Byłem analfabetą do 10 roku życia. Bauer zatrudniał całe mrowie dzieci - niewolników, nie tylko z Polski, ale także np. z dalekiej Jugosławii. Nie było jednak żadnej szkoły na terenie olbrzymiego latyfundium, nikt nie słyszał o lekarzu czy pielęgniarce, chociaż choroby szerzyły się nagminnie. Także śmierć dzieci wojny była częstym, niechcianym gościem. Niszczył nas głód i chłód, obrzydliwe latryny za oknami baraków podszytych wiatrem i uszczelnianych mchem i słomą, zabijały choroby układu pokarmowego i zimowe zapalenie płuc. Żyliśmy pod jarzmem “selekcji naturalnej” i nikt - poza rodzicami - tym się nie przejmował. Świerzb czy wszawica stanowiły powszechną, dotkliwą plagę.
Nakazano nam ucieczkę przed zbliżającym się frontem na furmankach z oplecionymi jakimś materiałem budami, jak w cygańskim taborze. Szaleńczy i zbrodniczy zamysł : gdzie Prusy Wschodnie, gdzie Pomorze czy Saksonia?Zima, lód, mrozy, śniegu po pas i zatłoczone drogi kawalkadą konnych zaprzęgów. Ani siana, ani owsa dla koni, głodne rodziny przesiedleńców, wykruszające się z taboru furmanki. Rosjanie dopadli nas na Pomorzu Zachodnim, niedaleko Kamienia Pomorskiego. Ale kilka dni wcześniej wojskowa niemiecka żandarmeria zabrała prosto z wozu ojca na posterunek. Pamiętam nasze tragiczne rozstanie i ostatnie pożegnanie. Z całych sił tuliłem się do zarośniętej i kłującej, mokrej od łez twarzy człowieka najbliższego sercu, dobrego, mądrego, przyjaznego, cierpliwego, pracowitego i oddanego rodzinie. Wiedział czy może przeczuwał, że widzimy się po raz ostatni. Z posterunku już nie wrócił i nie znam jego dalszego losu. Może został zmuszony do kopania rowów przeciwczołgowych w zmarzniętej na kamień ziemi, może rozstrzelany - nie wiem. Przeklęta wojna zbierała wciąż swoje śmiertelne żniwo.
Kilkanaście dni wcześniej zmarł mój młodszy braciszek. Wypluł chyba wraz z kaszlem swoje dziecięce słabe płuca.Umierał nocą, w słomianym barłogu na podłodze opuszczonego przez Niemców pałacu, dokąd na noc wtłoczyli nas oszalali ze strachu przed Rosjanami niemieccy dozorcy - przewodnicy Nie wiem jak i gdzie został pochowany, nie ma swojej choćby piaskowej mogiłki ani trumny. Smutne, bolesne i prawdziwe. Niestety.
Już tylko z matką i urodzonym w niewoli kilkumiesięcznym bratem wracaliśmy z tobołkiem pościeli do domu, którego nie było. Pogorzelisko zobaczyłem po latach, kiedy szukałem kryształkowego radia. Nie znalazłem, Za to w szkole po jakimś czasie zamontowano głośniki /nazywaliśmy je “kołchoźnikami”/ i stanowiły one ogromną atrakcję,podobnie jak audycje dla dzieci i młodzieży, których słuchaliśmy systematycznie w toku lekcji. Zachęcony przez polonistkę wziąłem udział w konkursie na opracowanie szkolnej gazetki radiowej. Dziś nie pamiętam szczegółów, ale otrzymałem i ja i szkoła nagrody książkowe, których bogaty zestaw urozmaicił zbiory biblioteki placówki oświatowej. Do tej pory półki biblioteczne świeciły powojenną pustką …
Mnie przypadło w udziale piękne wydanie “Faraona” Bolesława Prusa w twardej oprawie /co było rzadkością w siermiężnej epoce masowego trafiania pod strzechy słowa drukowanego na lichym papierze/ wraz z listem ozdobionym urzędową pieczęcią ; Polskie Radio Dyrekcja Programów Politycznych i Społeczno - Oświatowych Dział Audycji dla Dzieci i Młodzieży .../DM 0555/50. Warszawa, dnia 31/X 1950 r.
Do
Pawła Śliwki
absolwenta klasy VII b
Szkoły Podstawowej nr 1
w Hajnówce
Dział Audycji dla Dzieci i Młodzieży, Redakcja Audycji dla Szkół zawiadamia, że wysyła dla Ciebie 1 egz. - Prus -”Faraon” jako nagrodę za opracowanie nadesłane na konkurs szkolnej Gazetki Radiowej w roku szkolnym 1949/50.
Cieszymy się z Twojego wyróżnienia i życzymy Ci dobrych postępów w nauce.
Poniżej pieczątka ; Dział Audycji
dla Dzieci i Młodzieży
Kierownik Zofia Latałowa
Skąd ta długa “spowiedź” introwertyka z natury, zakompleksionego samotnika, który przemierza ostatni etap długiej drogi życia bez kręgu przyjaciół, którzy już odeszli?
Apoteozuję wciąż radio i tak jest od daty prapoczątku, której nie potrafię nawet ustalić precyzyjnie. Jubileusz Waszego 90 - lecia to także moje święto. Dziś wstaję i włączam
I program PR przed godziną 5 rano. Nie wszystko mnie zachwyca, ale akceptuję rolę kulturotwórczą i edukacyjną, elokwencję i bogaty język wielu dziennikarzy wplecione w ideę misji i obowiązków profesjonalnych. Razi mnie nowomowa, kult angielszczyzny,zbyt lekkie traktowanie czasem ważnych tematów, skróty myślowe, oszczędność informacyjna dzienników i bieżącego przekazu wiadomości. Pochwalam skuteczną dziennikarską interwencję i pomoc ludziom bezradnym i opuszczonym. Z przyjemnością słucham rzadko pojawiających się na falach eteru piosenek z lat mojej młodości. Ale i tak kocham radio - polskie, ojczyste, niezależne, obiektywne, własne. To, które słucha, informuje, wyjaśnia, pomaga, niesie wiarę, nadzieję i miłość.Bez wielkich sensacji, mądrze i wszechstronnie podejmuje trudne i ważne działania. Służy ludziom, służy Polsce, nam wszystkim. To medium o cudownych właściwościach, kulturowy model rozwoju cywilizacji w globalnej wiosce. Oby jak najpiękniej i najszerzej rozkwitała misja, którą tworzy.
Jako ciekawostkę - z okazji wielkiego jubileuszu - przesyłam fragment “Dzienniczka radiowego”, który pisałem w szkole w roku 1950, a dokończyłem w 5 lat później - już na Dolnym Śląsku, jako nauczyciel wiejskiej szkółki. Potem byłem najmłodszym w kraju wizytatorem szkolnym /miałem 23 lata, odwiedziłem szkoły w Płocku, Aleksandrowie Kujawskim, Ciechocinku i innych miastach po 2-miesięcznym kursie Ministerstwa Oświaty/, potem sprowadziłem do Bolesławca morze i admirała Piotra Kołodziejczyka, zakładałem szkołę, której nadałem pierwsze w powiecie imię Jana Matejki, potem trafiłem do miejscowej Tysiąclatki, którą rozbudowałem i stworzyłem w niej kilka muzeów, w tym m.in. Antarktydy/jedyne w Polsce/, Morskie, Górnicze i inne. W roli dyrektora szkoły przepracowałem 33 lata. Rekord Guinessa? Nie wiem, to mało ważne. Jako 17 -latek utraciłem 65 procent zdrowia. Ale nie skorzystałem z rentowej jałmużny - pracowałem aż do emerytury.
Dlaczego list zacząłem cytatem z Koranu? Wypisz, wymaluj - odzwierciedla to moją biografię. Oglądałem w TV pogrzeb naszego Świętego, Wielkiego Papieża Polaka, Jana Pawła II i moment - jakże symboliczny - zamknięcia leżącej na trumnie Świętej Księgi Życia. Jego Życia - trudnego, pięknego, znojnego, uporządkowanego, świętego. Płakałem w czasie tamtego ceremoniału. Sam chciałbym odejść bez łez, cicho, w spokoju, w słonecznym dniu polskiego lata.Łączę wyrazy szacunku -
P.S. Po 5 latach - w 1955 roku - już na Dolnym Śląsku - uzupełniłem zeszytowe notatki pustych stron “Dzienniczka radiowego”. Byłem już nauczycielem, zatem problematyka zawodowa posłużyła jako końcowy tekst szerszych i rozsądniejszych rozważań z zachowaniem przyjętej przed laty konwencji. Miałem wówczas raptem 20 lat życia, toteż poglądy i eksponowane doświadczenia mogą odbiegać znacząco od dzisiejszej oceny obiektywnie istniejącej rzeczywistości. Nie chcę jednak dodawać komentarza, zostawiam dokument w oryginalnej treści. Zatem cytuję :
“Tamtym latom już można wystawić sarkofag - stały się cieniem barwnej przeszłości, echem - i to ostatnim echem - jakże dziś odległego dzieciństwa. Minęło pięć długich jak wieki lat, zagasły bezpowrotnie piękne marzenia i sny o promiennej przyszłości. Stałem się dorosłym /człowiekiem/. Jakże innym teraz jest świat !
Nieświadomie zdobyłem nową cechę charakteru : ironiczne i pogardliwe spojrzenie na świat. Wpierw wszystko traktowałem serio, byłem zahipnotyzowany słowami wychowawców i każdemu wierzyłem. Teraz dostrzegam w życiu to, co Balzak nazywa komedią ludzką. Ta komednia bywa często bolesną, niemało doświadczyłem tego na sobie. Że jeszcze wegetuję na świecie - to prawdziwy cud. Tacy jak ja nie powinni się rodzić. Z wiekiem przybywa mi trosk i goryczy życia, wszakże jedno pozostaje niezmienne - zamiłowanie do piękna i pracowitość, tym się w skrytości ducha chlubię”.
“Przed pięciu laty rozpocząłem pracę nad tym dzienniczkiem, by oddać go potem swojej nauczycielce j. polskiego, Pani Albinie Kozickiej. Niestety, brak czasu nie pozwolił mi go skończyć : zbliżał się nawał pracy przed końcem roku szkolnego, a przede wszystkim choroba, ostre zapalenie stawów.Na kilka tygodni byłem w łóżku. Charakterystyczny był sam moment zachorowania, gdyż do ostatniej chwili w gorączce wykonywałem gazetkę ścienną. Wieczorem położyłem się do łóżka, by wstać dopiero po miesiącu. Ten zeszyt czekał …
Dziś, kiedy jestem kierownikiem szkoły, stanowi on cenną pamiątkę. Mówi, jakim byłem przed laty, zresztą takim jak i dziś. Doczeka się końca, to znaczy zapełnię go do ostatniej strony notatkami z zachowaniem dawnego, oryginalnego stylu w ich systematyce, z rysunkami i ozdobnymi inicjałami. Już wkrótce spocznie w drogiej skarbnicy pamiątek i może przetrwa dłużej niż moje życie …”
Nie pamiętam czy te audycje ukazały się w rzeczywistości, czy stanowią wybór aktualnych w tym czasie tematów zaczerpniętych z życia. Cytuję je w oryginale.
Audycja nr 87. 11. 10. 1955 r
O wiejskim nauczycielu.
Nauczyciela wiejskiego koledzy z miasta otaczają często pogardą. Jest to niesłuszne, głęboko krzywdzące i z gruntu rzeczy najzupełniej fałszywe /przekonanie/. Dobry nauczyciel na wsi - to heros. Często w prymitywnych warunkach z epoki feudalizmu krzewi z zapałem cywilizację XX wieku, często stygnąc z mrozu w dziurawej chacie głosi chwałę ludzkiego serca, tworzy hymny na cześć życia. Dla niego nie ma ciepłej atmosfery rodzinnej, miłego pokoiku, rozrywek kulturalnych, on jest samotny jak więzień za grubą kratą ponurej twierdzy. A miejskie wymoczki robią z niego kpiny.
Audycja nr 88. 12. 10. 1955 r.
Jesienna przechadzka.
“Nie wiem, czy będzie jeszcze w tym roku tak piękna pogoda. Cudowna jesień ! Słońce grzeje niczym w maju i tylko różnobarwne liście drzew niezbicie świadczą, że już wkrótce zima skuje świat lodowym pancerzem, zmrozi resztki życia. Przyroda pyszni się bogactwem barw, choć kolorystyka nie osiągnęła jeszcze szczytowej fazy. Las stanowi jak gdyby wcielenie dzikiego piękna, zarazem chaosu i harmonii, bezładu i porządku, niemocy i potęgi. Wszystko to zadziwia, przemawia do duszy potężnym echem istnienia, głosem bytu tysięcy niewidzialnych stworzeń. Przyroda stanowi ucieczkę od wyziewów zepsucia cywilizacji dwudziestego wieku …”
Kolejne audycje mają swoje odrębne tytuły i są skumulowane w jednej październikowej dacie 1955 r. Tytuły :
Legendarna Atlantyda
Kraków - miasto pamiątek
Smocza Jama
Na Dolnym Śląsku
Trzeźwa koncepcja rzeczywistości
Zacytuję tylko dwa ostatnie wpisy :
“Ta prastara piastowska kraina mieści w sobie mnóstwo zabytków, olbrzymią ilość drogocennych pamiątek przeszłości. W ruinach dziesiątków zamków wieki wypisały historię przeszłości, przedstawiły dzieje bohaterskich walk z Niemcami. Naajbliżej znajdują się poszczerbione mury Grodźca, ulubione miejsce wycieczek. Ocalały w nich nawet fragmenty płaskorzeźb, kominków, zatarte malowidła ścienne, rzeźbione drzwi i herby nad bramą wejściową.
/.../ Życie na wsi nie posiada zbyt wiele uroku i dużo jeszcze wody upłynie w pobliskiej Kwisie, nim wieś zbliży się do miasta. Modny slogan głosi, że trzeba ją samemu przeobrażać, jednak przewyższa to siły nielicznych samotnych zapaleńców. Wieś pozostaje wsią. Aby w niej czuć się dobrze, trzeba tu przeżyć dzieciństwo i młodość, a moje losy zawsze wiązały się z miastem. Może uda się mnie w przyszłości rozpocząć studia, a wówczas zostaną spełnione najskrytsze marzenia.”
Zadziwia mnie dzisiaj młodzieńczy optymizm w zestawieniu z dojrzałą ewolucją poglądów. Dzisiejszy świat widzę inaczej. To jednak już XXI wiek ... “
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz