wtorek, 21 lipca 2015

WIELKA MISJA STEFANII TAJCHER


Kiedy tak tańczymy swój chocholi taniec na żywym wciąż jeszcze ciele Rzeczypospolitej - w imię potrzeb patriotycznej i obywatelskiej edukacji młodego pokolenia Polaków warto sięgnąć do przeszłości, przypomnieć lata pionierskie. Może narodzi to choćby u niektórych spośród nas refleksje o twórczym sensie pracy, codziennym znoju, o potrzebie działania praktycznego - zamiast taniego gadulstwa i narzekania na rozkojarzoną codzienność.

Brakuje nam nierzadko wyobraźni, by uwierzyć w prawdy czasu minionego, w fakty zaczerpnięte z ojczystych dziejów, tych oddalonych zaledwie o 70 lat. Zaledwie - czy może aż o 70 lat, które wielu chciałoby odłożyć do lamusa, wykreślić z historii jako lata stracone.

Polskie życie na ówczesnych Ziemiach Odzyskanych rodziło się z surrealistycznego pejzażu, z ruin, zgliszcz, niebytu narodowego, na świeżych żołnierskich mogiłach radzieckich i polskich bohaterów wojny. Później była już tylko praca, szara i zwyczajna, satysfakcjonująca lub niedoceniona, organiczna, mrówcza praca ponad siły pokolenia pionierów, które już odeszło i wykrusza się zgodnie z obiektywnym prawem przemijania. Nie było pogardy dla pracy, bo to niegodne człowieka uczciwego, patrioty i obywatela. Był czas tworzenia i drobnych zwycięstw, drobnych radości, budowania polskich rodzinnych gniazd w morzu wrogiej niemczyzny. Strzały zza węgła - już coraz rzadsze : w okolicach Bolesławca grasowały bandy “Werhwolfu”. Do dziś cmentarne krzyże znaczą mogiły naszych żołnierzy i cywilów, którzy zginęli z wyroku hitlerowskiego podziemia - już po wojnie, wśród nich takze burmistrz grodu nad Bobrem Bolesław Kubik. Takie są korzenie Dolnoślązaków, także młodych mieszkańców Bolesławca z kolejnej generacji czasu pokoju. 


1 września zasiądą znów w szkolnych ławach najmłodsi z podstawówek, gimnazjaliści, adepci przyszłych profesji ze szkół zawodowych. W odnowionych szkołach, w radosnej gromadzie, bo to przecież przywilej i prawo młodości, w życzliwym kręgu zatroskanych nauczycieli. Może warto sięgnąć w tym dniu myślą do przeszłości, oddać głos pionierom, nauczyć się od nich pasji tworzenia, działań autentycznie społecznych i obywatelskich. Nauczyć się czynu bez otoczki wielkich słów. Pracy bez werbalnego patosu. Budowania pro publico bono …


… Bezcenny, pożółkły tom kroniki najstarszej bolesławieckiej szkoły, popularnej “jedynki”, zapisany pięknym, starannym pismem pierwszej po wojnie i najstarszej nauczycielki STEFANII TAJCHER, która do grodu nad Bobrem trafiła prosto z obozu koncentracyjnego kobiet w Ravensbru”ck /numer ewidencyjny 7906 /. Zmarła przed kilkunastoma laty - nie doczekała się wielkich splendorów i odznaczeń. Te ostatnie otrzymała z inicjatywy organizacji ZBoWiD u schyłku życia, stroniąc od polityki i jej zawirowań ideologicznych. Nie ma do dziś ulicy swojego imienia, o co występowałem jako radny ostatniej kadencji. Pracowała z poświęceniem i pasją, bezinteresownie, za psie pieniądze, bo nauczyciele nigdy nie byli finansowo uprzywilejowani, a przecież była szczęśliwa, co zawsze podkreślała w spotkaniach z młodzieżą. Dumnie i z honorem pełniła swoją życiową misję pedagogiczną, w samotności, otoczona książkami i autentyczną miłością dzieci, swoich wychowanków. Bo szczęście tkwi wewnątrz człowieka, a nie poza nim, jak głoszą dziś demagogicznie legiony pseudoznawców przedmiotu. Być bogatym wewnętrznie, hojnie dawać innym, a nie wyciągać dłonie po cudze, być godnym i niezależnym w sądach filozofem, a nie żebrakiem oczekującym na jałmużnę, rozdzielać uśmiech, pogodę życia, emanować wiedzą, uczyć szacunku dla innego człowieka, tolerancji dla jego odrębności - to skrót życiowego credo pedagoga z krwi i kości, Zasłużonego Nauczyciela PRL, Stefanii Tajcher.


Czytamy we wstępie kroniki szkolnej bolesławieckiej “jedynki” uwagi i opinie pierwszej polskiej nauczycielki pod datą 5 października 1945 roku:


“Zawierucha wojny światowej, jaką rozpętał Adolf Hitler w roku 1939 - pociągnęła za sobą miliony ofiar z całej Europy, najwięcej jednak z Polski. Hitleryzm wzniecił wśród narodów nienawiść rasową i narodowościową, jakiej dotychczas historia świata nie zna. Hitleryzm w pierwszym rzędzie chciał wytępić narody słowiańskie, a szczególnie naród polski. /… / Niemcy bez wypowiedzenia wojny uderzyli na naszą Ojczyznę. Pracowałam wówczas w powiecie lubelskim. Germanie, którzy szerzyli zachodnią kulturę, zaczęli w pierwszym rzędzie redukować nauczycieli i otwierać szkółki o 2 - 3 nauczycielach. Dnia 1 stycznia 1940 r. też zostałam zwolniona z pracy. Zostałam bez środków do życia. Zaczęłam więc uczyć dzieci tajnie po domach, aby mieć kawałek chleba.


/ … / 9 maja 1941 roku zostałam aresztowana przez gestapo i wywieziona do więzienia w Lublinie. Straszne uczucie ogarnia człowieka przy wejściu do więzienia. Zatrzaśnięcie i zamknięcie drzwi przez dozorców - yo jakby przejście przez wrota piekielne. Musi mieć człowiek dużo hartu ducha, żeby się nie załamać. 19 maja zabrano mnie do gestapo celem przesłuchania.Straszne to było przesłuchanie. Skuto mnie w kajdany, nogi związano grubą liną, położono na stół, a wówczas pięciu gestapowców poczęło mnie bić. Kiedy zaczęłam krzyczeć, zakneblowali usta swetrem, / … /. Przesłuchanie trwało od godz.5 do 7.


Byłam zbita i cała czarna. Zaprowadzili mnie do celi, gdzie trzęsłam się z temperatury i bólu. Obecne tu więźniarki owinęły mnie mokrym prześcieradłem i tak się zdrzemnęłam. O godz. 9 wieczorem gestapowcy zabrali mnie znów na zamek. Po przebudzeniu zaczęłam bez przerwy mdleć - nie można mnie było ocucić. Trwało to dosć długo, gdy trochę oprzytomniałam - nieco mnie ubrano i samochodem wróciłam do więzienia.”


To była wierna inwokacja do przyszłych losów więźniarki obozu koncentracyjnego w Niemczech, nauczycielki tajnego nauczania, Stefanii Taicher. Darujmy sobie opis obozowej makabry z psami w tle, długie miesiące i lata agonii, poniżenia i upodlenia wyrwane bolesne karty z życiorysu młodej kobiety. Opisała je oszczędnie, przejmująco, nie czyniąc z osobistej tragedii tytułu do chwały i bohaterstwa. - Zwyczajny polski los - powtarzała uparcie słuchaczom. - Nie byłam bohaterką, ale niewolnicą III Rzeszy. Trwałam, by żyć dla innych, by jeszcze być potrzebną, zachłysnąć się wolnością, mieć ludzkie prawa. Nie wierzyłam, że zło może zatriumfować nad światem, niszczyć ludzi, wykorzenić w nich dobre uczucia. Czasem się załamywałam, jak każdy człowiek …


We wrześniu 1945 roku przybywa do zrujnowanego Bolesławca.


“W miejscowości tej nie było ani władz szkolnych, ani szkół. Tymczasowo zaczęłam pracować w Starostwie, myśląc jednak o zorganizowaniu szkoły. / … / Udałam się do Lignicy / ówczesna nazwa Legnicy - PS/, otrzymałam pełnomocnictwa Inspektora Szkolnego / … / Dano ogłoszenie do publiczności, zapisy zostały przeprowadzone. Ogółem zgłosiło się 58 dzieci. / … / W dniu 1 października 1945 r. odbyło się uroczyste nabożeństwo i otwarcie pierwszej polskiej szkoły. Na otwarciu obecni byli : zastępca Starosty ob. Wiśniewski, burmistrz ob. Mieczysław Żojdź, przedstawiciele partii i wielu innych gości. / … / I tak dzień ten będzie zapisany w Bolesławcu złotymi literami. / … / W pierwszych dniach uczyłam sama, po kilku dniach zgłosiła się druga nauczycielka - Eugenia Trzaskowska.


15 października 1945 r. Wobec tego, że liczba dzieci zwiększyła się z 58 do 95 - przybyła trzecia nauczycielka - Maria Rożenkówna. Powstało 6 klas. Nauka odbywała się na dwie zmiany”.

Oderwijmy się na chwilę od kronikarskich zapisków. Syntetycznych i prawdziwych w każdym calu, ale przecież nie malujących pełnego obrazu panoramy lat pionierskich. W innych relacjach ta sama nauczycielka opowiada o kilku miesiącach pracy bez wynagrodzenia. O skromnym menu jedynej jadłodajni / zupa ziemniaczana, placki ziemniaczane, rzadziej - konserwy wojskowe, niedostatek chleba/, o braku światła w mieście, o przeciekających dachach zimnych mieszkań, zabezpieczanych dyktą oknach,stosach gruzu na zasypanych ulicach wokół spalonych kamienic Rynku.


Nie zanotowała - przez wrodzoną skromność - opisu własnych wędrówek w głąb ruin w poszukiwaniu sprzętu szkolnego. W rumowisku wyszukiwała drewniane ławki i połamane najczęściej stoły, zabierała wykorzystane tylko jednostronnie kartki biurowych papierów, które zastępowały później uczniom zeszyty, malowała farbą prosto na odrapanych ścianach prowizoryczne czarne prostokąty tablic szkolnych do pisania na nich kredą, co nie zawsze kończyło się sukcesem : po gładkiej płaszczyźnie ściany kreda ślizgała się i łamała. Zastępowała ją w końcu glinka ceramiczna moczona w wodzie.Wykonywała z drutu i drewienek prymitywne cyrkle i inne “pomoce naukowe” służące na co dzień dzieciom siedzących w zimnych pomieszczeniach w płaszczach, szalikach, znoszonych butach, a nierzadko w czapkach na głowie..


To się nie mieści w wyobraźni współczesnego młodego Polaka, a przecież jest najprawdziwszą prawdą. Kto dziś pamięta o rysikach, którymi pisało się po twardych tabliczkach, o wiecznych kłopotach ze stalówkami, które zawsze pozostawiały atramentowe kleksy? Kto pamięta o pokoleniu “przerośniętych” nastolatków, którzy przez okres okupacji nie mogli uczęszczać do szkoły? Nierzadko w pierwszej klasie zasiadały obok siebie dzieci 7-letnie i młodzież 12-13-letnia, zaczynając wspólną naukę abecadła. Wieczorami w tych samych zimnych izbach lekcyjnych zasiadali dorośli-analfabeci, mozolnie kreśląc spracowanymi, sękatymi dłońmi koślawe litery w zeszytach o podwójnych liniach i kiepskim gatunku papieru. Taki zeszyt to był prawdziwy rarytas …


Czy życie lat pionierskich było smutne, szare i pozbawione pozytywnych doznań? Nic podobnego : było po prostu inne, trudniejsze, obciążone wojenną traumą, bardziej odpowiedzialne, ale przecież nie pozbawione ludzkiej radości, wzruszeń, wielkich uczuć, twórczej pasji. Nie brakowało wspaniałych ludzi - humanistów, patriotów, godnych szacunku obywateli. Nie brakowało wydarzeń w wymiarze historycznym, w których wszyscy uczestniczyli świadomie, z porywu serca, przeżywając ich smak i znając ich rangę.


Jaka więc była szkolna rzeczywistość w twardych ramach realiów dnia codziennego, powszechnego niedostatku, trudu tworzenia od podstaw, startu z punktu zerowego? Wbrew pozorom - kolorowa, wielopłaszczyznowa, entuzjastyczna. To nie tania demagogia, ani nie sterowana propaganda. Sam należę do pokolenia dzieci wojny, które przeżyło piekło robót przymusowych w Prusach Wschodnich - ponad 3 lata głodu, chłodu, pracy ponad siły rachitycznego nastolatka, permanentnego chorowania , śmierci bliskich, własnego kalectwa. Witałem wolność i wyrwanie się z niemieckiej niewoli jako 10 - letni analfabeta bez ojca, brata i domu na rodzinnym Podlasiu. A jednak chciałem żyć nawet w otchłani biedy - już w Polsce, mojej wytęsknionej na barakowej pryczy Ojczyźnie. To była jedna z najszczęśliwszych chwil mojego długiego, bo 80 - letniego życia. Taką euforię ciepłych uczuć przeżywała zapewne pierwsza polska nauczycielka w Bolesławcu pani Stefania Tajcher. Niech przemówią cytaty ze szkolnej kroniki - jej autorstwa, obiektywne i lapidarne w swojej treści.


“2 listopada 1945 r. Na dzień Wszystkich Świętych dzieci zupełnie samorzutnie zaproponowały, aby uczcić pamięć poległych i umęczonych za Ojczyznę. Wykonały trzy piękne wieńce ozdobione biało - czerwonymi wstęgami z odpowiednimi napisami. Wszystkie dzieci z gronem nauczycielskim udały się do kościoła, a stamtąd z procesją i licznie zebranymi ludźmi na cmentarz. Wieńce złożono pod Krzyżem Poległych za Ojczyznę.


6 grudnia 1945 r. Wobec tego, że był to czas przedświąteczny, a na tych ziemiach po raz pierwszy polska szkoła powstała, dziatwa szkolna urządziła tradycyjnego Mikołaja. Odegrano sztuczkę, która wedle orzeczenia publiczności wypadła imponująco. Dzieci obdarzono słodyczami, do których zdobycia przyczyniły się partie polityczne, a przede wszystkim PPR oraz społeczeństwo. Wstęp był za drobnymi datkami. Dochód wynosił 2351 zł i przeznaczony został na cele szkoły.

7 grudnia 1945 r. W grudniu liczba dzieci wynosiła 145 i przyszła czwarta nauczycielka Olga Zyzoniowa. Szkoła przeniosła się do drugiego gmachu, gdyż w poprzednim było zimno. Było centralne ogrzewanie za pomocą gazu, ale gazownia nie była czynna.

10 grudnia 1945 r. Przy szkole założona została drużyna harcerska im. Królowej Jadwigi dnia 1 listopada 1945 r.”


To ostatni grudniowy zapis. Rok 1946 zostaje ogłoszony Rokiem Kościuszkowskim, temu faktowi poświęcono akademię. Potem dowiadujemy się o piątej zatrudnionej nauczycielce Marii Markowskiej, powstają aż dwie pierwsze klasy / 60 dzieci /, a w kwietniu liczba uczniów przekracza 200. Do pracy zgłasza się szósty w kolejności nauczyciel - Bronisław Mazur. Budynek ma już 9 sal lekcyjnych, z tego jedną rezerwową z braku sprzętu. W kwietniu 1946 r. dzieci szkolne wręczają kwiaty żołnierzom sztafety biegnącej ze Śląska do Gdyni.

Potem wydarzenia zagęszczają się. Charakterystyczny jest opis pod datą 5 kwietnia 1946 r. “Oczekiwany przyjazd Polaków z Jugosławii jeszcze w styczniu br.- /transport/ przybył dnia 5 kwietnia 1946 r. Dzieci szkolne zebrały się na stacji kolejowej z chorągiewkami, z kwiatami, żeby ich przywitać na prastarych ziemiach polskich. PUR / Państwowy Urząd Repatriacyjny - przypisek PS / wręczył dzieciom naszym cukierki, celem rozdania dzieciom polskim z Jugosławii.”


Wzruszający i jakże symboliczny to fakt z powojennej historii Bolesławca. Nie wspomina kronika szkolna o innym głęboko patriotycznym akcencie - symbolu : kiedy długi transport kolejowych wagonów zatrzymał się przed częściowo zburzonym dworcem kolejowym, dziewczyna z dalekich gór Bośni, która pierwsza wysiadła - z szacunkiem przyklękła i ucałowała ziemię, która stała się nową ojcowizną.

Ta ziemia zaczęła rodzić nowy chleb. Dla zwartej grupy około 18 tysięcy reemigrantów stawała się odzyskaną w trzecim pokoleniu Ojczyzną. Boleśnie doświadczeni wojną, solidarni w obcym narodowościowo żywiole, stawali się pełnoprawnymi obywatelami nowej, odzyskanej Polski.


Warto te fakty przypomnieć młodym zasiadającym w szkolnej ławie. Bolesławieckie szkoły uczciły pamięć pionierów obeliskami i pomnikami, a także wydaniem książkowych wspomnień dziadków i rodziców zasłużonych dla środowiska lokalnego. To piękna forma trwałej pamięci, szacunku i hołdu. Bo przecież mimo upływu niewielu dziesięcioleci - to już historia, która ma uczyć i wychowywać młode pokolenia Polaków. Taki jest najgłębszy sens działań pedagogicznych każdej współczesnej szkoły, co przekazała potomnym w swoim niepisanym testamencie zasłużona nauczycielka Stefania Tajcher.
Paweł Śliwko


PS. Aż trudno w to uwierzyć, ale jednoosobowym organizatorem bolesławieckiej oświaty w najtrudniejszym powojennym czasie była nauczycielka po przejściach w niemieckim obozie zagłady dla kobiet w Ravensbruck. W artykule inaugurującym tworzenie Galerii Dolnoślązaków przeczytałem o zasługach innego mieszkańca Bolesławca, Adama Kowalskiego, którego znałem osobiście. Zacny człowiek, skromny, cierpliwy, wielki miłośnik i znawca czasomierzy. Ale trudno porównywać jego zasługi z dziełem wspaniałej nauczycielki, organizatorki bolesławieckiego szkolnictwa, która serce i życie ofiarowała dzieciom i wielkiej misji edukacyjnej, Cieszyła się w swojej prywatnej samotności olbrzymim autorytetem, dla wychowanków była przyjacielem, guru i ostateczną wyrocznią, przewodnikiem po meandrach skomplikowanej rzeczywistości, trudnego zdewastowanego wojną świata. Umknęła śmierci, ale obozowa martyrologia wyeksponowała jej wewnętrzne cechy - dobroć, miłość, solidaryzm społeczny, gotowość pomocy i zrozumienie dla drugiego człowieka. Była w trudnym i pięknym zawodzie jak brylant najczystszej wody, dlatego trzeba o niej pamiętać. 





wtorek, 7 lipca 2015

LISTY - CIĄG DALSZY



Kochany Pawełku !

Dziś rano rozmawiałem z Min. Kuberskim bardzo przyjemnie. Zaprosił mnie na kawkę. Była mowa o tobie też. Wiedział, że tam miałeś kłopoty, że ci “próbowano podkładać nogi”, ale “za plecami” - jak powiedział. Zadziałał i i już się uspokoiło. - Dzięki Bogu. To już ja.

Serdeczne gratulacje z powodu Orderu Uśmiechu. To zapewne najmilsze, co mogą takim ludziom jak ty jesteś dać.Cieszymy się serdecznie.Przywołałem Cię myślami, które już od paru tygodni mnie namawiają do napisania. Jednak czekałem na ten artykuł, za który ci gorąco dziękuję. Jutro wysyłam go do Vac z komentarzem, bo ja nie pisałem do nich właśnie, bo czekałem na artykuł twój i w ogóle, że się odezwiesz. Zrobiłeś to w dniu dzisiejszym. Dziękuję.

Żałuję, żałujemy że nie możesz się wybrać prędko do stolicy. Jest co do odebrania i omówienia. Niektórym ofiarodawcom trzeba oficjalnie podziękować. Węgrom po węgiersku napiszę. Byłoby dobrze zaraz na firmowy papier szkolny z pieczątką i podpis byś przyłożył po dostarczeniu list. Ale nie mam takich papierków. Polakom, do Pani Szymanowskiej byłoby najpilniejsze, bo rodzinka jej nie bardzo wierzy że to na ten cel, do galerii szkolnej poszło. Przy tej okazji trzeba też /podziękować/ Pani Grunwaldowej, która pliki rysunków ofiarowała. Część oprawiłem w paspartu. Myślę, że zawsze warto wymienić parę nazwisk w listach, z kim owe dary wiszą w galerii. To moglibyśmy razem ułożyć. Węgierski może być wzorem za twoim pozwoleniem i zgodą. Ministrowi też bardzo się podobało, że w galerii są węgierskie prace. On lubi Węgrów, do ciebie ma też pozytywny stosunek. Tak wywnioskowałem. Tymczasem 2 szkoły polskie dostaną nazwę Węgrów : Rakocziego i Csombora. To był główny powód naszego spotkania. Ciąg dalszy ma być po pierwszym /dniu nowego miesiąca/.

Mam pewne propozycje też, ale to nie nadaje się do korespondencji. Piszę ci odwrotną pocztą, bo ważne żeby zaraz choć trochę /przekazać informacji/. A w ogóle powinieneś zajrzeć do pracowni na trochę dłużej, bo są nowe, a może i ciekawe rzeczy do obejrzenia. Pośpiesz się !

Trochę o nas. Po udanej wystawie, odczycie, koncercie w Zakopanem - słoneczne, udane Węgry, spotkanie z Wami i parę dni na rodzinnej ziemi uroczego Spiszu.. Kontakty i radość, ze wóz i kierowca spisali się na medal. Powrót do Warszawy, a prawie zaraz /wyjazd/ do Gdyni, gdzie Haneczka prowadziła badania, a potem pojechałem po nią i tydzień zbijałem bąki, ale trochę mnie tam w tym szpitaliku w Witominie podleczyli /masaże, balneologia itd/. Oczywiście piętrzyły się sprawy pilne i złapanie dawnego rytmu nie szło tak lekko, ale już sytuacja opanowana jako tako.

Tyle na dziś, dużo, dużo serdeczności dla Was wszystkich, dla całej szkoły i Bolesławca. Ciebie Pawełku wiesz jak gorąco ściskamy, do miłego - 

Cs. Tibor
wujek

PS. Gdyby to było możliwe, wyślij mi 2 - 3 egz. artykułu. Komu wysłałeś Ty?




Kochani Nasi,

Gratulacje najserdeczniejsze z racji Orderu - najmilszego i najcieplejszego … Cieszę się, że w pierwszej setce Kawalerów Orderu Uśmiechu jesteś i Ty i mój Kochany Mąż - należało Ci się to już dawno - a teraz powinny polecieć i inne odznaczenia.

Twoje dzieło jest dostrzegane jako wybitne.

Naturalnie kto wyrasta ponad - płaci za to. Ale że to taki porządek - to się nie przejmuj. Wychowanie przez sztukę - to bardzo wielka rzecz i pięknie ją realizujesz. A teraz jeszcze rozszerzone na Węgry - to już bomba …

Czekamy Ciebie Pawełku i Was, a tymczasem serdeczne pozdrowienia -

HCsorba

00-561 Warszawa, 23. IX. 1978

Mokotowska 26 m 64




Jak zawsze - miód spływa na serce. Jakież to niesprawiedliwe, że tacy ludzie odchodzą na zawsze…




Teraz kolej na obszerny maszynopis wielkiego, wspaniałego Przyjaciela i Patrioty Kazimierza Burży, Kleeberczyka z Warszawy. Tylko krótka rekomendacja : spotkaliśmy się pierwszy raz przy metalowej burcie olbrzymiego morskiego kolosa - statku PLO m/s “Gen. Franciszek Kleeberg” przy wodowaniu w Stoczni Szczecińskiej jako rywale - patroni tej samej jednostki pływającej. Rozstaliśmy się jako prawdziwi przyjaciele na dobre i na złe, do końca życia. On - bohaterski żołnierz armii ostatniego generała broniącego w 1939 roku wolności i honoru Polski i ja - tragiczne dziecko wojny, bezbronne, okrutnie doświadczone niewolniczą pracą przymusową w Prusach Wschodnich. Całe życie uciekałem od tych martyrologicznych wspomnień budowanych strachem, płaczem i niemocą bezbronnego dziecka. Pochodziliśmy z różnych tragicznych w swoim doświadczeniu pokoleń, ale łączył nas autentyczny patriotyzm, miłość do ojczystego kraju.

Dosłownie cytuję treść niecodziennego tekstu pisma - listu, który wręczył mi kochany druh i przyjaciel Kazimierz już po drugim spotkaniu w Gdyni, gdzie naszemu statkowi nadano imię m/s “Generał Fr. Kleeberg” , na pokładzie wręczając mnie Złotą Odznakę “Zasłużony Pracownik Morza”. To było jednym z najpiękniejszych przeżyć w moim życiu. Ma w tym swój udział także Kazimierz.

“Wrażenia i doznania oraz refleksje Kleeberczyka, uczestnika patriotycznej uroczystości z okazji 40 rocznicy śmierci Generała Franciszka Kleeberga, która odbyła się w dniu 5 kwietnia 1981 r. w Szkole nr 8 im. Bojowników o Wolność i Demokrację w Bolesławcu.

“Szkoła jest piękna i dobra, kiedy ją kochamy. I dzieci i nauczyciele.
Na najwyższą ocenę zasługuje pedagog, ale tylko doskonały i kompetentny
w swojej specjalności,ale wrażliwy, życzliwy i sprawiedliwy, zaangażowany
i rozmiłowany w swojej pracy”.
Cytat z art. “Gospodarz szkoły słońcem malowane” zamieszczonego 
w “Oświacie i Wychowaniu” nr II/1980 r. o Szkole nr 8 i jej dyrektorze
mgr Pawle Śliwko.

Głębię myśli z tego cytatu poznaje się zwiedzając tę unikalną Szkołę. Na każdym niemal kroku widzi się w niej niepowtarzalne piękno, odczuwa się gorące, wrażliwe serce jej Gospodarza. Wpatrując się w harmonijny wystrój, podziwiając wspaniałą koloraturę wnętrz poszczególnych klas-gabinetów doznaje się jakiejś tęsknoty za czymś bliskim, w czasie odległym, już nieosiągalnym, za dzieciństwem, ławą szkolną, za atmosferą radości, słońca, beztroski.
I aż palącego pragnienia !
Oby dla wszystkich polskich dzieci starczyło miejsca w takich klasach. Oby wszyscy pedagodzy i wychowawcy choć w części z podobnym zaangażowaniem i rozmiłowaniem w swej pracy oddali się dobru dziecka. Każdy polski nauczyciel powinien zwiedzić tę szkołę serca, otwartą na wszystko co mądre, piękne i życzliwe i na jej przykładzie dążyć do wdrożenia do praktyki wychowawczej te piękne ideały. A w podzięce czekać go będzie najwyższa nagroda - promienny uśmiech dziecka.
Widziałem wiele tych wyrazów wdzięczności w spojrzeniach wychowanków przeznaczonych dla Pedagoga, gdy oprowadzając nas po szkole-muzeum oddawał im głos, traktując ich jak swoich partnerów i współautorów. Oni go serdecznie kochają. I z tym szlachetnym uczuciem pójdą w dalsze życie. To one, ukochane jego dzieci szkolne, tym cennym kapitałem otrzymanym w “Ósemce” bolesławieckiej, już jako dorośli obywatele - emanować będą na innych, integrując społeczeństwo tego pięknego piastowskiego grodu. 
Dziś garną się do niego z pełną ufnością, wiarą i miłością, jutro - już jako rodzice, w rozmowie z własnymi dziećmi, z głębokim szacunkiem wspominać będą niezapomnianego, żarliwego Pedagoga, tak bardzo szczodrego w rozdziale bogactw swej pięknej duszy, jakim jest Paweł Śliwko.
Stanie się wtedy niezbędne uzupełnienie cytatu, jak następuje :
“Szkoła jest piękna i dobra, kiedy ją kochamy.
I dzieci, i nauczyciele, i rodzice …”
Właśnie rodzice powinni kochać szkołę swych dzieci, czując wdzięczność i szacunek dla pedagogów i wychowawców za ich codzienny wieloletni trud i pomoc w przełamywaniu barier niewiedzy, modelowaniu twórczych postaw patriotycznych, za trud rzeźbienia charakterów i osobowości zaangażowanych, obywatelskich. “A wówczas wychowankowie szkoły będą prawdziwymi i dobrymi Polakami, spędzą życie godnie i szlachetnie, w trudzie i znoju, na swojej ojczystej ziemi - biednej, ale własnej.”
W czasie swego pobytu w Bolesławcu doznałem wzruszeń i uczuć, które nie opuszczą mnie nigdy. Zaczęły się one potęgować już od chwili, jakże serdecznego i przyjacielskiego powitania naszej delegacji na dworcu o godz. 6,15.
Serce we mnie zadrgało, gdy już na dziedzińcu szkolnym przechodziłem obok obelisku, spowitego jeszcze barwami narodowymi, podeszło zaś do gardła, gdy wchodząc do szkoły ujrzałem wielkiego, kutego w żelazie Białego Orła strzegącego wejścia do Sanktuarium i kompozycję Znaku Pamięci Narodowej.
Przypomniało mi to, że w ciągu mego życia szczególnie trzy wartości podrywały mnie zawsze z miejsca, powodowały skurcz gardła, wprowadzały niemal w ekstazę : nagły widok Godła Narodowego, dźwięki Hymnu Narodowego i Sygnał Wojska Polskiego.
W takim nastroju słuchałem objaśnień Dyrektora Szkoły i z pietyzmem oglądałem urny z ziemią z pól bitewnych, dokumenty, symboliczne kompozycje i inne unikalne eksponaty Izby Pamięci Narodowej im. Generała Fr. Kleeberga, Salę Sztandarową Białych Orłów, a następnie bardzo ciekawe i wartościowe zbiory Muzeum Górniczego, Morskiego, Antarktydy, Klubu Neptuna - niemal z całego swiata.


Dla mnie, Kleeberczyka, na szczególne przeżycie złożyły się serdeczne i ciepłe słowa otwierającego oficjalną uroczystość Gospodarza Szkoły o Generale Kleebergu i o nas, jego żołnierzach, odczytanie obszernego telegramu od Przewodniczącego Rady Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa - ministra Janusza Wieczorka, następnie aktu o nadaniu imienia Gen. Fr. Kleeberga Izbie Pamięci Narodowej szkoły, nazwanie jednej z ulic Bolesławca im. Generała oraz odsłonięcie kamiennego obelisku z tak pięknym napisem i tak wiele mówiącym w swej treści podpisem “Młode pokolenie Polaków”.

 
Nawiedziła mnie chwila głębokiej zadumy. - Gdzie jest moje miejsce w tej sztafecie pokoleń?
Patrzę ze wzruszeniem na pułkownika w stanie spoczynku w mundurze Powstańca Wielkopolskiego, pełniącego wartę honorową przed obeliskiem /dotyczy Henryka Wawrzynowicza - przypisek PS/, a obok stojącym w wielkim przejęciu dzieckiem szkoły - i znajduję odpowiedź. To przecież jeden z tych bohaterów Powstania Wielkopolskiego, którzy byli wzorami dla nas, młodych chłopców, harcerzy okresu międzywojennego. /Wychowywałem się w Poznańskim, tam kończyłem gimnazjum w Śremie/. To im z szacunkiem kłanialiśmy się i ich mundurom salutowaliśmy, z nimi razem maszerowaliśmy w wieczornych, przejmujących, organizowanych z pochodniami capstrzykach w wigilię Świąt Narodowych. Na grobach ich ojców i braci, towarzyszy walk, poległych bohaterską śmiercią w krwawych zmaganiach o Niepodległość Ojczyzny, składaliśmy ze czcią polne kwiaty, zaciągaliśmy warty honorowe. To oni przekazali w nasze ręce sztafetę swego bohaterskiego Pokolenia. Zbliżając się do chwili uroczystości odsłonięcia pomnika wyczuwam ciepło w spojrzeniu Starego Wiarusa. Rozpalonymi oczami dziękuję w skupieniu za tę ocenę.
Tak ! Z dumą i czystym sumieniem patrzeć mi wolno w Twe siwe oczy. Nie zawiedliśmy Was i w 1939 roku i straszliwych następnych latach. Wzmacniały nas dodatkowo słowa z Ostatniego Rozkazu Wielkiego Generała spod Kocka, jednego z pierwszych dowódców naszej wspólnej 14 Dywizji Poznańskiej : “ wiem, że staniecie, gdy będzie potrzeba …”
Tak samo gorąco kochamy następne pokolenia, a szczególnie polskie dzieci. 
I pragniemy być dla nich wzorami, takimi jakimi Wy byliście dla nas.
Ku chwale Ojczyzny, Stary Wiarusie !
Ku chwale Ojczyzny, ukochane polskie dzieci - już dziś z ostrogami Młodego Pokolenia Polaków !
Z całego serca dziękuję Im i Tobie, Drogi Przyjacielu, z krwi i kości Pedagogu - Polaku za zorganizowanie tej wzruszającej uroczystości, takie przecież trudne w dzisiejszym okresie, za to, żeście nas Kleeberczyków zaprosili, za otwarcie przed nami Waszych polskich serc, za piękną amforę z uroczym napisem, która zdobić będzie nasze muzeum w Kocku, za miłe i śliczne pamiątkowe chusty i odznaki, za niezapomniane przeżycia. Wracać będziemy myślami do nich jako do ożywczego źródła wzmacniającego nasze nadwątlone już siły, kojącego nasze dolegliwości duszy i ciała. 

Zostawiamy tutaj cząstkę naszych serc - na zawsze. 

Kazimierz Burża

Viceprezes Środowiska Kleeberczyków

Warszawa dnia 23.04.1981 r.




PS. Komentarz - od siebie. Ten list - esej to prawdziwa epopeja pedagogiczna i mądra księga o wychowaniu patriotycznym młodego pokolenia Polaków. To zarazem testament tragicznych bohaterów - żołnierzy Września 1939 roku, którzy nie złożyli nigdy broni w walce z okupantem. Jeszcze raz walczyli w Powstaniu Warszawskim.
Takich wzruszających i mądrych listów od Kazimierza otrzymałem wiele. Z największym i najgłębszym żalem żegnałem Wielkiego Przyjaciela w drodze na drugą stronę życia. Szedł traktem ciernistym, ale z otwartym sercem dla Polski. Ojczyźnie służył do końca. Cześć Jego pamięci !