piątek, 28 listopada 2014

POŻEGNANIE SZKOŁY

Od Olimpu do “Małpiego Gaju” /część I/.


Rozstania bywają różne - uwarunkowane obiektywnie, wynikające z przepisów prawa, wymuszone stanem zdrowia, wynikające z awansu, osobistej kalkulacji, z chęci spotkania nowych wyzwań, z ambicji, z przeświadczenia o własnej wyjątkowości, talencie. kom petencjach do pełniejszego wykorzystania przez przełożonych. Zapewne tę “wyliczankę” sytuacyjną można znacznie przedłużyć, nie w tym jednak rzecz.

Moje pożegnanie ze szkołą było zupełnie inne, nietypowe, a właściwie go nigdy ...nie było. Paradoks? Oczywiście, ale na tyle oryginalny, że opiszę go ze szczegółami. Obiektywnie, bez ubierania togi sędziego. Jako rodzaj szczególnego doświadczenia i ostrzeżenia przed ludzką zawiścią, zaślepieniem, niczym nie uzasadnioną złośliwością. Może

to efekt osławionego “wyścigu szczurów”, bezpardonowej walki o zajęcie wyższej pozycji w hierarchii personalnej ważności, może działa tu atawizm przodków z prymitywnym rozumieniem praw rządzących ludzką zbiorowością? Nie mnie to rozstrzygać, po prostu nie wiem i chyba nie poznam zawiłych mechanizmów dyktujących rządzącym nietypowe rozwiązania organizacyjne.

23 września 1991 roku byłem już emerytem, ale na ten dzień otrzymałem zaproszenie do Jeleniej Góry /cytuję/ “na uroczystość z okazji spotkania z Kuratorem Oświaty i Wychowania” /zwracam uwagę na upodobania do formułowania słownej celebry, dziś chyba typowej tylko na Kremlu, bo nawet nie w Warszawie… Dziwni ludzie, dziwny nowy świat w mojej Polsce - demokratycznej, pluralistycznej, kulturalnej/.

Nie pojechałem na ‘uroczystość”, ale zrewanżowałem się Kuratorowi Oświaty i Wychowania mgr inż. Andrzejowi Szustakowi obszernym pismem podejmującym trudne problemy funkcjonowania szkolnictwa w nowych warunkach ustrojowych. Cytuję :

“Dziękując za zaproszenie na dzisiejsze spotkanie i nie mogąc w nim uczestniczyć ze względów zdrowotnych /gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia, cóż - emeryci żyją raczej krótko.../ - pozwalam sobie przesłać na Pana ręce kilka uwag odnoszących się do szeroko rozumianej problematyki oszczędności w oświacie - z pozycji praktyka.

Nie zgadzając się generalnie z resortową koncepcją drastycznych cięć budżetowych kosztem szkoły, a więc dzieci i nauczycieli, rozumiejąc obiektywne uwarunkowania gospodarcze i upadek ekonomiczny Polski, proponuję poczynić realistyczne i możliwe do wyegzekwowania oszczędności przynajmniej w lokalnej skali. Dotyczy to tzw. szkół samodzielnych finansowo, które autonomię zdobyły od 1 stycznia 1991 roku i korzystają z niej z różnym skutkiem, a więc szkół podstawowych Nr 1, 2, 4, 6, 8 i 10.

Zatrudniono tutaj łącznie 13 osób na etatach administracyjnych /księgowość, kadry i służby ekonomiczne/, co kosztuje w skali roku budżet Kuratorium O i W ponad 300 milionów zł licząc średnie wynagrodzenie pracowników w granicach 2 milionów zł miesięcznie . Kwotę tę można zaoszczędzić przy powrocie do scentralizowanego systemu obsługi szkół poprzez MZEASz przy zwiększeniu tutaj zatrudnienia o 2 osoby w księgowości dla sporządzania list płac , które i tak praktycznie są przygotowywane w poszczególnych szkołach. Wymaga to jedynie usprawnień organizacyjnych, rezerwy w tym zakresie są znaczne - stwierdzam to jako długoletni praktyk.

Kadry w tym układzie mogłyby pozostać w macierzystych szkołach, prowadzeniem dokumentacji zająłby się jeden z wicedyrektorów /poszerzony zakres obowiązków służbowych/. Może nie jest to wielka oszczędność w skali województwa, w przyszłych latach można zapewne byłoby wrócić do aktualnego stanu rzeczy, na dziś takie rozwiązanie wydaje się jednak do zaakceptowania i przyjęcia.

Dalsze oszczędności kadrowe i etatowe dotyczą bloku żywieniowego : w większych szkołach pracują po 4 kucharki i intendenci, w przeszłości stołowało się tam z reguły kilkaset osób, a dzieci przebywające w tzw. półinternacie spożywały drugie śniadanie. Dziś liczba korzystających z posiłków znacznie skurczyła się, zatem wystarczy obsługa 2 - osobowa, podobnie można zrezygnować z funkcji kierownika półinternatu, pozostawiając na etatach dwóch wychowawców. Efekty pedagogiczne te same, jakość i ilość wyżywienia bez zmian, oszczędność w granicach 3 etatów ma swoją wymowę ekonomiczną /oszczędność 40 - 50 milionów zł/.

Bronię stanowczo etatów nauczycielskich, nie widzę natomiast potrzeby rozbudowy administracji /zamiast dwóch zastępców dyrektora szkoły - może być jeden, operatywny i kompetentny, zamiast 3 etatów nauczycieli - bibliotekarzy tę samą pracę może wykonać 2 w ścisłej współpracy z wychowawcami klas itp./ Racjonalizacja organizacji życia wewnątrz szkoły może przynieść znaczne oszczędności bez konieczności drastycznego zmniejszania liczby godzin dydaktycznych, bo to dotyczy już samego dziecka - ucznia, podmiotu wszelkich zabiegów wychowawczych, sensu istnienia szkoły i systemu oświatowego w ogóle.

Problem należałoby odwrócić stawiając pytanie : jakie rozwiązania organizacyjno - ekonomiczne związane z potrzebą oszczędności w oświacie nie naruszą interesu dziecka w szkole, które musi być pod ochroną i które stanowi cel wszelkich zabiegów pedagogicznych i strukturalnych przekształceń wewnątrz szkoły? Jeśli zreformowane warunki pozwolą dziecku nadal rozwijać się w sposób wszechstronny - mogą zyskać akceptację społeczną, w przeciwnym wypadku wszelkie niekorzystne zmiany muszą budzić protest ludzi odpowiedzialnych i myślących o przyszłości w sposób racjonalny, pozbawiony emocji.” 

Skorzystałem z okazji, by wystąpić z wnioskiem o wyróżnienie prowadzącej kontrolę pracy w szkole przedstawicielki Wojewódzkiej Inspekcji Szkolnej w Jeleniej Górze p. Marii Wałączek /Starszy Inspektor/. Trzeba wyjaśnić w tym miejscu, że WISz to odpowiednik resortowy NIK /Naczelnej Izby Kontroli/, a zatem instytucja groźna w ściganiu wszelkich nadużyć i nieprawidłowości. Czym i na czyj wniosek “zasłużyłem” na taką urzędową dociekliwość - nie wiem i mało mnie to interesuje. Kontrola wypadła pozytywnie i tylko to się liczy.Kolejna intryga spaliła na panewce, jak to określa się popularnie. Zapamiętałem na pożegnanie z panią Inspektor jej pytanie : Czego oni od pana chcą? Niech to wystarczy za końcową i ostateczną pointę.

Cytuję końcówkę pisma do Kuratora:

“Zgłaszam wniosek o szczególne uhonorowanie i wyróżnienie /nagroda? odznaczenie?/ Starszego Inspektora Marii Wałączek, która na przełomie miesięcy czerwiec-lipiec wizytowała szkołę nr 8 w Bolesławcu. Fachowość i kompetencja, bezkompromisowość i trafność ocen, doskonała znajomość prawa szkolnego i umiejętność hierarchizacji ważności problemów, takt i kultura osobista, imponująca pracowitość i dociekliwość, obiektywizm decyzji - to wszystko zdecydowało o moim najgłębszym szacunku i uznaniu dla Waszego pracownika. Pierwszy raz od 38 lat pracy nauczycielskiej z taką sympatią wyrażam się o nadzorze administracyjnym.

Łączę wyrazy szacunku - P.Śliwko”

Pismo pozostało bez odpowiedzi. Nowi włodarze szkolnictwa okazali - nie pierwszy raz - swą butę i lekceważenie. Poprzedni Kuratorzy w rozmowach telefonicznych czy w czasie licznych wizyt w szkole nie kryli swojej sympatii i uznania dla dorobku placówki oświatowej znanej w całej Polsce /nie ma przesady w tym twierdzeniu/. Byli dumni z naszych osiągnięć, stawiali je za wzór godny naśladowania. Z nowym przełożonym z Jeleniej Góry odbyłem tylko dwie rozmowy telefoniczne. Wzajemna niechęć /bo chyba nie antagonizm czy otwarty konflikt/ wynikała z różnicy zdań w sprawach nauczycielskich. Zostałem skarcony pierwszy raz za zatrudnienie na tzw. dodatkowych godzinach 10 nauczycielek/ nie było specjalistów na wolne etaty po przejściu części kadry na emeryturę/ i drugi raz - za wypłacenie nauczycielom najwyższych stawek za pełnienie obowiązków wychowawców klasowych, do czego miałem prawo jako dyrektor szkoły.

Zrozumiałem, że czas zwijać żagle.Nie liczył się wieloletni dorobek, żadne zasługi, sława nietuzinkowej placówki oświatowej. Przyszedł czas na nowe porządki i rządy nowych ludzi z politycznego nadania.

W roku 1990 Kuratorium nie zgodziło się na moje przejście na emeryturę, poddałem się zresztą przymusowej weryfikacji w zespole pedagogicznym i w tajnym głosowaniu uzyskałem wotum zaufania i możliwość kierowania szkołą na dalsze dwa lata. W czasie ferii zimowych w rozmowie z przedstawicielem Delegatury w Lubaniu zorientowałem się/a może upewniłem?/, że jestem “persona non grata”, toteż zdecydowałem złożyć dokumenty potrzebne do przejścia na emeryturę - podobnie jak kilku innych kolegów dyrektorów z bolesławieckich szkół.

piątek, 21 listopada 2014

CZAS SPEŁNIENIA



LIST OD PREZYDENTA MIASTA TCZEW z datą 14 stycznia 2013 r.

Szanowny Panie,

Pozwoliłem sobie na napisanie tych kilku słów po znalezieniu w internecie informacji o Panu,m.in. o tym, że jest Pan radnym w Bolesławcu i jest to sposób na dotarcie do Pana.

Był Pan moim nauczycielem w roku szk. 1955/56 w Nowej Wsi. Ciepło wspominam ten okres, kiedy pojawił się Pan wnosząc jakby świeży powiew, jakby otwierając szerzej okno na świat. Do dziś pamiętam Pańskie ilustrowane lekcje z historii np. wojna francusko - pruska czy historia wozu Drzymały. Szczególnie imponował mi Pański talent plastyczny i zaangażowanie, kiedy to np. na lekcji rysunku całą lekcję malowałem, przy Pańskim cierpliwym prowadzeniu, akwarelą latarnię morską w Rozewiu w księżycowej poświacie. Pamiętam też jak na 100-lecie śmierci A. Mickiewicza narysował Pan ołówkowy portret młodego Adasia. A z jakim zainteresowaniem oglądaliśmy francuski rower czy maszynę do pisania, na której napisał mi Pan podanie do szkoły.

Przyczynił się Pan w znacznym stopniu do tego, że nie zostałem na wsi u przysłowiowego kowala. Tak się złożyło, że nosiło mnie po kraju i w końcu wylądowałem na Wybrzeżu z dala od rodziny, co zwłaszcza w starszym wieku jest odczuwalne. I jak to w tym wieku coraz częściej wspomina się dzieciństwo, a szczególnie kiedy jest się daleko od miejsc, w których się kiedyś przebywało.

Podziwiam Pana życiowy wigor, że jeszcze działa Pan w Radzie Miejskiej, organizuje wystawy, a przede wszystkim tworzy obrazy na te ekspozycje.

Byłoby mi bardzo miło, gdyby zechciał Pan odezwać się, dla uproszczenia np. e-mailem, a tymczasem kończąc przesyłam pozdrowienia i, że to jeszcze pierwsze dni roku, życzenia aby był on pomyślny, a szczególnie by dopisywało zdrowie.

Z poważaniem

Ferdynand Motas 

Kilka bardzo osobistych refleksji i uwag pisanych z porywu serca, bez intelektualnego uporządkowania hierarchii wartości. W moim bardzo długim życiu znalazł się ponad 3-letni czas na dramat dziecięcej niewolniczej pracy na tzw. robotach przymusowych w Niemczech, na opłakiwanie okrutnej śmierci młodszego o rok brata, który już nie powrócił do Polski. Nie znam końcówki losu ojca zabranego z transportu uciekinierów przed nacierającym od wschodu frontem wojennym. Żandarmi zabierali wszystkich mężczyzn, żaden z nich już nie powrócił do ewakuowanej w popłochu rodziny. Jedyne bolesne wspomnienie pożegnalne to nieogolona i mokra od łez twarz ojca, w którą wtulałem się aż do bólu. Ostatni akord zamykający tragiczne dzieciństwo.

Młodość 17-latka zamknął bezpowrotnie 9-miesięczny pobyt w sanatorium “Gryf” w Połczynie Zdroju /tak, tak - było to możliwe w powojennych siermiężnych latach, kiedy biedę dzieliliśmy równo między wszystkich/. Leczenie przyniosło tylko częściowy sukces : bezwładnego przewieziono mnie karetką pogotowia aż z Białegostoku na Pomorze, stąd wróciłem po wielu miesiącach sam pociągiem na Dolny Śląsk z trwałym i nieodwracalnym uszczerbkiem zdrowia. Prysły bezpowrotnie marzenia o zawodzie leśnika czy malarza, nędza wyzierała z każdego kąta pustego mieszkania. Szara młodość wymagała twardych decyzji z pominięciem romantycznych marzeń. 

Wiek dojrzały wypełniła po brzegi praca, która z biegiem lat przekształciła się w życiową pasję. Niepostrzeżenie stałem się nauczycielem z wyjątkowymi pokładami empatii dla dzieci. Czy zdecydowała o tym własna sieroca dola, bolesne doświadczenia lat wojny, trauma po śmierci bliskich - nie wiem. Emocjonalna nadwrażliwość manifestowała się w obronie krzywdzonego dziecka, stanowiła etyczny wyznacznik codziennego postępowania. Zafascynował mnie korczakowski model wychowawczy, do którego z racji upływu czasu wniosłem wiele poprawek, uwspólcześniając i aktualizując formy pedagogicznego i psychologicznego oddziaływania. Jeśli po ponad pół wieku szuka mnie dawny wychowanek w cybernetycznej przestrzeni i pięknie, mądrze i precyzyjnie maluje świat swego szkolnego dzieciństwa z moją w nim obecnością - mogę tylko wzruszyć się i wyrazić swoją wdzięczność za dobrą pamięć.

Uczniowie tamtych lat byli inni, mocniej i trwalej doświadczeni przez życie, bardziej dorośli i odpowiedzialni za czyny i codzienność przeżywaną w rodzinie i na forum rówieśniczym szkoły. Nie głaskało ich życie po głowie, wielu miało sękate od pracy dłonie i zakodowaną w sobie niechęć do uczenia się czy rywalizacji w grupie. Nie przelewało się dzieciom i rodzicom w wieśniaczych domach, nie istniało pojęcie luksusu, czasem doskwierał wszystkim głód. Deficyt ciepłych uczuć manifestował się nierzadko autentycznym przywiązaniem do nauczyciela, którego dziecko idealizowało i naśladowało. Dominowały panie nauczycielki, zawód ten został po wojnie sfeminizowany w najwyższym stopniu i wchłonął w zasadzie osoby identyfikujące się z wybraną niełatwą profesją, chociaż czasem pozbawione wielu przymiotów charakterologicznych przydatnych czy nawet niezbędnych w kontaktach zwłaszcza z małymi dziećmi. Dla wielu “nasza pani” wypełniała wszystkie cechy ideału - kobiety, matki, zaufanej przyjaciółki, życiowego przewodnika i mistrza.

Jako młody i mało doświadczony nauczyciel trafiłem do miejscowości Nowa Wieś koło Zebrzydowej z nominacją na kierownika 7 - klasowej szkoły podstawowej. Stary budynek, ciasne klasy, miniaturowe pseudo-boisko, tłok w izbach lekcyjnych, kaflowe piece, oddzielny budynek z kancelarią szkoly i tzw. dom nauczycielski, a na dodatek odwieczna “wojna domowa” między dwoma zwaśnionymi nauczycielami starej daty. Coś z historii uwiecznionych przez A. Fredrę, których nie będę opisywał ani streszczał.

Dla mnie najważniejsze były w szkole dzieci i warunki ich nauki. Lgnęły do mnie, ufne i dojrzałe przed czasem w trudnych obiektywnie warunkach powojennego życia. Ubarwiałem im lekcje szkicami i rysunkami na zdezelowanej tablicy, wyczarowywałem wiedzę o świecie realnym, chociaż niedostępnym, uczyłem szacunku dla ojczystego języka i jego piękna, czasem wykonywałem na dużych kartach bristolu tablice ortograficzne jako pomoce naukowe. Dziś już nie pojmuję, jak na wszystko znajdowałem czas, bo istniało też harcerstwo i koła zainteresowań, częste spotkania z rodzicami, prowadzenie kursów dla analfabetów i mnóstwo innych zajęć. Słowem - normalna, standardowa szkoła wzbogacona o nauczycielską życzliwość i ciepło kobiecych dłoni zwłaszcza najmłodszych wychowawczyń. Dzieci zaczęły identyfikować się ze “swoją” szkołą, integrować z jej poczynaniami, uczyły się ról społecznych i umiejętności aktywnego życia w grupie. Szkoła stawała się ich drugim domem, ciepłym, słonecznym i bliskim sercu.

Kochałem te obce, biedne w gruncie rzeczy dzieci, one też odwzajemniały ciepłe uczucia. Szokiem było to, że wcześniej nikt na tej płaszczyźnie nie szukał porozumienia. Dlaczego ? Nie wiem. Ale tę “emocjonalną rewolucję” natychmiast wsparła moja przyszła żona, sierota po zamordowaniu przez Ukraińców rodziców, kiedy była jeszcze niemowlęciem, skierowana po ukończeniu Liceum Pedagogicznego w Przemyślu nakazem pracy na Dolny Śląsk. Także na Rzeszowszczyźnie lała się polska krew z winy bandytów UPA. Rachunku krzywd nie da się wyrównać. Ważne, że nasze pokolenie dzieci wojny - moje i zmarłej już żony - wniosło do pedagogiki odświeżone treści złotych myśli z panteonu wielkich pedagogów - nie tylko polskich - z wyeksponowaniem sfery emocjonalnej potrzeb dziecka, ucznia, młodego człowieka. Zweryfikowało praktycznie sens innowacji i nowatorstwa pedagogicznego w tym rozległym obszarze poszukiwań twórczych z satysfakcjonującymi efektami. I to jest godne zapamiętania i wdrożenia w modelu współczesnej XXI - wiecznej szkoły.

Samotność, starość, kalectwo… Trzy przeklęte słowa odmieniane we wszystkich przypadkach. Znam ich gorzki smak z autopsji. Współcześni “uzdrawiacze duszy” malują je całą przebogatą paletą barw. Kłamią, koloryzują. montują złudne atrapy normalności, szacunku dla doświadczenia ludzkich biografii. Hochsztaplerzy nadęci urywkami zapożyczonej wiedzy książkowej wyszukują i oklaskują w starości cechy i przymioty, których po prostu nie ma i byc nie może z przyczyn obiektywnych. Jeśli wojennemu herosowi wmawia się bohaterstwo i w tym samym zdaniu pozbawia się go prawa do przeżywania najgłębszych uczuć - czyniąc go emocjonalnym wrakiem - budzi to protest i zaskakuje prymitywizmem osądu. Dopuśćcie do głosu samych zainteresowanych, których narażacie na śmieszność w opinii wielopokoleniowego audytorium. czego byłem wielokrotnie naocznym świadkiem. Nie taniec i biesiadna wódka są potrzebne starym ludziom, ale ciepło rodzinnego domu, życzliwość, uśmiech, zainteresowanie, możliwość realizowania ostatnnich w życiu pasji. Sympatia i pomoc otoczenia, a nie kwiatek z uściskiem dłoni prezesa. Blichtr towarzyszył nam, starym ludziom przez długie lata życia, teraz pora na refleksje bliższe transcendalności, na myśli z górnej półki, z panteonu filozoficznego, także na bogatsze doznania, przemyślenia, nauki, wymianę i doświadczeń. Jeszcze żyjemy, jeśli nie pełnią życia, to przynajmniej tą bogatą jego cząstką, która mieści w sobie przebogaty koloryt i ważne zdobycze intelektualne, emocjonalne, etyczne czy estetyczne. To wszystko możemy bezinteresownie ofiarować innym, swojemu otoczeniu, bliskim i znajomym.

Istnieje też pojęcie samotności z wyboru, introwertycznej. To może być efekt traumy, niskiej samooceny, świadomości nienadążania za wartkim rytmem współczesnego życia, złego stanu zdrowia, skłonności do depresji, alienacji w życiu rodzinnym. Ten stan rzeczy także trzeba zaakceptować, jeśli próby kolejnej socjalizacji i życia w kręgu przyjaciół nie przynoszą oczekiwanego efektu. Zbyt mocno różnimy się od siebie w kategoriach psychologicznych, żeby dyktować innym model życia czy konkretne rozwiązania. Długie 14 lat po śmierci żony przeżyłem samotnie, bez pokusy szukania partnerki i nie żałuję tego trudnego czasu próby przewartościowania biografii. Dorosły i odeszły w szeroki świat wnuki, pokończyły ekskluzywne uczelnie, doczekałem się kilkuletniego prawnuka /przyszłego malarza, bo to dziś jego ulubione zajęcie ?/, ustabilizowały swoje miejsce na ziemi. Ja wciąż uparcie trwam w kręgu swoich pasji i zainteresowań, niechętnie uzewnętrzniając ciekawsze epizody z bogatego życiorysu. Jeśli spotyka mnie łut szczęścia w postaci niespodziewanego listu od dawnego ucznia - mam pełną satysfakcję jako spełniony nauczyciel i człowiek. Bo szczęście nie jedno ma przecież imię. I to wystarczy do zadumy i odległych w czasie wspomnień, to odmładza i odświeża, wzbogaca osobowość, wzmacnia nić istnienia, łączy zerwane więzi, wyzwala gamę uczuciowych doznań - pięknych, niepowtarzalnych, jedynych w swoim rodzaju. Przypomina młodość i czas tworzenia rzeczy ulotnych i trwałych, wydłuża smugę cienia, w której wyszukuję znajome twarze tych ludzi, których kochałem, ceniłem, z którymi przyjaźniłem się i rozstawałem, by spotykać się znów po latach. Aż trudno uwierzyć,ilu przyjaciół odszukałem we wspomnieniach, ilu mi dziś bardzo brakuje, z iloma wędrowaliśmy po wyboistych ścieżkach fascynującego życia. Oni wyprzedzili mnie na finiszu, a szkoda.

piątek, 7 listopada 2014

INTERPELACJE RADNEGO. DZIAŁAĆ AŻ DO SKUTKU. Część II.


Demokratyczny ład na najniższym szczeblu władzy skutecznie deformuje polityka. Paradoks? Oczywiście. Do tego tematu wrócę po zakończeniu konkretnych przykładów skutecznego działania jako radny niezależny, bezpartyjny, a więc “nieprzyporządkowany” żadnej władzy, nakazom, poleceniom. Interes lokalnej społeczności i potrzeby miasta stanowią najwyższe kryterium i motywację działania na co dzień. W moim wieku nie mam ani wygórowanych aspiracji, ani przesadnych potrzeb i prywatnych oczekiwań, ani ambicji rządzenia czy celebrowania władzy. To wszystko stanowi zapis biograficzny minionej bezpowrotnie przeszłości, dziś jestem człowiekiem wolnym i niezależnym także w myśleniu i aktywności pro publico bono. Zdumiewa mnie fakt, że środowisko lokalne nie zapomniało jeszcze moich dawnych zasług, że darzy mnie wciąż zaufaniem i sympatią. Cóż - dziś mogę tylko symbolicznie powiedzieć - dziękuję.

A teraz stawiam pytanie : czy wiedzą Państwo jak doszło do przebudowy skrzyżowania ulic Łokietka - Gdańska - Kubika - Garncarska, które stanowiło węzeł gordyjski nie do rozwiązania przez wszystkie powojenne lata, bo o interwencję w tej sprawie zwracali się do mnie mieszkańcy głównie ul. Gdańskiej jeszcze w czasach, kiedy byłem jedynym dziennikarzem wrocławskiej “Gazety Robotniczej” w naszym mieście? Szkopuł tkwił w fakcie, że problem dotyczył głównej ulicy jako tzw. drogi wojewódzkiej, za której funkcjonowanie odpowiadają władze we Wrocławiu. Paradoks? Oczywiście.

Na sesji Rady Miasta w dniu 31 sierpnia 2011 roku złożyłem krótką, konkretną interpelację na podstawie paragr. 40 ust. 1-5 Statutu Miasta Bolesławiec, której treść przytaczam poniżej.

“Liczni kierowcy samochodów osobowych zgłaszają uzasadnione zastrzeżenia odnośnie przejazdu przez skrzyżowanie ulic :Gdańskiej, Kubika, Piaskowej oraz Łokietka i Garncarskiej. W godzinach szczytu sytuacja wydaje się wręcz groźna i beznadziejna, a ustawione na krzyżówce lustro nie spełnia swojej roli. Paradoksalnie - obowiązuje tu zasada : rację i pierwszeństwo mają właściciele największych i najbardziej sprawnych pojazdów, łatwo o kolizje, stłuczki,, zarysowania ocierających się nierzadko o siebie aut i podobne zdarzenia.. Doświadczeni kierowcy sugerują montaż w tym miejscu świateł regulujących ruch samochodowy i pieszy. Nie jestem znawcą problematyki komunikacyjnej, toteż poddaję ten wniosek pod rozwagę ekspertom.”

Już 15 września 2011 r. Prezydent Miasta Bolesławiec wysłał pismo Nr KO-III.7212.02. 02.2011.GB do Marszałka Województwa Dolnośląskiego we Wrocławiu powołując się na mój wniosek i załączając oryginał mojej interpelacji. Cytuję fragment dokumentu :

“W budżecie Dolnośląskiej Służby Dróg i Kolei we Wrocławiu nie znalazło się zadanie, które postanowiliśmy współfinansować, a mianowicie “Budowa sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniu dróg :Łokietka - Gdańska - Kubika - Garncarska.” Skrzyżowanie to stanowi obecnie jedno z większych utrudnień komunikacyjnych w Bolesławcu. Jak ważny jest to problem dla naszych mieszkańców świadczą liczne interpelacje /?/ i wnioski radnych /?/ Rady Miasta oraz mieszkańców, co utwierdza nas w przekonaniu o konieczności podjęcia się tego zadania. Ostatnią interpelację radnego Pawła Śliwki, którą złożył na sesji Rady Miasta Bolesławiec w dniu 30 sierpnia b.r. - przekazuję w załączeniu.”

Efekt końcowy? Mamy piękne skrzyżowanie aż 5 ulic z sygnalizacją świetlną, co zapewnia bezpieczeństwo w ruchu pojazdów mechanicznych i pieszych przechodniów. Odbyło się uroczyste czy robocze przejęcie długo oczekiwanej inwestycji drogowej z udziałem władz miasta i lokalnej telewizji. Bez mego udziału. Pewnie ktoś “zapomniał” mnie zaprosić na to krótkie spotkanie, by podziękować za skuteczną inicjatywę. 

Potwierdza się stara maksyma : “Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść…”

Nie oczekuję żadnych zaszczytów, splendorów, honorowych tytułów, dyplomów czy nagród - miałem ich w swoim długim życiu pod dostatkiem. Starość skutecznie wyleczyła mnie z wszelkich złudzeń, nauczyła pokory, hierarchizowania prawdziwych wartości, zbliżyła do trancendencji. Zabrakło mi banalnego słowa - dziękuję. 

Idąc za ciosem - doprowadziłem do innych, drobniejszych usprawnień związanych z ruchem ulicznym w tej części miasta. Przykładowo - zgłosiłem wniosek w sprawie bezpiecznego przejścia kupujących do sklepu “Eurosamu”. Cytuję treść pisma Prezydenta Miasta do Starosty Powiatowego;

“Nawiązując do interpelacji radnego Rady Miasta Bolesławiec Pana Pawła Śliwko proszę o rozważenie sprawy bezpieczeństwa pieszych przechodzących przez drogę - ul. Kubika w rejonie sklepu Eurosam.

Zdaniem radnego najlepszym i najtańszym rozwiązaniem byłoby wyznaczenie i oznakowanie przejscia dla pieszych lub montaż progu spowalniającego ruch”.

Zarząd Dróg Powiatowych pismem z datą 2012-04-20 poinformował o uznaniu zasadności wniosku :

“Dot. interpelacji z dnia 26 października 2011 r. w sprawie przejścia dla pieszych w skrzyżowaniu ulic B. Kubika i Piaskowej przy sklepie ECO.

Po przeprowadzeniu dłuższej obserwacji skrzyżowania Zarząd Dróg Powiatowych w Bolesławcu stwierdza zasadność wniosku Pana Radnego w sprawie realizacji przejścia dla pieszych w skrzyżowaniu ulic B. Kubika i Piaskowej przy sklepie ECO. Organizacja przejścia zostanie zrealizowana w miesiącu maju 2012 r.”

Przy okazji uporządkowano - poprzez ruch jednokierunkowy - przejazdy samochodów w tej części naszego miasta. Ciekawie brzmi akapit: “/.../ Po przeprowadzeniu dłuższej obserwacji

- przecież sprawa wydawała się oczywista od samego początku… Ale to kwestia mniej istotna, liczy się wygoda mieszkańców.

Mam swój rajcowski udział w przebudowie ulicy Tyrankiewiczów, o czym również chyba prawie nikt - z wyjątkiem radnych i władz miasta - nie wie. Nie jest to twierdzenie gołosłowne, bo dysponuję dokumentami urzędowymi, żeby nie zawiodła ludzka pamięć. Jeszcze raz podkreślam - nie chodzi tu o wieniec chwały wkładany na skromie, ale o rozliczenie się z kadencji pracy radnego i obronę prawdy, bo sukces ma wielu ojców, a tylko porażka pozostaje biedną sierotą - jak głosi stare porzekadło.

Cytuję :

‘Prezydent Miasta Bolesławiec, 30 listopada 2011. Zarząd Powiatu Bolesławieckiego.

W załączeniu przekazuję kopię interpelacji radnego Rady Miasta Bolesławiec Pana Pawła Śliwko, zgłoszonej podczas sesji Rady Miasta w dniu 23 listopada b.r. - dotyczącej ul. Tyrankiewiczów w Bolesławcu. W związku z faktem, iż ul. Tyrankiewiczów jest drogą powiatową, proszę o udzielenie odpowiedzi zgodnie z posiadanymi kompetencjami.”

W swoim wniosku domagałem się poszerzenia chodnika dla pieszych z jednej strony ulicy oraz uporządkowania parkowania samochodów po drugiej stronie - na szerokim chodniku. Nie obyło się bez próby oporu ze strony władz powiatowych, co ilustruje załączony tekst odpowiedzi :

Pismo Zarządu Dróg Powiatowych w Bolesławcu ZDP-gs-071/35/2011 z datą 2011 - 12 - 21. Dot. interpelacji Radnego RM Bolesławiec Pana Pawła Śliwko odnośnie przebudowy ul. Tyrankiewiczów.

Zarząd DP w Bolesławcu informuje, że realizacja postulatów Radnego Rady Miasta Bolesławiec wymaga kompleksowej przebudowy ul. Tyrankiewiczów w Bolesławcu.

“Zmiana organizacji ruchu na tej ulicy poprzez wprowadzenie zakazu zatrzymywania po prawej stronie ulicy /znak B-36/ na odcinku od ul. Karola Miarki do I Liceum Ogólnokształcącego ograniczy ilość miejsc parkingowych, których i tak jest za mało w tej części miasta i spotka się z niezadowoleniem mieszkańców.

W planie na rok 2012 przebudowa tej ulicy nie znalazła się.”

Za to w roku 2013 ulica doczekała się pełnej modernizacji zgodnie z moją sugestią.

Zadbałem też o miejskie zdewastowane chodniki, m.in. przy ul. Polnej i Komuny Paryskiej, krytykowałem stan wąskiego pseudochodnika ze zniszczoną kostką przy Powiatowym Urzędzie Pracy, broniłem zieleni miejskiej przy ul. Zgorzeleckiej, spowodowałem dodatkowe nasadzenie cisów w zrewaloryzowanej i zrewitalizowanej części starego miasta /zieleńce wokół Rynku/, w ogóle ekologia to moje dzisiejsze hobby. Wiele razy zabierałem na forum publicznym głos w tej sprawie.

Od czasów zakończenia II wojny światowej reprezentacyjną kamienicę naprzeciw Ratusza “zdobiły” trzy rzeźby z utrąconymi głowami. Wykpiłem na sesji Rady Miasta ten stan rzeczy i estetyczną niewrażliwość. Dziś rzeźby rozkwitły w pełnej krasie dzieł sztuki z dawnych lat. Przybył kolejny akcent piękna w zadbanym, kulturalnym mieście.

Długo mógłbym jeszcze wymieniać działania na rzecz miasta i jego mieszkańców. Wystąpiłem na forum Rady o zakup nowego samochodu dostosowanego m. in. do przewozu inwalidów na wózkach w Domu Pomocy Społecznej na zabiegi lecznicze. Znalazły się w kasie potrzebne na ten cel środki finansowe, samochód dobrze służy seniorom. Ofiarowałem do DPS ponad 200 własnych książek jako zalążek przyszłej biblioteki.

Miałem ogromne chwile osobistej satysfakcji, kiedy szybko i skutecznie udało mi się spełnić poprzez interpelację prośbę i oczekiwania obcych ludzi czy bliższych sąsiadów z ulicy.

Podam tylko jeden przykład.

Zgłosiłem na sesji Rady Miasta wniosek o zabezpieczenie nowego chodnika przy ul. Prusa metalowymi słupkami chroniącymi trotuar przed parkowaniem samochodów bezpośrednio pod ścianą domów i oknami mieszkań. To był nagminny grzech i karygodna praktyka przed rewitalizacją podwórka. Na tydzień wyjechałem do Egiptu. Trudno opisać moje zdumienie, kiedy po powrocie z podróży zobaczyłem rząd estetycznych metalowych słupków zamocowanych na stałe decyzją Prezydenta Miasta, Piotra Romana.

Serdecznie dziękuję. Nie tylko we własnym imieniu.

Jeszcze tylko kilka refleksji uogólniających. Wiem, ze jestem radnym niewygodnym, bo nierzadko zmuszam swoimi wnioskami czy interpelacjami odpowiedzialnych ludzi do zwiększonego wysiłku, dodatkowej pracy. Nie są to jednak próby personalnych rozgrywek, wykazania swojej oryginalności, wojny podjazdowe. Nic dla siebie nie muszę załatwiać, mam bardzo zawężony krąg osobistych potrzeb i oczekiwań. Praca radnego to służba społeczna bez kokosów i profitów. Dobrze,że człowiek może być przydatny innym ludziom, że może im ofiarować swój czas, pomoc, zainteresowanie, że może pochylić się nad losem ludzi w potrzebie.Jest w tym coś z piękna wielkiej humanitarnej misji.

Paweł Śliwko