W powojennych pionierskich latach kierowałem m.in. doskonaleniem umiejętności zawodowych kadry pedagogicznej miasta i powiatu w zakresie wychowania plastycznego i technicznego /PODKO/. Zorganizowałem i kierowałem pierwszym kursem - plenerem malarskim nauczycieli Dolnego Śląska /wykładali tu obok mnie m.n.znani w lokalnym środowisku artyści - Izabela Zdrzałka, Michał Twerd, Zofia Łysoń/. W naszym mieście zorganizowałem unikatowy model szkoły - muzeum z trwałymi ośrodkami zainteresowań związanymi z grupami wiekowymi uczniów : “Miłośnicy Muz”, “Miłośnicy Morza”, “Młodzi Obywatele” /wychowanie przez sztukę, wychowanie morskie, edukacja patriotyczna/. Łączą się te doświadczenia z “Ósemką”, szkołą bez imienia i tradycji, do której trafiłem bez własnej woli nakazem sekretarza partii.
To również była moja szkoła autorska z wyraźnie zarysowanym profilem działań wychowawczych ukierunkowanych na wszechstronny rozwój osobowości młodego pokolenia Polaków. Służyły temu celowi przebogate zbiory Izby Pamięci Narodowej /blisko 40 oryginalnych sztandarów, w tym z kresowego Zgrupowania Partyzanckiego “Jeszcze Polska nie zginęła !”, flag i proporców o patriotycznej wymowie, urny z ziemią z pól bitewnych Wojska Polskiego, bogaty ceremoniał szkolnych uroczystości, Sala Białych Orłów, 2-izbowe Muzeum Górnicze /zabudowa miniaturowej kopalni rudy miedzi z chodnikiem-upadową, sale muzealne : Hinduska, Indonezyjska, Ludowa, Leśna, Bolesławiecka, Górnicza, 2 sale Muzeum Morskiego, Klub Neptuna, Muzeum Antarktydy, Izba Kaszubska, 3 Sale Przyjaźni - radziecka, niemiecka i jugosłowiańska, a nawet herbaciarnia białoruska i kawiarnia amerykańska, w której eksponowano m. in. list Prezydenta USA Ronalda Reagana i mundur amerykańskiego komandosa z wojny o Kuwejt /”Pustynna Burza”/.
Korespondowali ze szkołą także inni światowej rangi mężowie stanu : Sekretarz Generalny ONZ Kurt Waldheim /na wniosek młodzieży naszej “8” otrzymał “Order Uśmiechu”/, Prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow i inni. Odwiedzali ją i zwiedzali Ministrowie Oświaty Polski i NRD oraz Ministrowie Obrony Narodowej Polski, NRD, Czechosłowacji i Węgier, nie licząc setek wycieczek szkolnych z kraju i zagranicy. Dużym wydarzeniem była wizyta Telewizji Węgierskiej i opracowany przez nią obszerny reportaż o nietuzinkowej placówce oświatowej.
Jestem autorem i twórcą koncepcji wychowania morskiego młodzieży, którą opracowałem teoretycznie i zweryfikowałem empirycznie w dwu bolesławieckich szkołach nr 4 i nr 8 przez ponad 30 lat pracy i kierowania tymi placówkami oświatowymi. “Ósemkę” rozbudowałem i powiększyłem o nowe “skrzydło” z dodatkową mini-salą gimnastyczną, dwiema pracowniami technicznymi, dodatkowymi salami lekcyjnymi, dużą biblioteką, pokojem nauczycielskim, Salą Tradycji Szkoły i przepiękną, ozdobioną marmurem i całościennymi freskami z kolekcją historycznych godeł Państwa Polskiego, bardzo potrzebną aulą - jedyną taką w mieście.
Otrzymałem tytuł i Złotą Odznakę “Zasłużony Pracownik Morza” w uznaniu zasług w działalności społeczno - pedagogicznej /doprowadziłem do nazwania statku PŻM m/s “Bolesławiec”, nadania godności Honorowego Obywatela Bolesławca Kapitanowi Żeglugi Wielkiej Janowi Wiśniakowskiemu, nazwania parku miejskiego i jednej z ulic im. Obrońców Helu, wybudowania przy gmachu Tysiąclatki pomnika Bohaterskich Obrońców Helu i drugiego poświęconego generałowi Franciszkowi Kleebergowi i jego żołnierzom, a także obelisku z marmury ku czci urodzonego w Bolesławcu niemieckiego poety Marcina Opitza w służbie dyplomatycznej polskiego króla Władysława IV. Dodajmy jeszcze duży pomnik “Ludziom Morza” z wmontowaną w kompozycję największą w kraju kotwicą ze stutysięcznika m/s “Karkonosze”, którą wydobyli z akwenu pod Szczecinem płetwonurkowie Marynarki Wojennej RP. Galeria pomników na tym się nie kończy - dodajmy jeszcze “Pomnik Żołnierza-Obrońcy Dziecka”, 5-metrowy ceramiczny “Klucz Mądrości i Wiedzy” oraz dwa głazy pamiątkowe z dedykacją ku czci wielkich pedagogów i przyjaciół dzieci - Janusza Korczaka i Henryka Jordana. Plac apelowy przed gmachem otrzymał imię Marynarki Wojennej RP, a park przyszkolny został uhonorowany nazwą “Parku Przyjaźni”.
Przez wiele lat gród nad Bobrem swoją sławę zawdzięczał istnieniu i pracy “szkoły sercem malowanej”, kolorowej, słonecznej i autentycznie bliskiej dzieciom Tysiąclatki, prawdziwej Mekki setek wycieczek nauczycieli, młodzieży i wojskowych. Sztandar szkoły zdobiło blisko 50 odznaczeń i honorowych wyróżnień. Do wyjątkowych , zdecydowanie unikalnych należał po raz pierwszy w kraju nadany szkole na pokładzie ORP “Błyskawica” w Gdyni Honorowy Kord Oficerski Marynarki Wojennej RP oraz Honorowa Szpada Górnicza, którą przekazał Minister Górnictwa i Energetyki w uznaniu zasług w utworzeniu jedynego w kraju szkolnego Muzeum Górniczego im. mgr inż. Alfreda Cholewiaka.
Szkoła nadawała dwa własne medale : “Primi inter Pares” /Pierwszemu wśród Równych/ i “Przyjaciel-Mecenas” /otrzymywali je uczniowie i dorośli/,miała własne foldery i wydawnictwa okolicznościowe, liczne pomniki /o których pisałem wyżej/, bogatą obrzędowość i unikatowy system wychowawczy. Przykładowo - gości witano przy wejściu do gmachu gongiem dzwonu statku m/s “Bolesławiec” w muzealnym holu przed Izbą Pamięci Narodowej, a żegnano dźwiękiem dzwonu z m/s “Jan Matejko”, od którego zaczęła się historia morza w Bolesławcu - w szkolnej auli, dumnej i pięknej świątyni patriotyzmu, swoistego sanktuarium. W Sali Tradycji zdumiewała zwiedzających wielka skóra lwa ze starannie spreparowaną głową drapieżnika, wielkie trofeum I nagroda w ogólnopolskim konkursie wiedzy o morzu, w którym uczniowie z nadbobrzańskiego grodu pokonali licealistów z całego kraju na pokładzie m/s “Edward Dembowski”. Szkoła kroczyła od sukcesu do sukcesu, a największą wartość stanowiło identyfikowanie się z nią uczniów w sposób bezapelacyjny.
Pionierstwo i innowacyjność nie budziły bynajmniej uznania przełożonych, a kolejne laury rodziły niechęć, awersję i wręcz wrogość lokalnej władzy /sławetna polska “bezinteresowna zawiść”/. Paradoks? Jasne. Dowody? Po odmowie awansu z założonej przez siebie i głośnej w kraju “Czwórki” na dyrektora Liceum Ogólnokształcącego decyzją sekretarza partii K. G. zostaję na kilkanaście dni bezrobotnym /zapewne jednym z pierwszych w kraju, to początek lat 70-tych .../, a później przeniesiony karnie na stanowisko dyrektora “Ósemki”. Inny sekretarz - F. S. - udziela mi kary nagany za brak konsultacji przy publikowaniu materiałów prasowych we wrocławskich gazetach. Kolejny sekretarz A. Z. ukuł powiedzenie : “Śliwko jest jak rakieta pershing - zawsze wymyka się spod kontroli”.Poszerzanie tego tematu wydaje się zbędnym.
Zgodnie z morską tradycją matkami chrzestnymi statków zostają żony ludzi zasłużonych dla lokalnego środowiska lub związanych z morzem. Nikt nie może zaprzeczyć faktowi, że morze w Bolesławcu i na Dolnym śląsku rozszumiało się dzięki dzięki moim inicjatywom jako dyrektora dwóch “morskich” szkół /potwierdza to m.in.moja Złota Odznaka “Zasłużony Pracownik Morza” resortu Gospodarki Morskiej/, ale matką chrzestną m/s “Bolesławiec” nie została moja małżonka - nauczycielka z tytułem mgr filologii polskiej, ale żona sekretarza partii, J. P., pielęgniarka z zawodu. Decyzję podjął I sekretarz R. A. Z przekąsem i krytycznie napisał o tym jedynie krakowski periodyk “Czas”. Cóż - samo życie ...Ale to ilustruje też zatęchłość ówczesnej Polski powiatowej i samowolę władzy, która spychała na boczny tor ludzi wyróżniających się, z inicjatywą i pasją. Nie ja jeden stałem na straconej pozycji, bo byłem po prostu niezależny w poglądach i działaniu. Rozdęte do granic absurdu partyjniactwo zawsze mnie raziło i mierziło, tak pozostało do dzisiaj : pozostałem człowiekiem wolnym.
Wkrótce i bolesławiecka “Ósemka” stała się sławna w całej Polsce, a jej dorobek powszechnie znany i ceniony. Kilkanaście lat konsekwentnej realizacji śmiałych i pozornie utopijnych wizji przyniosło ściśle wymierne efekty : placówka oświatowa przekształciła się w wielkie, przebogate i piękne muzeum pod opieką samych dzieci, które były tu gospodarzami i przewodnikami. To była ich ukochana szkoła “słońcem i sercem malowana” /dziennikarski cytat/. Wszystkich u wejścia witało hasło : “Uśmiechnij się - jesteś wśród przyjaciół” i złote słońce z “Orderu Uśmiechu”.
Zmienił się ustrój, a zespół pedagogiczny wciąż akceptował swego dyrektora mimo trwającej wokół rewolucji kadrowej. Ale i tym razem władze oświatowe nie mogły strawić obecności nietuzinkowego nauczyciela. Pisałem o tym oddzielnie, streszczę zatem opis “pożegnania” ze szkołą.
Po kilku rozmowach telefonicznych z Kuratorem Oświaty A. S. miałem dosyć jawnej niechęci i zdecydowałem się odejść na wcześniejszą emeryturę, nadal nękany kontrolami, inspekcjami, nalotami i być może donosami. Przyszło “nowe” powielając jota w jotę “stare”. Szkoła - ongiś piękna i dumna, chluba miasta i regionu - zyskała przydomek “małpi gaj”. Dziś już jej nie ma : nie pozostała żadna tablica pamiątkowa /każda izba lekcyjna miała marmurową płytę z imieniem patrona i nazwą sali, np.Kaszubska, Indonezyjska itp./, żaden z wielu tysięcy eksponatów wartości wielu milionów złotych, wielu bezcennych w sensie historycznym.
Bylem radnym kilku kadencji, także w odrodzonym samorządzie, - zasiadałem w składzie Zarządu Miasta II kadencji /także rzecznikiem prasowym/ i ostatniej - do roku 2o14. Z chwilą zachorowania, a później śmierci żony, z którą przeżyłem blisko 44 lata szczęśliwego małżeństwa - wycofałem się na całą dekadę z życia publicznego miasta.
Na zakończenie jeszcze raz powracam do twórczości artystycznej w malarstwie, która zamyka biograficzny tryptyk zgodnie ze starożytną zasadą :”Omne trinum perfectum” /co potrójne - to dobre/. Po pracy nauczycielskiej /33 lata kierowania szkołami, 2 lata działania w nadzorze pedagogicznym i zaledwie kilka lat pracy w roli szeregowego nauczyciela/ i dziennikaarskiej - przyszła kolej na malarstwo : swobodne, wyzwolone, autonomiczne, przepełnione pasją twórczą i oryginalnością, niezależne, wymykające się spod klasycznych kanonów wartości i piękna, dające pełnię artystycznej satysfakcji.
To nie amatorszczyzna, ale autorski profesjonalizm oparty o znajomość warsztatu pracy, kilkuletnie studia wyższe, plenery, znajomość wielu współczesnych mistrzów pędzla i palety, przyjaźnie z malarzami, z których wymienię tylko kilka najbliższych sercu nazwisk - Mieczysława Żołądzia, Lesława Kasprzyckiego, Mieczysława Kozłowskiego, Eugeniusza Niemirowskiego, Michała Twerda, który doczekał się w miejscowym Liceum Ogólnokształcącym nr 2 galerii swojego imienia. Najwyżej w tym panteonie zasług unosi się duch europejskiego mistrza akwareli prof.Tibora Csorby, którego imieniem nazwałem wcześniej galerię malarstwa w “mojej” szkole, gromadząc w niej blisko 300 oryginalnych dzieł wybitnych artystów plastyków nie tylko z Europy, ale także np. z Azji /Indonezja, Indie, Afryka/. Każdy z moich przyjaciół-twórców wyrażał swoją osobowość i widzenie świata inaczej - pięknie, niepowtarzalnie, profesjonalnie, wyraziście, z emocjonalnym zaangażowaniem. Tej “iskry Bożej” nie skrywali przed innymi, nie kamuflowali, przeciwnie - pozwalali na ogląd, doświadczenie, naukę, stwarzali wzorce do inspiracji, nawet naśladownictwa, obnażali istotę i głębię tajemnic wielkiej sztuki.
Jako twórca pozostawałem wiernym sobie i własnej szkole twórczej w obrębie malowania. Mam niepowtarzalny,łatwo rozpoznawalny styl apoteozujący perfekcję, dokładność, precyzję, benedyktyńską cierpliwość w rozpracowywaniu szczegółów na płaszczyźnie płótna czy karty bristolu. Lubuję się w kontrastach, przypadkowych skojarzeniach, fascynuję detalami, sięgam do symboliki, niweczę kanony klasyki kompozycyjnej, ulegam porywom nastroju, zdziwieniu, trwaniu chwili, urokowi wyjątkowości. Przedkładam walory natury nad dzieła człowieka : wolę otwarty pejzaż i jego zdumiewającą urodę niż zatłoczoną miejską architekturę, cud narodzin dnia nad wodą niż aureolę oświetlonych nocą budowli, ciszę rozkwieconej łąki niż gwałt dyskoteki upstrzonej kolorami błyskających lamp.
Pozostaję - jak w najgłębszym dzieciństwie - dzieckiem natury podatnym na zauroczenie, fascynację, zachwyt nad dziełem wszechmocnego Demiurga. Jak podkreeślam z dumą - urodziłem się w samym sercu - i to dosłownie - białowieskiej kniei i ona pozostała dla mnie najpiękniejszym miejscem na Ziemi.
Dlatego z lubością maluję drzewa, malownicze zagajniki i dąbrowy, dostojne świerki i dorodne sosny, kapryśne brzozy i wierzby nad wąskimi strumykami wody, szalejące wiosennym kwieciem jabłonie i złote jesienne aleje. Dziś mieszkam wśród pięknych Borów Dolnośląskich, urokliwych, przebogatych i brutalnie niszczonych przez człowieka : uroczyska przecinają trasy zbudowanej już autostrady i dróg szybkiego ruchu. Koszty cywilizacji? Tak, ale głębszy problem łączy się ze sferą świadomości i psychicznej wrażliwości, ze sferą wyobraźni i myślenia o wspólnej przyszłości - tej dzieci i wnuków. Miałem szczęście zachwycić się pięknem - autentycznym, dziewiczym - wielu zakątków Polski, Europy czy północnej Afryki. Podziwiałem dziką urodę gór Kaukazu, jadąc serpentynami dziwnej drogi rozklekotanym autobusem tuż nad skrajem przepaści - przez wiele kilometrów. Urwiska nie zabezpieczała żadna bariera. Emocje? Tak, ale i autentyczny strach i wielkie ryzyko. Dziś zapewne nie powtórzyłbym takiego eksperymentu
Zauroczyły mnie cudownie pachnące i kwitnące , wypełnione po brzegi motylami węgierskie łąki nad modrym Dunajem. Pieszo przemierzałem górski szlak pasma jugosłowiańskiej Kozary, dziki i malowniczy, umajony bogatą zielenią.Szukałem tu śladów bohaterstwa partyzantów polskiego batalionu w służbie “druga Tito” walczących z hitlerowcami. Odkryłem dziewicze piękno przyrody, która zaleczyła ślady okrutnej wojny.
Wędrowałem wśród baśniowych skał Szwajcarii Saksońskiej w Niemczech. Ale najbardziej zdumiał mnie i oczarował błękitny krajobraz “mojej” białowieskiej kniei po stronie białoruskiej : takiego zatrzęsienia kwitnących połaci błękitnych przylaszczek nie mogłem sobie nawet wyobrazić ja, syn puszczy, kolebki cudownego dzieciństwa, którą zawsze podziwiałem, poznawałem i z którą identyfikowałem się przez wiele, wiele nie tylko szczenięcych lat …
Maluję sercem to, co kocham najbardziej : las, przyrodę, cudowne kompozycje drzew, krzewów i kwiatów w naturze, niewiarygodne piękno tkwiące w każdym ich detalu, wielkie dzieło Stwórcy,hojnego i genialnego Darczyńcy.
Utrwalam w swoich pracach to, co przemija, co jest ulotne, co zasługuje na podziw, chwilę zadumy, co rodzi miłość, impuls trwania w bezruchu i zauroczenie, co wzbogaca skalę ciepłych ludzkich doznań. Wciąż poszukuję piękna, które - jak mówi Norwid - jest kształtem miłości. Pasja tworzenia jest zatem również poszukiwaniem miłości, absolutu, czegoś niemożliwego do precyzyjnego zdefiniowania, sposobu na życie, ucieczki od nostalgii, obrony przed starością.
W tym wielkim świecie zminiaturyzowanych obrazów szamocze się zamknięte ludzkie szczęście, radość odkrywania, tworzenia, narodzin, twórczej pasji, olśnienia, zauroczenia - obok powagi i smutku przemijania, symbolu trwania i radości istnienia pro publico bono. Szczególną urodę i wartość maja te prace malarskie, które wyrażają nastroje, doznania emocjonalne : oczekiwanie, zachwyt, radość, niepokój i grozę /”Przed burzą”, “Samotny rybak nad jeziorem”, “Samotność we dwoje - dwie sosny”, “Wschód słońca w kniei”, “Barwy jesieni”, “Zimowa baśń”, “Czerwone żagle na oceanie”, “Kwitnący sad”, “Mgły o brzasku” i inne/. Każdy obraz przemawia w jakiś sposób, wyraża jakąś myśl, przesłanie, zawiera w sobie zamkniętą skalę doznań emocjonalnych autora, którą dzieli się z widzem. Ten szyfr każdy musi sam odkryć czy złamać. Percepcja może i z reguły bywa niejednoznaczna, a jej niuanse zależą od subiektywnych uwarunkowań psychiki widza.
W Bolesławcu znajdują się cztery lub pięć prywatnych zbiorów moich akwarel liczące ponad 200 obrazów. Odrębna galeria trafiła do Szwajcarii, a pojedyńcze prace są u kolekcjonerów z Niemiec, Czech, Węgier, Rosji, a nawet Arabii Saudyjskiej /Abdullah Bin Avdulaiza Al Sauda/. Swój dorobek malarski prezentowałem m.in. w miejscowym Młodzieżowym Domu Kultury /dwukrotnie/, w szkołach - Muzycznej /na spotkaniu przed wyborami samorządowymi/, szkole nr 4 im. Jana Matejki i Gimnazjum nr 3 /dawna “Ósemka”/. Przed dwoma laty eksponowałem malarstwo w Bibliotece Miejskiej im.C.K. Norwida i na wielkiej wystawie retrospektywnej w reprezentacyjnej miejskiej galerii Bolesławieckiego Osrodka Kultury - Międzynarodowego Centrum Ceramiki /230 obrazów/. Ten ostatni wernisaż stanowił podsumowanie i kulminację dorobku artystycznego, którego prapoczątkiem były zachowane akwarele z pierwszego mojego profesjonalnego pleneru w Płocku nad Wisłą w roku 1957. Warto kilka zdań poświęcić tej dacie, co zresztą znalazło urzędowe potwierdzenie w pisemnym dokumencie wystawionym przez organizatora ogólnopolskiej imprezy - Centralny Dom Twórczości Ludowej w Warszawie. Pismo zaświadcza, że /cytuję/ “ Ob. Paweł Śliwko brał udział w plenerowym kursie artystów plastyków, który odbył się w Płocku w dniach od 26 czerwca do 17 lipca 1957 r. Swój autograf pozostawiła w dokumencie Zofia Czerwosz - Kierownik Sekcji Plastyki CDTL w stolicy.
To był prawdziwy zlot kilkudziesięciu artystów malarzy z całego kraju zakończony imponującym przeglądem dorobku na okolicznościowej wystawie, okazja do konfrontacji moich skromnych obrazów z dziełami wielu uznanych mistrzów pędzla i palety z końcówki lat 50-tych. Stanowiło to dla mnie wielką i piękną przygodę i odważne wejście w hermetycznie zamknięty klan świata twórców - artystów malarzy.
Ale pierwszy mój obraz malowałem na ścianie swojego ciasnego pokoiku w Hajnówce jako nastolatek : scena batalistyczna - dwóch polskich żołnierzy ukrytych w sosnowym lasku strzelających z działa do niemieckiego czołgu, który już płonie. Zakodowany w podświadomości na całe życie syndrom straszliwej wojny …
Pierwszy wielkoformatowy obraz wykonałem kredkami /pastele/ jako pomoc naukową do lekcji praktycznej /obowiązkowe zajęcie w szkole ćwiczeń/ przed maturą w Liceum Pedagogicznym w Lubomierzu : portret młodego Adama Mickiewicza wspartego o kolumnę ganku rodzinnego dworku w Zaosiu pod Nowogródkiem w pejzażu ogrodowych, ośnieżonych chochołów oświetlonych blaskiem księżycowej pełni. Autentyczna epoka romantyzmu. To “dzieło” natychmiast zaanektowała przemiła pani profesor Zofia Kopeć, nie szczędząc pochwał, wyróżniając mnie też na egzaminie końcowym z metodyki języka ojczystego i przy samej maturze. Obraz oczarował przede wszystkim dzieci, z którymi prowadziłem lekcję - zwykle skore do rozmów, gwaru, rozgardiaszu - były zasłuchane, zapatrzone, urzeczone. W przyszłej pracy nauczycielskiej - także tej w szkołach średnich, np. w Liceum Medycznym czy Szkole Przysposobienia Zawodowego - umiejętność szkicowania i rysowania kredą przy tablicy zawsze ułatwiała percepcję skomplikowanych treści wiedzy merytorycznej. Współczesność opiera się o cywilizację obrazu, takie są prawa ogólnoludzkiego postępu.
Oglądając te obrazy - pozostajemy w magicznym kręgu ciszy, zadumy, refleksji, może nostalgii czy osobistych urokliwych wspomnień : żyjemy przecież w bezkresnym, oszałamiającym oceanie piękna. Warto poddać się nastrojowi chwili, szukać ciepłych doznań w tym prawdziwym sanktuarium sztuki, być blisko muz piękna …
PS. Przy ul. Kościelnej od wielu lat w jednej z wystaw sklepowych eksponuję moje akwarele. Wiele z nich zdobi rodzinne galerie mieszkańców grodu nad Bobrem, a to stanowi dla autora największą satysfakcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz