piątek, 24 kwietnia 2015

SUKCES MA WIELU OJCÓW I WIELE IMION ….



Spełniło się moje wielkie marzenie : Bolesławiec wraz z wiosną rozkwita kolorami tęczy, po brzegi wypełniając się bujną zielenią drzew i barwami tysięcy kwiatów. Z pełną satysfakcją oglądam w lokalnej TV obfity plon mozolnego trudu setek kochających naturę mieszkańców mojego nadbobrzańskiego grodu, który pięknieje w oczach. Wieniec chwały za zbiorowy sukces obywatelski wkłada nieskromnie na swoje głowy zgrany krąg niezastąpionych specjalistów od propagandy /dziś nazywają się celebrytami/ podsuwając do podkucia swoje żabie nogi /to zapożyczenie ze znanego dowcipu o żabie, która u kowala chciała podkuć obok koni swoje rachityczne kończyny/.

Ale najbardziej imponują mi anonimowi mieszkańcy miasta, którzy własnym sumptem wzbogacają wolne przestrzenie malowniczych podwórek nowymi nasadzeniami dekoracyjnych roślin i starannie je pielęgnują w okresie wegetacji. To domena specjalizacji - bardzo starannej i profesjonalnej - kobiet zasługujących na szacunek i uznanie.Serce rośnie, kiedy patrzy się na efekty ich żmudnej pracy. 

Warto przypomnieć prapoczątek samej idei upiększania miasta, która narodziła się w 1995 roku wraz z moim artykułem na łamach lokalnego miesięcznika “Głos Bolesławca”, w którym pełniłem obowiązki Redaktora Naczelnego. Nie byłem odkryywcą samego pomysłu, bo wcześniej widziałem w wielu miastach Polski, Czech i Węgier urokliwe kwietne zakątki wzbogacające szary pejzaż miejskich kamienic, a szczególnie oczarował mnie w młodości ukwiecony krajobraz Połczyna Zdroju /spędziłem tu bez przerwy 9 - miesięczną kurację, która uratowała mi zdrowie i życie/.Ponieważ w drugiej kadencji odrodzonego samorządu zasiadałem jako radny w Zarządzie Miasta /byłem też rzecznikiem prasowym miasta, pełniąc ten obowiązek społecznie/, nie było problemu z uzyskaniem zgody ówczesnego Prezydenta Józefa Króla na szersze rozwinięcie inicjatywy. Cytuję dosłownie treść artykułu :

KONKURS NA NAJPIĘKNIEJ UKWIECONY BALKON

“ŻYJEMY WŚRÓD KWIATÓW - BLIŻEJ NATURY” - to hasło i myśl przewodnia naszego konkursu adresowanego do mieszkańców Bolesławca. Gospodarze miasta sporo trudu /i pieniędzy/ włożyli w odnowienie elewacji kamienic całych ciągów ulicznych, cieszy oko świeżymi barwami tynków historyczny Rynek i duma grodu nad Bobrem, okazały Ratusz. Sporo środków finansowych przeznacza się na konserwację zieleni miejskich plantów i parków, sadzi się nowe drzewa i krzewy.

Urok miasta zyska bez wątpienia na ukwieceniu balkonów, o czym świadczy spontaniczna inicjatywa mieszkańców choćby ulicy Bolesława Prusa, którzy w ślad za kończącym się remontem elewacji kamienic ozdobili balkony kolorowymi kwiatami. Nie jedyny to przykład, chociaż najświeższej daty. Potrzeba obcowania z pięknem i naturą zyskuje coraz pełniejsze prawo obywatelstwa, a to może tylko cieszyć w zestawieniu z dramatycznymi i zasadnymi apelami ekologów o szacunek dla szeroko rozumianego świata przyrody i naturalnego środowiska człowieka.

Ogłaszamy więc KONKURS NA NAJBARDZIEJ UKWIECONY BALKON w obrębie całego miasta. O szczegółach - nagrodach i sponsorach - napiszemy obszerniej w następnym numerze “Głosu”. Jeśli wspólnym wysiłkiem uda nam się stworzyć w Bolesławcu choćby kilka ekologicznych miniaturowych oaz zieleni i piękna - będziemy w pełni usatysfakcjonowani. Od czego zacząć? Od posadzenia lub posiania w doniczce lub skrzynce ogrodniczej paru dekoracyjnych roślin. Z czasem ich pielęgnacja przerodzi się w życiowe hobby. Warto spróbować od zaraz.”

Jak to się zaczęło? Rzuciłem hasło, zaakceptował je życzliwy dla nowatorskich inicjatyw Prezydent Józef Król i Zarząd Miasta, a jesienią 1995 roku wręczałem pierwszy raz nagrody laureatom konkursu. Potem zmieniły się władze miasta, skończyła kadencja rady, ale idea przetrwała i rozwijała się z każdym rokiem. Pod moje zasługi sprytnie podpięli się inni “wielbiciele nowych porządków” i już nikt nie zapraszał mnie na uroczystości, nie wspominał twórcy konkursowego pomysłu. Miałem zresztą w tym czasie pełnowymiarowy dramat umierania żony i awersję do życia społecznego w ogóle. Nigdy nie zgłosiłem własnego tarasu-balkonu do konkursu, chociaż zawsze wyróżniał się poziomem ukwiecenia i kumulacją piękna rosnących tu roślin. Pielęgnowałem balkonowy kwiatowy ogródek przez pamięć dla zasług żony, która miała złote dłonie stworzone do pielęgnacji cudów przyrody stworzonych przez genialnego Demiurga.

Zastanawiałem się dłuższy czas nad próbą rywalizacji konkursowej w szerszej skali, by sprawdzić wartość własnego dzieła w równoprawnej rywalizacji z innymi miłośnikami kwiatów w całym Dolnym Śląsku. Skorzystałem z okazji udziału w konkursie ogłoszonym przez “Gazetę Wrocławską”, bo to gwarantowało obiektywizm oceny.To był rok 2002, 25 czerwca. Czytam z niemałym zaskoczeniem :


‘“Urządź balkon, taras, ogród. KONKURS WYGRANY !”

Urządź balkon, taras, ogród z Magazynem Dom. Chcieliśmy, by znaleźli Państwo najtańsze meble, parasole i wszystko, co jest niezbędne na działce, balkonie i w ogrodzie.

Ławę szklaną i kryształowe lustro otrzymuje Pan Paweł Śliwko z Bolesławca. Za tydzień przedstawimy pomysł zwycięzcy i rozpoczniemy także następny konkurs dla naszych Czytelników.”

Takiego sukcesu nie spodziewałem się. Za miesiąc czytam w ‘Magazynie Dom” “Gazety Wrocławskiej”:

“Wygrana w konkursie praca - Zielona oaza”. Nasz konkurs “Urządź balkon, taras” bezapelacyjnie wygrał Pan Paweł Śliwko z Bolesławca. Jego list o urządzeniu tarasu wzbudził nasze niekłamane zainteresowanie. Drukujemy poniżej fragmenty listu zwycięzcy w naszym konkursie “Urządź taras, balkon”. Gratulujemy! Pana Pawła prosimy o kontakt z redakcją w sprawie odebrania nagrody.

“Miłość do kwiatów rozbudziła we mnie zmarła przed niespełna dwoma laty Żona. Miała cudowne ręce i pasję tworzenia przepięknych kompozycji roślinnych. Nic dziwnego, że z biegiem lat wyczarowała nasz balkonowy ogródek, wielobarwną oazę kwiatowego piękna na nieodległym zapleczu bolesławieckiego Rynku. Moja rola ograniczała się w zasadzie do kontynuowania Jej dzieła, pomysłów, aranżacji. Na własne konto mogę zapisać - jako radny poprzedniej kadencji - zainaugurowanie ogólnomiejskiego konkursu na najpiękniej ukwiecony balkon, taras i ogródek przydomowy.

A jak zagospodarowałem taras?

Na drewnianej kracie stoją 4 doniczki z pnączami. To rośliny z rodzaju bluszczolistnych, łatwe w pielęgnacji dla mało doświadczonych amatorów. Zatem przy wchodzeniu na balkon z prawej strony zadziwia cała ściana zieleni. Może to jeszcze nie ideał, ale cieszy wzrok i budzi gamę różnorodnych ciepłych i dobrych uczuć / … /.

List zilustrowałem barwnymi akwarelami z wizerunkami bakopy, trzmieliny, werbeny i innych roślin /wejgela,pelargonie angielskie,bratki, magnolia/.


W Bolesławcu pies z kulawą nogą nie podniósł głowy i nie spojrzał na balkonowy taras. Z Wrocławia widać wyraźniej i dokładniej. Cóż - samo życie. Samotna starość nie jest w cenie, ale nie trzeba jej się wstydzić. Ona dopadnie i stłamsi każdego, komu będzie dane jej doczekać.

Nie zgłaszałem i nie zgłaszam mojego taraso-balkonu do lokalnej rywalizacji w zakresie urody, piękna, oryginalności. Urządzam go dla siebie i nielicznych przyjaciół, którzy czasem wpadną na kawę i lampkę wina czy koniaku. Siadamy na dekoracyjnych krzesłach wykutych w metalu jak w rozgrzanym w słońcu tropiku. Urządziłem balkon w stylu Czarnego Lądu, gorącej Afryki. Są tu drewniane rzeźby i egzotyczne rośliny, wygodny fotel i ażurowy stolik, taka swoista oaza pełnej egzotyki. W tym roku jeszcze nie zakwitnie magnolia w doniczce, ale za rok zaskoczy wielkimi kwiatami i niecodzienną urodą. Może doczekam tej chwili na przekór uciekającym w szalonym tempie dniom. Ta walka z czasem skazana jest na niepowodzenie, ale można przecież jeszcze wykrzesać z życia wiele snopów rozpryskujących się, wieloibarwnych iskier, znaleźć ciepło lub ochłodę, odszukać istotę sensu istnienia, odkryć i odczytać zaklęte karty Księgi Życia.
Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.

piątek, 3 kwietnia 2015

POMNIK CHWAŁY? NIE - LUDZKA ŻYCZLIWOŚĆ.Część 3

W powojennych pionierskich latach kierowałem m.in. doskonaleniem umiejętności zawodowych kadry pedagogicznej miasta i powiatu w zakresie wychowania plastycznego i technicznego /PODKO/. Zorganizowałem i kierowałem pierwszym kursem - plenerem malarskim nauczycieli Dolnego Śląska /wykładali tu obok mnie m.n.znani w lokalnym środowisku artyści - Izabela Zdrzałka, Michał Twerd, Zofia Łysoń/. W naszym mieście zorganizowałem unikatowy model szkoły - muzeum z trwałymi ośrodkami zainteresowań związanymi z grupami wiekowymi uczniów : “Miłośnicy Muz”, “Miłośnicy Morza”, “Młodzi Obywatele” /wychowanie przez sztukę, wychowanie morskie, edukacja patriotyczna/. Łączą się te doświadczenia z “Ósemką”, szkołą bez imienia i tradycji, do której trafiłem bez własnej woli nakazem sekretarza partii.

To również była moja szkoła autorska z wyraźnie zarysowanym profilem działań wychowawczych ukierunkowanych na wszechstronny rozwój osobowości młodego pokolenia Polaków. Służyły temu celowi przebogate zbiory Izby Pamięci Narodowej /blisko 40 oryginalnych sztandarów, w tym z kresowego Zgrupowania Partyzanckiego “Jeszcze Polska nie zginęła !”, flag i proporców o patriotycznej wymowie, urny z ziemią z pól bitewnych Wojska Polskiego, bogaty ceremoniał szkolnych uroczystości, Sala Białych Orłów, 2-izbowe Muzeum Górnicze /zabudowa miniaturowej kopalni rudy miedzi z chodnikiem-upadową, sale muzealne : Hinduska, Indonezyjska, Ludowa, Leśna, Bolesławiecka, Górnicza, 2 sale Muzeum Morskiego, Klub Neptuna, Muzeum Antarktydy, Izba Kaszubska, 3 Sale Przyjaźni - radziecka, niemiecka i jugosłowiańska, a nawet herbaciarnia białoruska i kawiarnia amerykańska, w której eksponowano m. in. list Prezydenta USA Ronalda Reagana i mundur amerykańskiego komandosa z wojny o Kuwejt /”Pustynna Burza”/.


Korespondowali ze szkołą także inni światowej rangi mężowie stanu : Sekretarz Generalny ONZ Kurt Waldheim /na wniosek młodzieży naszej “8” otrzymał “Order Uśmiechu”/, Prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow i inni. Odwiedzali ją i zwiedzali Ministrowie Oświaty Polski i NRD oraz Ministrowie Obrony Narodowej Polski, NRD, Czechosłowacji i Węgier, nie licząc setek wycieczek szkolnych z kraju i zagranicy. Dużym wydarzeniem była wizyta Telewizji Węgierskiej i opracowany przez nią obszerny reportaż o nietuzinkowej placówce oświatowej.


Jestem autorem i twórcą koncepcji wychowania morskiego młodzieży, którą opracowałem teoretycznie i zweryfikowałem empirycznie w dwu bolesławieckich szkołach nr 4 i nr 8 przez ponad 30 lat pracy i kierowania tymi placówkami oświatowymi. “Ósemkę” rozbudowałem i powiększyłem o nowe “skrzydło” z dodatkową mini-salą gimnastyczną, dwiema pracowniami technicznymi, dodatkowymi salami lekcyjnymi, dużą biblioteką, pokojem nauczycielskim, Salą Tradycji Szkoły i przepiękną, ozdobioną marmurem i całościennymi freskami z kolekcją historycznych godeł Państwa Polskiego, bardzo potrzebną aulą - jedyną taką w mieście.


Otrzymałem tytuł i Złotą Odznakę “Zasłużony Pracownik Morza” w uznaniu zasług w działalności społeczno - pedagogicznej /doprowadziłem do nazwania statku PŻM m/s “Bolesławiec”, nadania godności Honorowego Obywatela Bolesławca Kapitanowi Żeglugi Wielkiej Janowi Wiśniakowskiemu, nazwania parku miejskiego i jednej z ulic im. Obrońców Helu, wybudowania przy gmachu Tysiąclatki pomnika Bohaterskich Obrońców Helu i drugiego poświęconego generałowi Franciszkowi Kleebergowi i jego żołnierzom, a także obelisku z marmury ku czci urodzonego w Bolesławcu niemieckiego poety Marcina Opitza w służbie dyplomatycznej polskiego króla Władysława IV. Dodajmy jeszcze duży pomnik “Ludziom Morza” z wmontowaną w kompozycję największą w kraju kotwicą ze stutysięcznika m/s “Karkonosze”, którą wydobyli z akwenu pod Szczecinem płetwonurkowie Marynarki Wojennej RP. Galeria pomników na tym się nie kończy - dodajmy jeszcze “Pomnik Żołnierza-Obrońcy Dziecka”, 5-metrowy ceramiczny “Klucz Mądrości i Wiedzy” oraz dwa głazy pamiątkowe z dedykacją ku czci wielkich pedagogów i przyjaciół dzieci - Janusza Korczaka i Henryka Jordana. Plac apelowy przed gmachem otrzymał imię Marynarki Wojennej RP, a park przyszkolny został uhonorowany nazwą “Parku Przyjaźni”.


Przez wiele lat gród nad Bobrem swoją sławę zawdzięczał istnieniu i pracy “szkoły sercem malowanej”, kolorowej, słonecznej i autentycznie bliskiej dzieciom Tysiąclatki, prawdziwej Mekki setek wycieczek nauczycieli, młodzieży i wojskowych. Sztandar szkoły zdobiło blisko 50 odznaczeń i honorowych wyróżnień. Do wyjątkowych , zdecydowanie unikalnych należał po raz pierwszy w kraju nadany szkole na pokładzie ORP “Błyskawica” w Gdyni Honorowy Kord Oficerski Marynarki Wojennej RP oraz Honorowa Szpada Górnicza, którą przekazał Minister Górnictwa i Energetyki w uznaniu zasług w utworzeniu jedynego w kraju szkolnego Muzeum Górniczego im. mgr inż. Alfreda Cholewiaka.


Szkoła nadawała dwa własne medale : “Primi inter Pares” /Pierwszemu wśród Równych/ i “Przyjaciel-Mecenas” /otrzymywali je uczniowie i dorośli/,miała własne foldery i wydawnictwa okolicznościowe, liczne pomniki /o których pisałem wyżej/, bogatą obrzędowość i unikatowy system wychowawczy. Przykładowo - gości witano przy wejściu do gmachu gongiem dzwonu statku m/s “Bolesławiec” w muzealnym holu przed Izbą Pamięci Narodowej, a żegnano dźwiękiem dzwonu z m/s “Jan Matejko”, od którego zaczęła się historia morza w Bolesławcu - w szkolnej auli, dumnej i pięknej świątyni patriotyzmu, swoistego sanktuarium. W Sali Tradycji zdumiewała zwiedzających wielka skóra lwa ze starannie spreparowaną głową drapieżnika, wielkie trofeum I nagroda w ogólnopolskim konkursie wiedzy o morzu, w którym uczniowie z nadbobrzańskiego grodu pokonali licealistów z całego kraju na pokładzie m/s “Edward Dembowski”. Szkoła kroczyła od sukcesu do sukcesu, a największą wartość stanowiło identyfikowanie się z nią uczniów w sposób bezapelacyjny.


Pionierstwo i innowacyjność nie budziły bynajmniej uznania przełożonych, a kolejne laury rodziły niechęć, awersję i wręcz wrogość lokalnej władzy /sławetna polska “bezinteresowna zawiść”/. Paradoks? Jasne. Dowody? Po odmowie awansu z założonej przez siebie i głośnej w kraju “Czwórki” na dyrektora Liceum Ogólnokształcącego decyzją sekretarza partii K. G. zostaję na kilkanaście dni bezrobotnym /zapewne jednym z pierwszych w kraju, to początek lat 70-tych .../, a później przeniesiony karnie na stanowisko dyrektora “Ósemki”. Inny sekretarz - F. S. - udziela mi kary nagany za brak konsultacji przy publikowaniu materiałów prasowych we wrocławskich gazetach. Kolejny sekretarz A. Z. ukuł powiedzenie : “Śliwko jest jak rakieta pershing - zawsze wymyka się spod kontroli”.Poszerzanie tego tematu wydaje się zbędnym.
 

Zgodnie z morską tradycją matkami chrzestnymi statków zostają żony ludzi zasłużonych dla lokalnego środowiska lub związanych z morzem. Nikt nie może zaprzeczyć faktowi, że morze w Bolesławcu i na Dolnym śląsku rozszumiało się dzięki dzięki moim inicjatywom jako dyrektora dwóch “morskich” szkół /potwierdza to m.in.moja Złota Odznaka “Zasłużony Pracownik Morza” resortu Gospodarki Morskiej/, ale matką chrzestną m/s “Bolesławiec” nie została moja małżonka - nauczycielka z tytułem mgr filologii polskiej, ale żona sekretarza partii, J. P., pielęgniarka z zawodu. Decyzję podjął I sekretarz R. A. Z przekąsem i krytycznie napisał o tym jedynie krakowski periodyk “Czas”. Cóż - samo życie ...Ale to ilustruje też zatęchłość ówczesnej Polski powiatowej i samowolę władzy, która spychała na boczny tor ludzi wyróżniających się, z inicjatywą i pasją. Nie ja jeden stałem na straconej pozycji, bo byłem po prostu niezależny w poglądach i działaniu. Rozdęte do granic absurdu partyjniactwo zawsze mnie raziło i mierziło, tak pozostało do dzisiaj : pozostałem człowiekiem wolnym.


Wkrótce i bolesławiecka “Ósemka” stała się sławna w całej Polsce, a jej dorobek powszechnie znany i ceniony. Kilkanaście lat konsekwentnej realizacji śmiałych i pozornie utopijnych wizji przyniosło ściśle wymierne efekty : placówka oświatowa przekształciła się w wielkie, przebogate i piękne muzeum pod opieką samych dzieci, które były tu gospodarzami i przewodnikami. To była ich ukochana szkoła “słońcem i sercem malowana” /dziennikarski cytat/. Wszystkich u wejścia witało hasło : “Uśmiechnij się - jesteś wśród przyjaciół” i złote słońce z “Orderu Uśmiechu”.


Zmienił się ustrój, a zespół pedagogiczny wciąż akceptował swego dyrektora mimo trwającej wokół rewolucji kadrowej. Ale i tym razem władze oświatowe nie mogły strawić obecności nietuzinkowego nauczyciela. Pisałem o tym oddzielnie, streszczę zatem opis “pożegnania” ze szkołą.


Po kilku rozmowach telefonicznych z Kuratorem Oświaty A. S. miałem dosyć jawnej niechęci i zdecydowałem się odejść na wcześniejszą emeryturę, nadal nękany kontrolami, inspekcjami, nalotami i być może donosami. Przyszło “nowe” powielając jota w jotę “stare”. Szkoła - ongiś piękna i dumna, chluba miasta i regionu - zyskała przydomek “małpi gaj”. Dziś już jej nie ma : nie pozostała żadna tablica pamiątkowa /każda izba lekcyjna miała marmurową płytę z imieniem patrona i nazwą sali, np.Kaszubska, Indonezyjska itp./, żaden z wielu tysięcy eksponatów wartości wielu milionów złotych, wielu bezcennych w sensie historycznym.


Bylem radnym kilku kadencji, także w odrodzonym samorządzie, - zasiadałem w składzie Zarządu Miasta II kadencji /także rzecznikiem prasowym/ i ostatniej - do roku 2o14. Z chwilą zachorowania, a później śmierci żony, z którą przeżyłem blisko 44 lata szczęśliwego małżeństwa - wycofałem się na całą dekadę z życia publicznego miasta.


Na zakończenie jeszcze raz powracam do twórczości artystycznej w malarstwie, która zamyka biograficzny tryptyk zgodnie ze starożytną zasadą :”Omne trinum perfectum” /co potrójne - to dobre/. Po pracy nauczycielskiej /33 lata kierowania szkołami, 2 lata działania w nadzorze pedagogicznym i zaledwie kilka lat pracy w roli szeregowego nauczyciela/ i dziennikaarskiej - przyszła kolej na malarstwo : swobodne, wyzwolone, autonomiczne, przepełnione pasją twórczą i oryginalnością, niezależne, wymykające się spod klasycznych kanonów wartości i piękna, dające pełnię artystycznej satysfakcji.


To nie amatorszczyzna, ale autorski profesjonalizm oparty o znajomość warsztatu pracy, kilkuletnie studia wyższe, plenery, znajomość wielu współczesnych mistrzów pędzla i palety, przyjaźnie z malarzami, z których wymienię tylko kilka najbliższych sercu nazwisk - Mieczysława Żołądzia, Lesława Kasprzyckiego, Mieczysława Kozłowskiego, Eugeniusza Niemirowskiego, Michała Twerda, który doczekał się w miejscowym Liceum Ogólnokształcącym nr 2 galerii swojego imienia. Najwyżej w tym panteonie zasług unosi się duch europejskiego mistrza akwareli prof.Tibora Csorby, którego imieniem nazwałem wcześniej galerię malarstwa w “mojej” szkole, gromadząc w niej blisko 300 oryginalnych dzieł wybitnych artystów plastyków nie tylko z Europy, ale także np. z Azji /Indonezja, Indie, Afryka/. Każdy z moich przyjaciół-twórców wyrażał swoją osobowość i widzenie świata inaczej - pięknie, niepowtarzalnie, profesjonalnie, wyraziście, z emocjonalnym zaangażowaniem. Tej “iskry Bożej” nie skrywali przed innymi, nie kamuflowali, przeciwnie - pozwalali na ogląd, doświadczenie, naukę, stwarzali wzorce do inspiracji, nawet naśladownictwa, obnażali istotę i głębię tajemnic wielkiej sztuki.


Jako twórca pozostawałem wiernym sobie i własnej szkole twórczej w obrębie malowania. Mam niepowtarzalny,łatwo rozpoznawalny styl apoteozujący perfekcję, dokładność, precyzję, benedyktyńską cierpliwość w rozpracowywaniu szczegółów na płaszczyźnie płótna czy karty bristolu. Lubuję się w kontrastach, przypadkowych skojarzeniach, fascynuję detalami, sięgam do symboliki, niweczę kanony klasyki kompozycyjnej, ulegam porywom nastroju, zdziwieniu, trwaniu chwili, urokowi wyjątkowości. Przedkładam walory natury nad dzieła człowieka : wolę otwarty pejzaż i jego zdumiewającą urodę niż zatłoczoną miejską architekturę, cud narodzin dnia nad wodą niż aureolę oświetlonych nocą budowli, ciszę rozkwieconej łąki niż gwałt dyskoteki upstrzonej kolorami błyskających lamp.


Pozostaję - jak w najgłębszym dzieciństwie - dzieckiem natury podatnym na zauroczenie, fascynację, zachwyt nad dziełem wszechmocnego Demiurga. Jak podkreeślam z dumą - urodziłem się w samym sercu - i to dosłownie - białowieskiej kniei i ona pozostała dla mnie najpiękniejszym miejscem na Ziemi.

Dlatego z lubością maluję drzewa, malownicze zagajniki i dąbrowy, dostojne świerki i dorodne sosny, kapryśne brzozy i wierzby nad wąskimi strumykami wody, szalejące wiosennym kwieciem jabłonie i złote jesienne aleje. Dziś mieszkam wśród pięknych Borów Dolnośląskich, urokliwych, przebogatych i brutalnie niszczonych przez człowieka : uroczyska przecinają trasy zbudowanej już autostrady i dróg szybkiego ruchu. Koszty cywilizacji? Tak, ale głębszy problem łączy się ze sferą świadomości i psychicznej wrażliwości, ze sferą wyobraźni i myślenia o wspólnej przyszłości - tej dzieci i wnuków. Miałem szczęście zachwycić się pięknem - autentycznym, dziewiczym - wielu zakątków Polski, Europy czy północnej Afryki. Podziwiałem dziką urodę gór Kaukazu, jadąc serpentynami dziwnej drogi rozklekotanym autobusem tuż nad skrajem przepaści - przez wiele kilometrów. Urwiska nie zabezpieczała żadna bariera. Emocje? Tak, ale i autentyczny strach i wielkie ryzyko. Dziś zapewne nie powtórzyłbym takiego eksperymentu


Zauroczyły mnie cudownie pachnące i kwitnące , wypełnione po brzegi motylami węgierskie łąki nad modrym Dunajem. Pieszo przemierzałem górski szlak pasma jugosłowiańskiej Kozary, dziki i malowniczy, umajony bogatą zielenią.Szukałem tu śladów bohaterstwa partyzantów polskiego batalionu w służbie “druga Tito” walczących z hitlerowcami. Odkryłem dziewicze piękno przyrody, która zaleczyła ślady okrutnej wojny.

Wędrowałem wśród baśniowych skał Szwajcarii Saksońskiej w Niemczech. Ale najbardziej zdumiał mnie i oczarował błękitny krajobraz “mojej” białowieskiej kniei po stronie białoruskiej : takiego zatrzęsienia kwitnących połaci błękitnych przylaszczek nie mogłem sobie nawet wyobrazić ja, syn puszczy, kolebki cudownego dzieciństwa, którą zawsze podziwiałem, poznawałem i z którą identyfikowałem się przez wiele, wiele nie tylko szczenięcych lat …

Maluję sercem to, co kocham najbardziej : las, przyrodę, cudowne kompozycje drzew, krzewów i kwiatów w naturze, niewiarygodne piękno tkwiące w każdym ich detalu, wielkie dzieło Stwórcy,hojnego i genialnego Darczyńcy.


Utrwalam w swoich pracach to, co przemija, co jest ulotne, co zasługuje na podziw, chwilę zadumy, co rodzi miłość, impuls trwania w bezruchu i zauroczenie, co wzbogaca skalę ciepłych ludzkich doznań. Wciąż poszukuję piękna, które - jak mówi Norwid - jest kształtem miłości. Pasja tworzenia jest zatem również poszukiwaniem miłości, absolutu, czegoś niemożliwego do precyzyjnego zdefiniowania, sposobu na życie, ucieczki od nostalgii, obrony przed starością.

W tym wielkim świecie zminiaturyzowanych obrazów szamocze się zamknięte ludzkie szczęście, radość odkrywania, tworzenia, narodzin, twórczej pasji, olśnienia, zauroczenia - obok powagi i smutku przemijania, symbolu trwania i radości istnienia pro publico bono. Szczególną urodę i wartość maja te prace malarskie, które wyrażają nastroje, doznania emocjonalne : oczekiwanie, zachwyt, radość, niepokój i grozę /”Przed burzą”, “Samotny rybak nad jeziorem”, “Samotność we dwoje - dwie sosny”, “Wschód słońca w kniei”, “Barwy jesieni”, “Zimowa baśń”, “Czerwone żagle na oceanie”, “Kwitnący sad”, “Mgły o brzasku” i inne/. Każdy obraz przemawia w jakiś sposób, wyraża jakąś myśl, przesłanie, zawiera w sobie zamkniętą skalę doznań emocjonalnych autora, którą dzieli się z widzem. Ten szyfr każdy musi sam odkryć czy złamać. Percepcja może i z reguły bywa niejednoznaczna, a jej niuanse zależą od subiektywnych uwarunkowań psychiki widza.


W Bolesławcu znajdują się cztery lub pięć prywatnych zbiorów moich akwarel liczące ponad 200 obrazów. Odrębna galeria trafiła do Szwajcarii, a pojedyńcze prace są u kolekcjonerów z Niemiec, Czech, Węgier, Rosji, a nawet Arabii Saudyjskiej /Abdullah Bin Avdulaiza Al Sauda/. Swój dorobek malarski prezentowałem m.in. w miejscowym Młodzieżowym Domu Kultury /dwukrotnie/, w szkołach - Muzycznej /na spotkaniu przed wyborami samorządowymi/, szkole nr 4 im. Jana Matejki i Gimnazjum nr 3 /dawna “Ósemka”/. Przed dwoma laty eksponowałem malarstwo w Bibliotece Miejskiej im.C.K. Norwida i na wielkiej wystawie retrospektywnej w reprezentacyjnej miejskiej galerii Bolesławieckiego Osrodka Kultury - Międzynarodowego Centrum Ceramiki /230 obrazów/. Ten ostatni wernisaż stanowił podsumowanie i kulminację dorobku artystycznego, którego prapoczątkiem były zachowane akwarele z pierwszego mojego profesjonalnego pleneru w Płocku nad Wisłą w roku 1957. Warto kilka zdań poświęcić tej dacie, co zresztą znalazło urzędowe potwierdzenie w pisemnym dokumencie wystawionym przez organizatora ogólnopolskiej imprezy - Centralny Dom Twórczości Ludowej w Warszawie. Pismo zaświadcza, że /cytuję/ “ Ob. Paweł Śliwko brał udział w plenerowym kursie artystów plastyków, który odbył się w Płocku w dniach od 26 czerwca do 17 lipca 1957 r. Swój autograf pozostawiła w dokumencie Zofia Czerwosz - Kierownik Sekcji Plastyki CDTL w stolicy.


To był prawdziwy zlot kilkudziesięciu artystów malarzy z całego kraju zakończony imponującym przeglądem dorobku na okolicznościowej wystawie, okazja do konfrontacji moich skromnych obrazów z dziełami wielu uznanych mistrzów pędzla i palety z końcówki lat 50-tych. Stanowiło to dla mnie wielką i piękną przygodę i odważne wejście w hermetycznie zamknięty klan świata twórców - artystów malarzy. 

Ale pierwszy mój obraz malowałem na ścianie swojego ciasnego pokoiku w Hajnówce jako nastolatek : scena batalistyczna - dwóch polskich żołnierzy ukrytych w sosnowym lasku strzelających z działa do niemieckiego czołgu, który już płonie. Zakodowany w podświadomości na całe życie syndrom straszliwej wojny …


Pierwszy wielkoformatowy obraz wykonałem kredkami /pastele/ jako pomoc naukową do lekcji praktycznej /obowiązkowe zajęcie w szkole ćwiczeń/ przed maturą w Liceum Pedagogicznym w Lubomierzu : portret młodego Adama Mickiewicza wspartego o kolumnę ganku rodzinnego dworku w Zaosiu pod Nowogródkiem w pejzażu ogrodowych, ośnieżonych chochołów oświetlonych blaskiem księżycowej pełni. Autentyczna epoka romantyzmu. To “dzieło” natychmiast zaanektowała przemiła pani profesor Zofia Kopeć, nie szczędząc pochwał, wyróżniając mnie też na egzaminie końcowym z metodyki języka ojczystego i przy samej maturze. Obraz oczarował przede wszystkim dzieci, z którymi prowadziłem lekcję - zwykle skore do rozmów, gwaru, rozgardiaszu - były zasłuchane, zapatrzone, urzeczone. W przyszłej pracy nauczycielskiej - także tej w szkołach średnich, np. w Liceum Medycznym czy Szkole Przysposobienia Zawodowego - umiejętność szkicowania i rysowania kredą przy tablicy zawsze ułatwiała percepcję skomplikowanych treści wiedzy merytorycznej. Współczesność opiera się o cywilizację obrazu, takie są prawa ogólnoludzkiego postępu.


Oglądając te obrazy - pozostajemy w magicznym kręgu ciszy, zadumy, refleksji, może nostalgii czy osobistych urokliwych wspomnień : żyjemy przecież w bezkresnym, oszałamiającym oceanie piękna. Warto poddać się nastrojowi chwili, szukać ciepłych doznań w tym prawdziwym sanktuarium sztuki, być blisko muz piękna …


PS. Przy ul. Kościelnej od wielu lat w jednej z wystaw sklepowych eksponuję moje akwarele. Wiele z nich zdobi rodzinne galerie mieszkańców grodu nad Bobrem, a to stanowi dla autora największą satysfakcję.




POMNIK CHWAŁY? NIE - LUDZKA ŻYCZLIWOŚĆ.Część 2.

Zapewne szczytowym osiągnięciem twórczym były dwie ekspozycje malarskie mojej twórczości artystycznej w roku 2012, które zorganizowałem w Bibliotece Miejskiej im. C. K. Norwida pod nostalgicznym tytułem ‘Pejzaż bez Ciebie” /galeria “Format” w hołdzie zmarłej przed laty żonie/ i wielka wystawa retrospektywna w reprezentacyjnej galerii miasta w Bolesławieckim Ośrodku Kultury - Międzynarodowym Centrum Ceramiki. Wystawiłem tu ponad 200 akwarel, w tym kilka z lat studiowania rysunku i malarstwa w katowickiej uczelni. Szkoda, że nie zachowały się obrazy z lat nauki licealnej czy choćby reprodukcje fotograficzne, ale to już odległa i bezpowrotna przeszłość. Może przetrwały gdzieś te prace u ludzi - dawnych kolegów i przyjaciół - nie wiem. Do dziś zdobią moje mieszkanie dwie prace z pierwszego profesjonalnego pleneru malarskiego w Płocku, ale brakuje tych z Opola, Katowic czy Vac nad modrym węgierskim Dunajem. Pozbyłem się na rzecz kolegów i przyjaciół wielkoformatowych kobiecych aktów /olej/, pięknych martwych natur z liliami wodnymi i innych. myślę, że wymalowałem ponad 2 tysiące akwarel i umożliwiłem powstanie 4 - 5 galerii mojego autorstwa, a to już coś znaczy w twórczym dorobku artystycznym.


Przejdę z kolei do genezy, prapoczątków mojego malarstwa. Wyrosłem w powojennej biedzie Podlasia, kiedy nie było mnie stać na podstawowe narzędzia sztuki i pracy artystycznej - farby, pędzle, dobry papier, nie mówiąc o płótnie czy farbach olejnych. Brzmi to jak anegdota, ale jedyny skarb i zdobycz wojenną wiozłem w tekturowej małej walizeczce do kraju z kilkuletniej tułaczki. Były to kolorowe ołówki, które wyszukiwałem w opuszczonych poniemieckich domach. Dowiozłem ten dziecięcy skarb z Pomorza aż do Warszawy. Tutaj ktoś połakomił się na cudzą własność i ukradł sfatygowaną walizkę. Wyobrażam rozczarowanie złodzieja, ale dla mnie oznaczało to niepowetowaną stratę...


Młodość spędziłem w Hajnówce /Podlasie/, tutaj ukończyłem szkołę podstawową i uczyłem się w liceum ogólnokształcącym, tutaj malowałem pierwsze obrazy o tematyce batalistycznej /syndrom wojny pozostał w psychice na stałe/, szkicowałem portrety kolegów, karykatury, a później akty kobiet, kwiaty i pejzaże.


W okresie studiów interesowałem się malarstwem abstrakcyjnym /kubizm, taszyzm/, ale z biegiem lat zarzuciłem ten sposób malowania : powróciłem do realizmu i tematyki krajobrazu. Rzadziej sięgałem po kompozycje związane z martwą naturą. Upodobałem pracochłonną technikę pointelistyczną : obrazy buduję z ogromnej ilości drobnych plam barwnych - z wyjątkiem otwartej przestrzeni nieba, w której zlewają się i wzajemnie przenikają większe połacie kolorów całej palety.


Dzisiejsza pasja twórcza - to podróż w głąb ciszy, poszukiwanie nirwany, wyrażanie ciepłych doznań, ukojenia w świecie piękna, koloru, spokoju. To czas nostalgii, fascynacji urodą świata, wyrażanie własnej osobowości i filozofii życia. Czas zadumy nad nieuchronnością przemijania, czas pożegnań i chęć pozostawienia po sobie trwałego śladu potomnym - bliskim, przyjaciołom, znajomym. Te obrazy - to optymistyczne przesłanie o pięknie świata, urodzie ludzkiego otoczenia, bogactwie form życia, cudzie istnienia, sensie bytu. To urokliwy, zniewalający pięknem świat codzienności, który zachwyca, przyciąga, fascynuje w każdym miniaturowym nawet atomie. Odkrycie tych prawd i praw staje się po prostu życiową pasją …


Spełniłem się w trzech różnych dziedzinach : nauczyciela /40 lat stażu zawodowego/, dziennikarza /30 lat pracy, członkostwo Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, członek Stowarzyszenia Autorów Polskich,członek Rady Redakcyjnej periodyku resortu Edukacji Narodowej “Oświata i Wychowanie” w Warszawie, współpracownik wielu redakcji centralnych i regionalnych/ i malarza /aktywność w latach młodości, studiów plastycznych i na emeryturze/. W każdej dziedzinie osiągnąłem znaczące sukcesy mierzone trwałym dorobkiem. Mojej biografii starczyłoby na kilka odrębnych i bogatych życiorysów pokolenia pionierów, którzy z porywu serca przyjechali zagospodarowywać po wojnie Ziemie Odzyskane, polski Dolny Śląsk. Z Bolesławcem związałem się emocjonalnie i profesjonalnie od 1953 roku.


Wojenne przeżycia i towarzysząca im trauma, a zwłaszcza kilkuletni głód przy niewolniczej pracy przymusowej u niemieckiego bauera w Prusach Wschodnich - tragicznie odbiły się na stanie mojego zdrowia już w wieku młodzieńczym. Tylko dziwięciomiesięczny pobyt w sanatorium “Gryf” w Połczynie Zdroju i intensywna terapia przywróciły mi życie i możliwość rozpoczęcia pracy zawodowej na długie 40 lat.


Karierę rozpoczynałem jako nauczyciel wiejskiej szkoły w Zebrzydowej Wsi i Kraśniku, kończąc równocześnie Liceum Pedagogiczne w Lubomierzu /z wyróżnieniem/, awansując do funkcji kierownika szkoły w Nowej Wsi, a od roku 1956 pracując 2 lata jako Podinspektor Szkolny powiatu Bolesławiec.


W roku 1958 organizuję od podstaw autorską Szkołę Podstawową Nr 4 w Bolesławcu, która zasłynęła pionierskimi działaniami w sferze edukacyjnej ; pierwsza w mieście i powiecie - a także w Polsce - otrzymała imię dumnego patrona Jana Matejki /wiele lat później to samo imię uzyskała Szkoła Nr 8 w Sopocie i tylko dwie szkoły w kraju spotkało to wyróżnienie/: tutaj trafił pierwszy w mieście i powiecie sztandar szkolny, tutaj powstała pierwsza i jedyna w kraju prawdziwa pracownia plastyczna ze sztalugami malarskimi, które sam zaprojektowałem, tutaj realizowałem poszerzony o 1 godzinę program edukacji plastycznej młodzieży jako nauczyciel rysunku. Tutaj utworzyłem pierwsze w Polsce szkolne Muzeum Morskie opracowując pionierski i nowatorski program wychowania morskiego dzieci i młodzieży w oparciu o kontakty ze statkiem patronackim, imiennikiem szkoły - m/s “Jan Matejko”.


Wśród setek ciekawych eksponatów trafiła tu m.in. oryginalna łódź - katamaran współczesnych Papuasów, wyłowiona z oceanu przez zaprzyjaźnionych ze szkołą marynarzy. Pracę nauczycielską traktowałem jako pasję życiową, misję, powołanie i służbę dzieciom, które odwzajemniały się autentyczną miłością i zaufaniem, o czym świadczy nadanie wyjątkowego wyróżnienia - “Orderu Uśmiechu” i tytuł najlepszego “Nauczyciela - Korczakowca” byłego woj. Jeleniogórskiego /to nagroda Karkonoskiego Towarzystwa Naukowego/ i dziecięca odznaka “Szkarłatnej Róży”, wręczona na wniosek uczniów w redakcji czasopisma “”Płomyk” w Warszawie, nie licząc medalu im. Henryka Jordana przyznanego przez władze Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w stolicy. To tylko niektóre wyróżnienia pozaresortowe, mam ich dużo więcej, różnej klasy, znaczenia i wagi. Władze oświatowe były mniej hojne w rozdzielaniu splendorów, ale też o nie nie zabiegałem. Wprawdzie działania pedagogiczne miały charakter nietuzinkowy, rozsławiały szkołę i miasto niezależnie od orientacji politycznych rządzących, ale o “pieszczotach” nie było mowy. Dwa razy w mojej biografii nauczycielskiej, a ściślej - przy realizacji funkcji dyrektorskiej /w sumie to aż 33 lata !/ zwyciężyła małostkowa i niehumanitarna zasada : “Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Mniejsza o szczegóły.Paradoks? Cały mój aktywny i twórczy życiorys nauczyciela, dziennikarza i malarza stanowi sumę wielu paradoksów.


Jestem współautorem książki “O wychowaniu estetycznym w szkole podstawowej” i dwóch wydań innej - ‘Ideologia i światopogląd w wychowaniu”, samodzielnym autorem monografii “Dziś i jutro Bolesławca” , wydrukowałem też na forum ogólnopolskim kilkanaście publikacji na temat wychowania przez sztukę i kilkadziesiąt artykułów z zakresu pedagogiki, psychologii i wychowania. Wspominałem już o przyjęciu mnie jako pierwszego bolesławianina do Stowarzyszenia Autorów Polskich, byłem długoletnim członkiem Rady Rady Redakcyjnej “Oświaty i Wychowania” /wiodący periodyk resortu Edukacji Narodowej/, przez dwie kadencje zasiadałem w Krajowej Radzie Postępu Pedagogicznego, byłem redaktorem naczelnym miesięcznika “Głos Bolesławca”, należę do kręgu współautorów kilku innych monografii książkowych /m.in. “Na przekór losowi”/.


Moje związki z dziennikarstwem dotyczą prasy Wybrzeża /problematyka morska/, redakcji harcerskich “Motywów”, jeleniogórskich “Karkonoszy” i wrocławskich gazet codziennych ‘Gazeta Robotnicza” i “Słowo Polskie”, ale szczególnie dużo i często pisałem dla “Oświaty i Wychowania” jako stały korespondent i uczestnik spotkań Rady Redakcyjnej. Były to zatem związki o charakterze regionalnym i ogólnokrajowym mierzone 30-letnią praktyką pisania - równolegle z twórczą działalnością nauczycielską. W dwutygodniku “O i W” miałem swój stały cykl publicystyczny jako dział zatytułowany “Z refleksji praktyka”.


Jestem magistrem nauk pedagogicznych /studia w krakowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej, praca dyplomowa pt. “Rysunki uczniów szkoły podstawowej a ich osobowość” - obroniona z wyróżnieniem/. Jestem też absolwentem Studium Nauczycielskiego Rysunku i Malarstwa w Katowicach /obrona z wyróżnieniem/. Byłem uczestnikiem profesjonalnych plenerów malarskich m.in. w Plocku /ogólnopolski/, Opolu, Katowicach, Krakowie i Vac /Węgry/. Zostałem uczniem wybitnego węgierskiego malarza - akwarelisty prof. dra Tibora Csorby, z którym przyjaźniłem się aż do śmierci Mistrza. Jego imieniem nazwałem stworzoną przez siebie Galerię Malarstwa i Grafiki Współczesnej w Szkole Podstawowej Nr 8, której dyrektorem byłem przez 19 lat. Zgromadziłem tu blisko 300 obrazów artystów krajowych i zagranicznych, m.i. z Czech, Węgier, Rosji, Niemiec, a nawet z Indonezji i Indii. Przez kilka lat funkcjonowała tutaj jeleniogórska filia galerii Biura Wystaw Artystycznych ze zmmienianą co dwa tygodnie ekspozycją dzieł plastycznych.