne z wyeksponowaniem trudniejszych skojarzeń literowych. Tutaj też zaczynałem swoją karierę dziennikarską na długie 30 lat. Do dziś pamiętam swój pierwszy artykuł w “Głosie Nauczycielskim”, a później lawinę notatek, esejów czy reportaży reporterskich,np. o narodzinach “Surminu” czy producentach ceramiki w głębi okolicznych lasów. To tylko kilka z kilkuset czy więcej publikacji z dominantą problematyki pedagogicznej.
To była i jest zapewne do dzisiaj - dobra szkoła, wzorzec nowoczesności i twórczej pracy dydaktyczno - wychowawczej. Po wielu latach niespodziewanie otrzymałem wzruszający list od byłego ucznia mojej dawnej szkoły w Nowej Wsi, emerytowanego Prezydenta miasta Tczew - Ferdynanda Motasa. Cytuję w całości.
Tczew 14. 01. 2013 r.
Szanowny Panie !!!
Pozwoliłem sobie na napisanie tych kilku zdań po znalezieniu w Internecie informacji o Panu, m.in. o tym, że jest Pan radnym w Bolesławcu i jest to sposób na dotarcie do Pana.
Był Pan moim nauczycielem w roku szk. 1955/56 w Nowej Wsi. Ciepło wspominam ten okres, kiedy pojawił się Pan wnosząc jakby świeży powiew, jakby otwierając szerzej okno na świat. Do dziś pamiętam Pańskie ilustrowane lekcje z historii, np. wojna francusko - pruska czy historia wozu Drzymały. Szczególnie imponował mi Pański talent plastyczny i zaangażowanie, kiedy to np. na lekcji rysunku całą lekcję malowałem, przy Pańskim cierpliwym prowadzeniu, akwarelą latarnię morską w Rozewiu w księżycowej poświacie. Pamiętam też jak na 100 - lecie śmierci A. Mickiewicza narysował Pan ołówkowy portret młodego Adasia. A z jakim zainteresowaniem oglądaliśmy francuski rower czy maszynę do pisania, na której napisał mi Pan podanie do szkoły.
Przyczynił się Pan w znacznym stopniu do tego, że nie zostałem na wsi u przysłowiowego kowala. Tak się złożyło, że nosiło mnie po kraju i w końcu wylądowałem na Wybrzeżu z dala od rodziny, co zwłaszcza w starszym wieku jest odczuwalne. I jak to w tym wieku coraz częściej wspomina się dzieciństwo, a szczególnie kiedy jest się daleko od miejsc, w których się kiedyś przebywało.
Podziwiam Pana życiowy wigor, że jeszcze działa Pan w Radzie Miejskiej, organizuje wystawy, a przede wszystkim tworzy obrazy na te ekspozycje.
Byłoby mi bardzo miło gdyby zechciał Pan odezwać się, dla uproszczenia np. e-mailem, a tymczasem kończąc przesyłam pozdrowienia i, że to jeszcze pierwsze dni roku, życzenia aby był on pomyślny, a szczególnie by dopisywało zdrowie.
Z poważaniem
Ferdynand Motas
PS. Wymieniliśmy ze sobą kilka listów. Niestety - siostra zawiadomiła telefonicznie o jego śmierci. Serdecznie współczuję. To był mądry i dobry Człowiek. Wychowanek mojej szkoły.
Tekst ilustrowany fotografiami z pobytu mojej żony Danuty Śliwko z domu Sieradzkiej w Indiach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz